Marta Grądzik: Bo kiedyś dostaliśmy z bratem od rodziców karty do gry Piotruś. (śmiech) Miały obrazki z różnymi rasami psów i po 10 minutach zapamiętaliśmy je wszystkie. Nasi rodzice pomyśleli chyba wtedy, że coś jest nie tak. I albo mamy jakieś niezwykłe zdolności zapamiętywania, albo hopla na punkcie zwierząt. W praktyce okazało się, że to drugie.
Potem ta pasja rosła. Poznawaliśmy różne rasy, ich potrzeby. Mój starszy brat został lekarzem weterynarii, a ja trenerką i pasjonatką kynologii. Zawsze bardziej interesowała mnie psychiczna strona zwierząt i zróżnicowanie ras. Marzyłam, żeby zostać nauczycielką klas 1-3 dla osób, które nie do końca znają się na czworonogach, by pomóc im na początku wspólnej drogi. Chciałam uczyć zarówno dzieciaki, jak i osoby dorosłe, że zwierzęta mają swoje potrzeby, typowe dla każdego gatunku i że aby dobrze nam się z nimi żyło – musimy je poznać i respektować.
Paweł Kucharski: U mnie chyba trochę znienacka i pod prąd, bo jako jedyny w całej rodzinie poszedłem w trend zwierzęcy. Początek był w wieku 10 lat, kiedy stwierdziłem, że będę jeździł konno. Później to przeszło w bardzo niszowy w Polsce sport zaprzęgowy. Chciałem wiedzieć, co dzieje się ze zwierzęciem środku, jak jest zbudowane, dlaczego choruje. I chyba tak powoli zaczęła kiełkować myśl o weterynarii. Później zdałem sobie sprawę, że to bardzo szeroka dziedzina i chciałbym się w czymś wyspecjalizować. Obrałem ścieżkę mało znaną wśród opiekunów, bo złapałem się m.in. za żywienie. Moim zdaniem tego tematu na studiach weterynaryjnych jest bardzo mało, a przecież nieodpowiednia dieta to przyczyna wielu chorób i problemów. Zresztą nawet w ludzkiej medycynie temat żywienia bardzo kuleje. Wystarczy spojrzeć na posiłki w szpitalach.
Drugą działką była anestezjologia, z której popełniłem swój doktorat. Zająłem się tym, bo chciałem też sprawiać, żeby zwierzęta nie czuły bólu, żeby wiedzieć, jak ten ból uśmierzyć.
PK: Oczywiście, nadal istnieją pewnie miejsca, w których psy trzyma się na łańcuchach. Ale to prawda, w ostatnich latach bardzo zmieniła się nasza mentalność i świadomość w stosunku do zwierząt. Teraz, w większości przypadków, pies i kot to prawowici członkowie rodziny. Dostają prezenty na gwiazdkę, torty na urodziny, mają swoje kąciki zabaw. To ogromny przeskok w bardzo krótkim czasie.
MG: Ten skok jest też na innej płaszczyźnie: naszego postrzegania. Coraz mniej mówi się właściciel psa czy kota – jest opiekun. Unikamy też mówienia, że idziemy z naszym psem na tresurę – zamiast tego idziemy go edukować lub trenować. Rzadko też zdarza mi się słyszeć okropne słowo „zdychać" – zwierzę umiera, odchodzi. To niby tylko słowa, ale to też zmiana nacechowania. Widzę, że coraz więcej opiekunów zwraca na to uwagę.
PK: Tak, tu medycyna i świadomość też poszła do przodu. Najważniejsza jest wiedza, że jeśli od szczenięcia czy kocięcia będziemy karmić zwierzęta prawidłowo, w zbilansowany sposób, tak żeby miały styczność z pełnowartościowym białkiem, to możemy mocno przyczynić się do ich zdrowia na lata. Dzięki temu prawidłowo będą rosły choćby kości długie, przez co unikniemy z dużym prawdopodobieństwem problemów ortopedycznych. Oczywiście zdarzają się sytuacje, których nie da się przewidzieć – jak np. złamania. Jednak musimy mieć z tyłu głowy, że to żywienie ma ogromny wpływ na zdrowie, mobilność i układ immunologiczny. To w przewodzie pokarmowym jest przewaga komórek układu odpornościowego. Wiele rzeczy bierze się więc od żywienia i powinniśmy o tym pamiętać.
MG: Z drugiej strony nadal mamy zbyt małą wiedzę. Przecież zwierzęta domowe to członkowie naszych rodzin, a podczas pamiętanych przeze mnie lekcji biologii czy przyrody nie mieliśmy nawet jednego rozdziału poświęconego odpowiedniemu żywieniu zwierząt towarzyszących, znajomości ich typowych zachowań czy zajmowaniu się nimi przy respektowaniu typowych potrzeb.
PK: Przekarmianie jest chyba najczęstszym błędem, jaki widzę w gabinecie. Opiekunowie zawsze mają stałą wymówkę – bo przecież pies tak na mnie patrzył. Ale przecież po to ma oczy, żeby patrzeć! Kontakt wzrokowy to też nawiązywanie relacji, nie oznacza wcale, że pies czy kot jest wiecznie głodny. Owszem, zdarzają się takie rasy – chociażby labradory. Zjedzą tyle, ile wlezie, nie mają przycisku stop. Ale podawanie ludzkich przysmaków – szyneczki, paszteciku, kiełbaski, sera – to duży błąd. To produkty przeznaczone dla ludzi. Jeśli będziemy uzupełniać nimi dietę czworonogów, w szybkim tempie doprowadzimy je do nadwagi. To naprawdę ogromny problem.
MG: Jako opiekunowie nie patrzymy też na etykiety ze składem produktów, także dla naszych zwierząt. Mamy czasem wrażenie, że jeśli z opakowania patrzy na nas piesek podobny do naszego, to dana karma będzie świetnie służyła naszemu psu. A tak oczywiście nie zawsze jest.
PK: Zdobyć wiedzę. Jeśli adoptujemy psa – dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Równocześnie musimy mieć świadomość, że może to być pies po przejściach, a jeśli jest to młody zwierzak – może także przewyższyć nasze oczekiwania gabarytowe. Moja koleżanka adoptowała niedawno psa. Dostała informację, że to zwierzak po małych rodzicach i urośnie maksymalnie do 12 kilogramów. Aktualnie waży 35. Oczywiście kocha go tak samo, jak kochałaby tego mniejszego, ale warto liczyć się z tym, że tak się może wydarzyć. Kolejna rzecz to świadomość finansowa. Musimy liczyć się z każdymi wydatkami, jakie generuje zwierzę – to nie tylko jedzenie i piękne miseczki, ale też usługi weterynaryjne. W Polsce nie ma czegoś takiego, jak NFZ dla zwierząt, a usługi lekarskie i leki są bardzo drogie.
Pozostałe rzeczy przyjdą z czasem. Nie trzeba od razu uwić wspaniałego kącika dla zwierzaka. Oczywiście, musimy pamiętać o tych podstawowych kwestiach: że kot potrzebuje drapaka czy kuwety, a pies posłania i smyczy, ale pozostałe wyposażenie, jak konkretne zabawki, przyjdzie z czasem. Moja suka za szczeniaka kochała maskotki, teraz jest ich rozpruwaczką.
MG: Ja jeszcze dorzucę do tego kwestię etogramu, czyli zbioru zachowań typowych dla konkretnego gatunku. Jeśli marzymy o kocie – zapoznajmy się z nim bliżej. Dowiedzmy się, po co mu ten drapak albo dlaczego kuweta nie powinna stać przy misce w kuchni, a woda nie powinna być serwowana blisko pożywienia.
PK: Bezinteresownej! One nie oczekują niczego w zamian. Oczywiście, jesteśmy odpowiedzialni za to, żeby je wykarmić, spełnić podstawowe potrzeby, bo pies nie wyjdzie sam na spacer z bloku. Ale zwierzęta niczego od nas nie oczekują. One są.
Poza tym dają nam pewne spowolnienie. Pies nas niejako zmusza do wyjścia do lasu czy parku – bo ma potrzebę wybiegania się. Ale my też tego potrzebujemy: odciąć się na chwilę od świata, wyjść z domu. Zwierzęta są też świetnymi pocieszycielami. Doskonale wyczuwają nasze zmiany nastroju. Mój pies wie, kiedy jestem zły i nie próbuje wtedy mnie zaczepiać do zabawy. Ale wie też, kiedy się źle czuję. Przychodzi wtedy do mnie i, pomimo tego, że jest rozrabiaką, kładzie mi głowę na kolanie, próbuje pocieszyć. To taki ogólny poprawiacz nastroju i współtowarzysz w cierpieniu.
MG: Mam też wrażenie, że to doskonali nauczyciele cierpliwości. To przecież niesamowita przygoda, kiedy przez całe lata próbujemy dowiedzieć się, w jaki sposób niejako przełamać barierę międzygatunkową. Spróbować zrozumieć, czego zwierzak od nas chce. I ta wielka nagroda, kiedy w jego oczach pojawia się ufność, że zapewniliśmy mu tę potrzebę bezpieczeństwa. Ale to nie tylko psy, to samo robią dla nas inne zwierzęta. Kiedy mamy kota – bierzemy go na kolana, cieszymy się swoją obecnością, odstresowujemy. Tak więc w pakiecie ze zwierzęciem dostajemy ogromną dawkę bezinteresownej miłości, przyjaźni i zaufania.
MG: W zeszłym roku odszedł mój przyjaciel, foksterier. Był mocno schorowany, z powodu licznych guzów jego płuca nie dawały już rady. Musiałam wtedy podjąć tę najcięższą decyzję.
Kefir odchodził w listopadzie. Wiedziałam, że jestem najsilniejszym ogniwem w rodzinie, moi rodzice byli w totalnej rozsypce. To ja musiałam z nim pojechać w ostatnią drogę. Pożegnaliśmy się u naszego lekarza prowadzącego, który znał Kefira od szczeniaka. Jestem bardzo wdzięczna, że potrafił uszanować ten czas, spokój. Przygasił światło, dał nam się pożegnać. Razem z nami były panie z recepcji i dietetyczka zwierzęca . Wszyscy płakaliśmy. To okazane wsparcie było dla mnie czymś niesamowitym.
Nie dałam rady jeszcze tam pojechać i dać naszemu lekarzowi oprawionego zdjęcia Kefira z lat świetności. Chciałabym to zrobić, bo wiem, że ma na takie fotografie specjalną ścianę. Ale pojadę tam, jak będę gotowa.
MG: Myślę, że większość opiekunów potrzebuje tej żałoby i opłakania tego zwierzaka. Każdy pewnie musi zrobić to w sposób, który uzna za najlepszy. Mi bardzo pomogło uświadomienie sobie, że ja też żyję określoną liczbę lat. Pomyślałam sobie wtedy, że w tym moim czasie mogę pomóc jeszcze wielu zwierzętom. Utrata przyjaciela nie spowodowała, że nie chcę być już opiekunką dla innych zwierząt, bo każde jest niepowtarzalne, zupełnie inne i dla każdego to kolejna szansa.
PK: Ja też potrzebowałem czasu, żeby dojść do siebie po utracie zwierząt. Musiałem przeżyć żałobę, bo przecież to część naszego życia. Wchodzimy do domu i pies czy kot na nas czeka, cieszy się, że wróciliśmy. Moja kocica zawsze podbiegała pod drzwi i automatycznie zaczynała się ocierać. Tę pustkę widać najbardziej. Że wchodzimy do pustego mieszkania i nie wita nas ta bomba radości i entuzjazmu. Ale, tak jak mówiła Marta, każdy z nas ma tu określony czas. Zwierzęta również.
PK: Tak, i myślałem kiedyś, że jestem twardy i mnie to nie rusza. Przecież zdarzają się sytuacje, w których jesteśmy bezradni i trzeba dokonać eutanazji. Jednak po dwóch latach wiem już, że nie da się uniknąć bólu z bezsilności i bezradności. Boli też czasem postawa opiekunów zwierząt. Kiedy staram się naprawdę zrobić, co w mojej mocy, żeby pies wyzdrowiał, ale się nie udaje.
PK: Kiedyś pewien pan przyszedł do nas z psem, który był w stanie agonalnym. Miał olbrzymiego guza, nieoperacyjnego. Mimo to i tak próbowaliśmy go uratować. Powiedzieliśmy, że postaramy się zrobić wszystko, co w naszej mocy, ale szanse są niewielkie. Nie wyszło. Musiałem przekazać informację, że zwierzę odeszło. I cała frustracja, złość, wylały się na mnie. Opiekun nie widział swojej części – że coś zaniedbał, przyszedł za późno. To ja zostałem obarczony winą.
Zamiast minimalnej choć wdzięczności, zostajemy oskarżani o to, że zwierzę zabiliśmy. A przecież tak to nie wygląda, staramy się zrobić wszystko, by je uratować.
Pamiętam każdą jedną eutanazję, każdego zwierzaka. Najgorzej czułem się, gdy przyszła do nas starsza pani. Miała ze sobą wiekowego, osiemnastoletniego kota. Wiedziałem, że zwierzę się już męczy, że jego stan jest bardzo zły i po prostu trzeba mu ulżyć. Ta pani opowiedziała mi całą historię tego zwierzaka. Był przy niej codziennie, razem jedli, spali, przez osiemnaście lat. To jak wychować dorosłe dziecko. I nie miała pretensji. Po prostu bała się wrócić do pustego domu.
Eutanazja nie jest tylko podaniem zastrzyku. To zostaje bardzo głęboko, ale to też cena, którą płacą ludzie wykonujący ten zawód i ci, którzy na zwierzęta się decydują.
MG: Przyjmują cały pakiet emocji, również tych najtrudniejszych.