Mam 30 lat i znowu mieszkam z rodzicami. Jestem do tego w dużej mierze zmuszona, przynajmniej na razie. Pomimo tego, że mam pracę, w której się bardzo szybko rozwijam i zarabiam nienajgorzej - nie stać mnie na mieszkanie w dużym mieście.
Ale zaczynając od początku: ogromnym ciosem i punktem zapalnym w moim życiu była pandemia. W marcu 2020 roku, dokładnie wtedy, kiedy w Polsce wykryto pierwszy przypadek koronawirusa, zwolniono mnie praktycznie z dnia na dzień. Pracowałam w biurze turystycznym.
Wtedy jeszcze mieszkałam w kawalerce i miesięczny wynajem nie drenował całkowicie mojej kieszeni. Miałam też chłopaka i chcieliśmy zamieszkać razem. Kiedy mnie zwolnili, perspektywa ta całkowicie się oddaliła.
Nowej pracy szukałam rok. Nie chciałam znów pracować jak kelnerka, a przepracowałam tak kilka lat w czasie studiów. To był niesamowicie ciężki czas. Byłam wtedy na zasiłku dla bezrobotnych, przestało starczać na życie i dodatkowo rozstałam się z partnerem. Musiałam w końcu wypowiedzieć umowę najmu i tak rozpoczął się "wielki powrót". Kawalerka spakowana w samochód i godzinna podróż do rodzinnego domu.
Czułam ścisk w żołądku. W wyobraźni słyszałam już, jak wujek, który mieszka dwa budynki obok, pyta: i co, nie wyszła ta kariera w dużym mieście? Lepiej u rodziców na garnuszku?" - bo akurat nie należy do osób specjalnie taktownych.
Z rodzicami na szczęście moje relacje ułożyły się dobrze. To bardzo duży dom i rzeczywiście mam do dyspozycji całe piętro - więc mogę spokojnie pracować i w razie potrzeby, odizolować się. Muszę dodać, że są plusy tej sytuacji - dzięki temu, że pracuję zdalnie, mogę siedzieć sobie w dużym domu pod miastem, zamiast wydawać horrendalne kwoty na wynajem mieszkania w Krakowie. Bo właśnie o to chodzi: w momencie gdy już znalazłam pracę i, powiedzmy, stanęłam na nogi, inflacja poszybowała. Wciąż szukam mieszkania na portalach ogłoszeniowych i kwoty po prostu porażają! 2,5 czy 3 tysiące miesięcznie za kawalerkę.
Mimo tych dobrych relacji i pewnego komfortu…nie powiem tutaj niczego odkrywczego: tak nie powinno wyglądać życie 30-latki. Dorośli ludzie nie powinni mieszkać ze swoimi rodzicami. Nawet jeśli mają dobre relacje, to stają się one po prostu zbyt partnerskie, gdzie zaczynacie polegać na sobie nawzajem jak na swoim partnerze. Wymieniacie się obowiązkami typu gotowanie czy prace w ogródku. Codziennie zdajecie sobie relacje z całego dnia itp., a takie rzeczy powinno się dzielić ze swoim partnerem, nie z rodzicem.
Gdyby nie pandemia, a teraz inflacja, szybciej stanęłabym na własne nogi. Nie wszyscy mają taki przywilej, że dostają w spadku mieszkanie albo wsparcie finansowe od rodziców. Ja nie jestem w tym gronie.
Ciężko jest, bo tutaj praktycznie nie mieszka nikt w moim wieku. Całe życie, swoich znajomych, wszystkie moje zajęcia, aktywności, zostawiłam w Krakowie. Codzienne dojazdy nie wchodzą w grę.
Patrząc z perspektywy tych dwóch lat, to było dla mnie bardzo ciężkie przeżycie psychiczne. Mocno wjechało mi na głowę. Musiałam porzucić swoje dotychczasowe życie, żeby wyprowadzić się na wieś, gdzie nic się nie dzieje. To była bardzo trudna decyzja, ale niestety konieczna.
Nadal jest to potwornie frustrujące, ponieważ mam 30 lat i nie stać mnie na samodzielny wynajem. Nie mam chłopaka, co bardzo ułatwiłoby sytuację, bo wynajęcie mieszkania w dwie osoby jest już do przełknięcia. Mogłabym płacić nawet 2 tysiące za samą siebie, ale w tym momencie to jest 2,5 czy 3 tysiące w górę za kawalerkę. To mnie przerasta, a zresztą nawet jeśli jakimś cudem bym się mogła utrzymać, to musiałabym ostro zacisnąć pasa i mocno obniżyć standard życia. Poza tym, tak szczerze - ciężko byłoby mi ze świadomością, że pakuję te 2,5 tysiąca miesięcznie po prostu komuś do kieszeni. I myślę, że nie jestem jedyna, która tak uważa.
Wasze historie są dla nas ważne. Czekamy na listy i komentarze. Piszcie do nas na adres: kobieta@agora.pl. Najciekawsze listy opublikujemy.