"I co, teraz będzie pan protestować z tym bydłem?" Apostaci opowiadają o odejściu z Kościoła

Doświadczenia mają różne, ale swoich decyzji nie żałują. - Najlepiej by było, gdybym jako dorosły człowiek mógł wybrać, czy chcę się do tej wspólnoty zapisać, czy nie. A nie być już tak wpisanym z góry i ochrzczonym jako mała, niczego nieświadoma osoba - mówi jeden z naszych rozmówców, którzy zdecydowali się na wystąpienie z Kościoła.
Zobacz wideo Zobacz wideo: Sekielski: Chciałem, żeby po naszym filmie zaczęła się dyskusja. I tak się stało, i to w samym Kościele

W ostatnim czasie temat apostazji powrócił za sprawą deklaracji znanego artysty Dawida Podsiadło, który w podcaście "Wojewódzki i Kędzierski" w odpowiedzi na pytanie jednego z prowadzących zapowiedział, że zamierza wystąpić z Kościoła. - Wszyscy widzimy kolejne mnożące się przypadki pedofilii, wtrącanie się w sprawy polityczne, światopoglądowe. Nie piętnuję wiary, tylko hipokryzję - powiedział wtedy muzyk podkreślając, że jego zdaniem problem nie tkwi w samej wierze, tylko w instytucji Kościoła.

Wiadomo też, że coraz więcej Polaków zainteresowanych jest aktem apostazji, co widoczne jest w mediach społecznościowych. Na Facebooku funkcjonuje grupa zrzeszająca osoby, które już wystąpiły z Kościoła lub dopiero mają to w planach i dzielą się swoimi przemyśleniami na ten temat. Obecnie zapisanych jest do niej ponad 22 tysiące osób.

Oficjalne, kościelne statystyki, chociażby z ostatnich dwóch lat lat - niestety, nie są znane. Możemy wspierać się jedynie szczątkowymi informacjami. Jak podaje biqdata.wyborcza.pl, w marcu 2021 roku arcybiskup krakowski Marek Jędraszewski ujawnił, że rocznie z Kościoła odchodziło ok. 50-60 osób. W 2019 roku liczba ta wyniosła aż 123, a w 2020 - 445. Z kolei w lutym 2021 r. do archidiecezji poznańskiej wpłynęło 320 wniosków o wyłączenie ze wspólnoty Kościoła - informację tę przekazywał ksiądz Krystian Sammler z Wydziału Duszpasterskiego Kurii Metropolitalnej w Poznaniu"Wyborcza" wskazuje też, że z kolei w Warszawie, w dwóch diecezjach liczba tych wniosków zbliżała się do 600.

W Polsce wzrasta liczba apostazji Apostaci są wśród nas. "Nie chcę mieć nic wspólnego z Kościołem, ponieważ czyni zło"

Portal biqdata.wyborcza.pl zauważa, że w w 2020 roku w samej kurii krakowskiej złożono więcej aktów apostazji niż 10 lat temu w całym kraju. Warto tu także zaznaczyć, że archidiecezje warszawska, krakowska i poznańska są jednymi z większych w Polsce.

W sieci funkcjonuje natomiast internetowa Mapa Apostazji, której twórcy starają się zebrać te dane. Osoby, które złożyły akt apostazji, mogą wypełnić specjalny formularz na stronie i przyczynić się do budowania statystyk. Według stanu z dnia 26 października br., formularze uzupełniły 2592 osoby z 1585 parafii w Polsce. Autorzy witryny podkreślają jednak, że poprzednia wersja ich mapy przestała działać w styczniu 2021 roku, w związku z czym musieli uruchomić nową. Dlatego też trudno traktować te pomiary jako miarodajne.

"Nieważne, że rodzice się nienawidzą. Ważne, że ich serca należą do siebie według boga"

Historie, które nam opowiedziano, są w dużej mierze potwierdzeniem tego, że wiele osób w struktury Kościoła katolickiego zupełnie nieświadomie: najczęściej jako ledwo narodzone dzieci i później, w ramach dalszej socjalizacji, bierze udział w rytuałach takich, jak pierwsza komunia święta, bierzmowanie, itp. Dopiero potem górę biorą prawdziwe, wyklarowane poglądy i zapada decyzja: chcę odejść z Kościoła.

Tak było w przypadku Olgi. - Chodziłam do żeńskiego gimnazjum katolickiego w Warszawie. Wtedy byłam - ciekawa gra słów - piekielnie wierząca. Praktycznie leżałam krzyżem przed ołtarzem i wiara w boga była integralną częścią mnie. Byłam bardzo praktykująca. W tym samym czasie natomiast moi rodzice się rozwodzili i był to dla mnie ciężki okres - zarówno jako dla dziecka, jak i osoby wierzącej - mówi nasza rozmówczyni.

Wszystkie zakonnice o tym wiedziały. Do tej pory pamiętam, jak jedna z sióstr powiedziała mi: 'to nie ma znaczenia, czy twój ojciec jest alkoholikiem i np. bije twoją mamę - chociaż w mojej rodzinie zupełnie czegoś takiego nie było - i jaki jest, nieważne, że twoi rodzice się nie kochają, że się nienawidzą. Ważne, że ich serca należą do siebie według pana boga'. Miałam wtedy czternaście lat

- wspomina Olga. I dodaje: to był punkt zapalny.

- To był moment, w którym coś mi zaświtało: że to jest bardzo nie w porządku, że nauka Kościoła nie do końca idzie w parze z tym bożym miłosierdziem. Zaczęłam się buntować - kontynuuje.

Katolickie gimnazjum ukończyła, ale w sferze praktyki nie chciała mieć już nic wspólnego z Kościołem.

Apostazja w Polsce. "Zaczęłam zauważać coraz większą obłudę"

- Zaczęłam zauważać coraz większą obłudę w Kościele katolickim. Obserwowałam, jak bardzo ludzie są zapatrzeni w te schematy, którymi posługuje się Kościół, jak niektórzy z nich nie potrafią samodzielnie myśleć, jak bardzo tego prawdziwego miłosierdzia tam nie ma, np.: kochamy cię, ale tylko, jeśli nie jesteś osobą homoseksualną, itp. Zawsze było jakieś "jeśli" - mówi.

Jak odmówić bycia chrzestną? Wybrała się po zaświadczenie do chrztu. "Powiedziałam, że jestem singielką, a ksiądz zaniemówił"

Z roku na rok odwracała się coraz bardziej. Uczestniczyła co prawda w pogrzebach, czasem bywała też na ślubach - ale stawała wówczas przed budynkiem kościoła. - Wtedy pojawiły się zalążki tej decyzji, że chciałabym odejść. A cały proces jej podejmowania trwał naprawdę bardzo długo. Głównie dlatego, że słyszałam różne opinie: że to bardzo trudne, że wielu ludzi odprawia się z kwitkiem, że księża odmawiają.

Pytania zadawała więc sobie samej: czy naprawdę to jest aż tak ważne? Skoro odeszłam z Kościoła w głębi duszy, to czy jest mi to potrzebne na papierku?

Finalne kroki podjęła dwa lata temu, w 2020 roku. Jej decyzja nieprzypadkowo zbiegła z się z ogłoszeniem wyroku Trybunału Konstytucyjnego, delegalizującego aborcję w przypadku ciężkiej, nieodwracalnej wady płodu. Miała wtedy 28 lat. - Miarka się absolutnie przebrała - mówi.

Musiała wydrukować formalny dokument, poświadczający dobrowolne wystąpienie z Kościoła. To pisemne oświadczenie woli, z uwzględnieniem elementów takich jak: dane personalne osoby występującej, dane dotyczące daty chrztu i parafii, w której się odbył, wyrażenie woli oraz motywacji zerwania ze wspólnotą Kościoła katolickiego, dopisek, że aktu apostazji dokonuje się dobrowolnie z pełną świadomością konsekwencji, które ze sobą niesie oraz swój odręczny podpis. Jeśli chrzest odbył się w innej parafii, należy dołączyć jego świadectwo lub odpis.

Okazało się jednak, że to nie problem. Podwarszawska parafia, w której ochrzczono małą Olgę zaoferowała, że odeśle odpis aktu wprost do jej obecnej. - Tak się stało. Dwa tygodnie później poszłam do "kościoła przesuwanego" na Muranowie, gdzie dokonałam aktu apostazji - mówi. (chodzi o Kościół Narodzenia Najświętszej Maryi Panny przy alei Solidarności 80 w warszawskim Śródmieściu - który od czasów słynnej operacji poszerzania jezdni byłej alei Świerczewskiego w 1962 r. zyskał potoczne miano "kościoła przesuwanego" - red.).

- Poszłam tam cała w nerwach. W kancelarii kościelnej przywitała mnie siostra zakonna, proboszcza akurat nie było. Była wprost przemiła. Kiedy wytłumaczyłam, w jakim celu tu jestem, odpowiedziała: nie ma problemu, księdza na razie nie ma, to póki co może sobie usiądziemy i chwilę porozmawiamy. Nie próbowała mnie w żaden sposób odwodzić od mojej decyzji, za to opowiadała różne historie nawróceń, jak np. wiara pomagała ludziom wydostać się z najgorszych sytuacji, z życiowego bagna. Ja przedstawiałam swoje zdanie, ona mnie wysłuchiwała i była to normalna, uprzejma rozmowa. Nikt nikogo nie przekonywał, nikt nikogo nie oceniał. Było bardzo miło - relacjonuje.

W końcu pojawił się ksiądz, który podpisał przyniesione przez Olgę dokumenty w dwóch egzemplarzach. Podczas rozmowy również nie próbował jej do niczego nakłaniać.

Był bardzo miły, uśmiechnięty. Potraktował mnie jak osobę dorosłą, a nie zbłąkaną owieczkę, którą trzeba 'naprostować' 

- wspomina. Na sam koniec zakonnica pożegnała ją mówiąc, że życzy jej jak najlepiej i że droga, którą wybrała, na pewno będzie dla niej odpowiednia.

Nie pozostawiło to we mnie takiej nienawiści. Uważam, że każda apostazja powinna wyglądać w ten sposób. Dzięki temu odchodzisz z Kościoła ze spokojem, a nie ze złością

- zauważa 30-latka.

- Ta decyzja to jest tylko - i aż - symbol, i tylko - i aż - dla mnie. To jest taki spokój ducha: już do Kościoła katolickiego nie należę, i na papierze i w głowie. Jestem szczęśliwa, że już nie jestem  częścią tej wspólnoty. Ponadto jest to dla mnie zupełnie odrębna kwestia od samej wiary w boga, którą Kościół katolicki, moim zdaniem, zamienił w narzędzie manipulacji ludźmi - podkreśla nasza rozmówczyni.

"Nie czuję więzi ani z Kościołem, ani z wiarą"

Nie wszystkie historie związane z apostazją niosą ze sobą tak pozytywny wydźwięk. Grześka do wystąpienia z Kościoła pchnęły podobne pobudki. Kiedy wyrok TK ws. aborcji wyprowadził na ulice setki protestujących Polek i Polaków, mieszkaniec Podkarpacia - czynnie uczestniczący w strajkach - zgłosił się do uruchomionego wówczas przez Roberta Biedronia i innych posłów oraz posłanek Lewicy Licznika Apostazji. Miał on pełnić funkcję spisu powszechnego deklaracji wystąpień ze wspólnoty kościelnej Polsce. Była to m.in. odpowiedź na brak danych ze strony Kościoła, dotyczących apostazji.

Przede wszystkim, nigdy nie partycypowałem w życiu Kościoła. Jako dorosły człowiek postanowiłem się w praktyce z niego wypisać, co planowałem już zresztą znacznie wcześniej. Wyrok Trybunału Konstytucyjnego i strajki kobiet na to rzeczywiście wpłynęły, ale zbierałem się w sobie do tej decyzji już od dłuższego czasu

- wyjaśnia nasz rozmówca.

- Agnostyk czy ateista to może za duże słowa. Ale nie jestem też osobą, która czuje przynależność do jakiejś instytucji. Nie czuję więzi ani z polskim Kościołem, ani z wiarą chrześcijańską - dodaje.

W jego przypadku formalności również przebiegały szybko i bez zarzutu. Grzegorz także musiał skontaktować się ze swoją parafią w rodzimej podkarpackiej miejscowości w celu uzyskania świadectwa chrztu. Po około 2-3 tygodniach dokument dotarł do parafii w stolicy.

"I co, teraz pan będzie protestować z tym bydłem?"

Tego samego dnia, kiedy poszedłem do parafii dowiedzieć się, jak cały ten proces wygląda, szedłem na protest. Ksiądz zapytał mnie: 'i co, teraz będzie pan protestować z tym bydłem?' 

- wspomina Grzesiek.

Ale jednocześnie zaznacza, że duchowny w żaden sposób nie próbował przekonać go do zmiany zdania. - Oczywiście to, co powiedział, było wręcz karygodne i bardzo niesprawiedliwe - szczególnie w odniesieniu do osób, które walczą o prawa człowieka. Ale wspominał też, że już któryś raz zamawiał czyszczenie murów z powodu napisów, które się na nich pojawiały w trakcie strajków. Stąd zapewne jego rozgoryczenie. Nie zmienia to faktu, że takie słowa w wykonaniu księdza były po prostu żałosne - stwierdza.

Decyzji nie żałuje, ale, jak mówi, nie jest też tak, że odczuwa znaczny jej wpływ na swoje życie. - Samo dokonanie tego aktu to rzeczywiście jest taka tymczasowa euforia: bo to takie wyzwalające uczucie. Poza tym, nie budzi jakiś większych emocji, przynajmniej w moim przypadku. Najlepiej by było, gdybym jako dorosły człowiek mógł wybrać, czy chcę się do tej wspólnoty zapisać czy nie. A nie być już tak wpisanym z góry i ochrzczonym jako mała, niczego nieświadoma osoba - podkreśla.

"Nie chcę nabijać pustych statystyk"

Historia apostazji Albina  - absolwenta filozofii, a dziś właściciela mobilnego serwisu rowerowo-narciarskiego w Krakowie (który jednocześnie jest spełnieniem jednej z jego pasji) - jest nieco inna, ponieważ ma swój początek u progu dorosłości. Z Kościoła postanowił wystąpić już po ukończeniu 18. roku życia. Nie ma problemu z ujawnieniem swojego wizerunku, ponieważ jak sam podkreśla - akt apostazji to nie jest powód do wstydu. 

W wieku 18 lat byłem dość określony w swoich poglądach, więc stwierdziłem, że chcę być szczery sam ze sobą. Nie chcę nabijać pustych statystyk. Nie chcę w tym uczestniczyć, nie czuję przynależności do tej wspólnoty. Nie byłem też wychowywany w tak głębokiej wierze. Bierzmowanie przyjąłem głównie ze względu na rodziców, którzy są wierzący

- mówi nasz rozmówca.

Zresztą już wcześniej, jeszcze w liceum, przestał chodzić na religię. Okazało się wówczas, że nie może tak po prostu zrezygnować z przedmiotu, więc z powodu nieobecności groziło mu bycie nieklasyfikowanym.

To jednak nie przeszkodziło w zdaniu do następnej klasy. - Miałem taki trochę buntowniczy stosunek dość wcześnie - wskazuje.

Postawił na swoim i w ramach lekcji religii przygotowywał się do matury w szkolnej bibliotece.

- Koledzy trochę się z tego śmiali. Lekcje religii nie wnosiły nic ciekawego do mojego życia. Przez pozostałych były traktowane niezbyt poważnie. Wszystkie dyskusyjne, filozoficzne zagadnienia były pomijane. Moje pytania były zbywane. Ale byłem jedyną osobą w całej szkole, która konsekwentnie chciała coś zrobić, i wolałem się w tym czasie przygotowywać do matury. Uchodziłem więc w klasie za kogoś, kto ma odmienne poglądy - ale okej. Nie przejmowałem się tym. Przykry był jednak opór grona pedagogicznego, pani katechetki, wychowawczyni, dyrektora i pani pedagog, którzy próbowali wpłynąć na moją świadomie podjętą decyzję. Satysfakcjonujące było, gdy w następnym roku szkolnym dowiedziałem się, że kolejne osoby ośmieliły się do rezygnacji z lekcji religii - podkreśla.

"Ksiądz pytał mnie, czy czuję kontakt z bogiem"

- Już jako młoda osoba lubiłem zadawać pytania i szukałem odpowiedzi, więc to nie było tak, że podjąłem decyzję pochopnie. To był świadomy wybór - mówi Albin o swoim odejściu ze wspólnoty kościelnej. Miał wtedy przyjaciela, z którym rozmawiali na różne tematy. W kwestii religii myśleli podobnie. I zdecydowali, że będą nawzajem swoimi świadkami - Albin wyczytał wówczas, że do dokonania aktu apostazji jest to niezbędne. Z forów z kolei dowiedział się też, że niektóre osoby mają problem z wystąpieniem z Kościoła.

Do księdza proboszcza poszli więc we dwójkę. 34-latek wspomina, że odczuwał w pewnym stopniu stres, ale ważniejsze było oczekiwanie na satysfakcję - z tego, że zrobił coś, co sobie postanowił. - To był też taki okres, w którym krystalizuje się się osobowość, tożsamość człowieka. Dla tamtego Albina to było ważne - wspomina.

Duchowny zapraszał ich do gabinetu indywidualnie. Kolega praktycznie wszedł i wyszedł. Albin spędził w pokoju prawie pół godziny.

Ksiądz pytał mnie np. o to, czy czuję kontakt z bogiem. Nie pamiętam już dokładnie tych pytań, ale pamiętam, że próbowałem z nim chwilę dyskutować. Później zauważyłem, że to nie ma sensu. I czułem irytację, ponieważ on dalej chciał mnie przekonać do zmiany zdania

- opisuje.

Jak wspomina, wieść o jego apostazji szybko się rozniosła. - Kilka razy kłóciłem się z ojcem na ten temat  - mówi. I podkreśla, że spodziewał się takiego scenariusza: 34-latek pochodzi z warmińsko-mazurskiej miejscowości, która wówczas liczyła około 3,5 tysiąca mieszkańców.

Apostazja jest świadomym wystąpieniem z Kościoła. Zdjęcie ilustracyjne Apostazja: czym jest i jak jej dokonać?

- Niedługo po tym, jak "wypisałem się" z Kościoła, koleżanka pośpieszyła do mnie z informacją, że już o tym wie! Bo przepisywała księgi parafialne i tak się dowiedziała. Ja mam bardzo duży dystans do tego, co ludzie mówią. Nie przejmuję się tym. Bardziej mnie to nawet śmieszyło, że ludzie wiedzą takie rzeczy - opowiada. 

Nie wszyscy tak łatwo zaakceptowali decyzję 18-letniego wtedy Albina. Ojciec jednego z jego znajomych stwierdził, że wstąpił on do sekty. - Zaczął się bać o swojego syna, chodził za nami. Ale to był przypadek dość odosobniony, wątpię, by często zdarzał się ktoś tak radykalny - wspomina ze śmiechem.

Tata Albina też z czasem zaakceptował ten fakt.

"Wszyscy doświadczamy kryzysów"

Wiem, że ludzie odnajdują w religii coś dla siebie, jakieś poczucie wspólnoty, celowości życia, że religią uzupełniają jakąś pustkę. Rozumiem to doskonale. Myślę, że ateiści też tej pustki doświadczają, muszą ją tylko "wypełnić" sobie jakoś inaczej - najczęściej tym, co daje nauka, tłumacząc metafizykę świata. Wydaje mi się, że mam takie poczucie celowości świata. Można by to porównać do pewnego rodzaju duchowości. Tym zagadnieniem też się zresztą interesuję

- uważa 34-latek.

- Wszyscy doświadczamy kryzysów. Życie stawia nas nieraz pod ścianą pytań i wątpliwości. Wtedy wielu ludzi chciałoby usłyszeć jakąś jedną złotą radę, receptę, jaką może usłyszy w kościele. Ja uważam, że nie ma jednej ścieżki, religii, coacha czy guru, który zaprowadzi nas do odpowiedzi na wszystkie pytania. Wybrałem, że odpowiedzi na nurtujące pytania będę szukał sam. Chociaż inspiruję się wieloma światłymi ludźmi, to żadnego nie uważam za niepodważalny autorytet. W czasie osobistego kryzysu jakiego doświadczyłem, wybrałem drogę do samoświadomości i psychoterapię, która mi bardzo pomogła. Być może osoba religijna zrobiłaby coś innego. Osiągnęłaby spokój i zrozumienie w kościele. Nie oceniam tego. Jesteśmy wolnymi ludźmi i każdy zasługuje na szczęście takie, jakie sobie wymyśli - jeśli nie ogranicza to wolności i szczęścia innych - zauważa nasz rozmówca.

"Ważne jest dobre działanie"

I nie ma wątpliwości: - najważniejsze jest to, jakim przykładem świecimy jako ludzie. Nieważne, czy wierzący czy niewierzący. Ważne jest dobre działanie.

Wasze historie i opinie są dla nas ważne. Czekamy na Wasze listy i komentarze. Piszcie do nas na adres: kobieta@agora.pl lub edziecko@agora.pl. Najciekawsze listy opublikujemy.

Więcej o: