Lekarka pomogła pacjentce, ta wezwała policję. "Kto pójdzie do lekarza pijaka?"

Sytuacja, która spotkała 34-letnią lekarkę z Prudnika, jest wyjątkowo przykra i niestety nieodosobniona. Tego rodzaju zniewagi słyszą często pod swoim adresem pracownicy wielu sektorów publicznej ochrony zdrowia. Zresztą, pod wpisem pani Małgorzaty Woźniak wypowiedziały się osoby wykonujące ten zawód. "Niestety - jest to pokłosie powszechnego poglądu części społeczeństwa na zawód lekarza, wielokrotnie wygenerowanego odgórnie" - napisał m.in. dr Bartosz Fiałek. - Ofiarami przemocy psychicznej ze strony pacjentów najczęściej są właśnie kobiety. Bo dwumetrowemu facetowi nikt nie podskoczy- mówi Małgorzata Woźniak w rozmowie z kobieta.gazeta.pl.
Zobacz wideo Zobacz wideo: Problemy skórne u dziecka. Jak poradzić sobie samodzielnie, a kiedy konsultować się z lekarzem? Rozmowa z dr Lidią Ruszkowską

Pani Małgorzata Woźniak w miasteczku, w którym pracuje, cieszy się sympatią i zaufaniem pacjentów. Wcześniej pracowała na Oddziale Chorób Wewnętrznych i Oddziale Kardiologii z Pododdziałem Niewydolności Serca, obecnie przyjmuje w przychodni w Prudniku. Kończy rezydenturę z zakresu medycyny rodzinnej. W mieście, w którym pracuje postrzegana jest jako empatyczna osoba i specjalistka, która zawsze poświęca pełnię uwagi swoim pacjentom. Jak sama pisze - "w końcu gramy do wspólnej bramki - o ich zdrowie".

"Nigdy nie odmówiłam dodatkowego przyjęcia, chyba że byłam umówiona na konkretną godzinę do swoich lekarzy (tak, bywam też "po tej drugiej stronie biurka") albo pędzę odebrać dziecko z przedszkola. Wkładam w pracę całe swoje serce, ciągle się dokształcam (kocham ultrasonografię), nie boję się powiedzieć: 'nie wiem, ale poszukam odpowiedzi, spotkamy się za tydzień i znajdę w pracach naukowych'. Angażuję się w pracę na tyle, że przestałam sobie robić kanapki do pracy, bo i tak nie mając czasu ich zjeść, oddawałam je po powrocie psom. Chcę mieć tę możliwość poświęcenia czasu pacjentowi" - pisze medyczka.

Niestety, nie wszyscy są w stanie docenić poświęcenie lekarki. W czwartek 10 listopada br. miała miejsce wyjątkowo przykra sytuacja, podczas której została pomówiona o bycie pod wpływem alkoholu w trakcie pracy. Manipulacja pacjentki oczywiście wyszła na jaw, ale to, przez co musiała przejść dr Woźniak, sprawiło, że postanowiła publicznie zabrać głos w tej sprawie. 

Pacjentka oskarżyła lekarkę o bycie pod wpływem alkoholu. "Wydmuchałam 0,00 - ale o tym już publicznie nikt nie wspomniał"

Tego dnia lekarka spóźniła się do pracy około 20 minut, ponieważ jej 3,5-letnia córka dostała krwotoku z nosa przed samym wyjściem do przedszkola. Mimo to jednak dr Woźniak nie porzuciła swoich obowiązków wobec pacjentów, którzy często miesiącami czekają na badania i po pojawieniu się w przychodni natychmiast wytłumaczyła im zaistniałą sytuację. "Na wejściu przeprosiłam oczekujących, wytłumaczyłam z czego wynika spóźnienie (uprzedziłam że w razie telefonu z przedszkola natychmiast się zrywam, kończę pracę i jadę po córkę)" - wyjaśniała.

Kiedy do jej gabinetu weszła pierwsza pacjentka okazało się, że ma błędnie wystawione skierowanie na badanie, którego dr Woźniak nie wykonuje. Wówczas lekarka, chcąc pomóc kobiecie, zeszła z nią do punktu rejestracji, gdzie udało się ją pilnie zapisać na dodatkowy termin - tak, żeby nie straciła kolejnych kilku miesięcy w oczekiwaniu na badanie. Dzięki wysiłkom lekarki, została zapisana już na wtorek. Chwilę później jednak stało się coś zupełnie nieoczekiwanego.

Wróciłam na górę robić badanie, w połowie którego przyszła zszokowana rejestratorka, że owa pierwsza pacjentka w rejestracji pełnej ludzi żądała od niej pieniędzy za transport, bo zmarnowała czas oraz awanturuje się, że doktor Woźniak jest pijana (!!!) i będzie dzwonić na policję. Odpowiedziałam - proszę bardzo, ja nie mam nic do ukrycia. Oczywiście (ponownie publicznie) wezwała policję insynuując, że jestem pijana i mają natychmiast przyjechać i mnie zbadać alkomatem. Jak się można domyślić, wydmuchałam 0,00 - ale o tym już publicznie nikt nie wspomniał

- czytamy w poście, udostępnionym przez dr Małgorzatę Woźniak, która udostępniła również zdjęcie wspomnianej skargi.

Wezwani policjanci od razu stwierdzili, że nie ma żadnych podstaw do tego, aby uważać, iż lekarka mogła być pijana, podobnie jak pozostali w placówce pacjenci. "Nie usłyszałam również żadnego "przepraszam", wręcz przeciwnie, pacjentka poszła na skargę do szefa. Przełykając łzy wróciłam, dokańczałam badanie za badaniem, robiłam sobie przerwy, żeby wypłakać się w łazience służbowej" - napisała lekarka.

"Kto pójdzie do lekarza pijaka?"

Podkreślała, że dotąd nie poczuła się tak upokorzona i to zupełnie bezpodstawnie. 

Tak, bezpodstawne oskarżenie mnie o pracę pod wpływem alkoholu naraża mnie jako lekarkę na utratę zaufania dla mojego zawodu. Kto pójdzie do lekarza pijaka?

- wskazywała.

Sytuacja na tyle odbiła się na jej zdrowiu, że musiała wziąć zwolnienie lekarskie. "Dodatkową wisienką na torcie jest bycie w małym miasteczku - już plotka zatoczyła koło i uprzejmie doniesiono mi, że w sklepie dwie kobiety rozprawiały o tym, jak to policja zabierała pijaną młodą doktorkę z pracy" - napisała.

Pod jej postem na Facebooku wypowiedziało się wiele lekarek, lekarzy, a także pacjentów, na co dzień korzystających z opieki medycznej. Nie jest tajemnicą, że tego rodzaju wyżywanie się na pracownikach publicznej służby zdrowia niestety jest niemal na porządku dziennym. To zawody o podwyższonym poziomie odpowiedzialności, wiążące się z ekspozycją na ogromny stres.

Lekarz znajduje się wśród najbardziej stresogennych zawodów w Polsce. To także grupa zawodowa, która - z racji swojej profesji - doskonale zdaje sobie sprawę ze skutków psychicznych i fizycznych, jakie wiążą się z przeżywaniem długotrwałego stresu. Dodatkowo pracownicy służby zdrowia narażeni są na działanie specyficznego czynnika stresogennego - jakim jest emocjonalna relacja z przewlekle chorym pacjentem, którego schorzenia mają charakter postępujący i nieuleczany. Skutkuje to m.in. przejmowaniem odpowiedzialności za stan zdrowia pacjenta.

Pacjenci bronią lekarki. "Błagam, niech Pani wraca do pracy"

"Bardzo przykra sprawa, natomiast - niestety - jest to pokłosie powszechnego poglądu części społeczeństwa na zawód lekarza, wielokrotnie wygenerowanego odgórnie. Jako lekarze (w większości) mamy specjalistyczną, bardzo potrzebną wiedzę, a przy okazji ciężkiej pracy i długich godzin w niej spędzanych, najczęściej jesteśmy dobrze sytuowani. To dla niektórych wystarczający powód, żebyśmy stali się ich wrogami godnymi potępienia, pomówień, zniesławień i innych zarzutów, oczywiście bezpodstawnych" - napisał pod jej postem dr Bartosz Fiałek.

W komentarzach pozostawionych przez pacjentów czytamy m.in.:

Powiem krótko: jestem jednym z pacjentów dr Gosi. Nie wiem, jak inni, ale ja akurat zawdzięczam jej bardzo dużo. Kilka lat temu wyciągnęła mnie z bardzo poważnych kłopotów zdrowotnych. Mimo tego, że jest młodym lekarzem, ma u mnie duży szacunek. Byłem w tym dniu na USG i widziałem, co się stało! Widziałem łzy w oczach pani Gosi! Widziałem, jak to wszystko przeżywa. A jednak umiała 'odłożyć' te problemy na bok i zająć się pacjentami. To, że coś w niej pękło, świadczy tylko o tym, jaką jest wrażliwą osobą i, że niemożliwe jest to co, o co oskarżyła ją ta kobieta
Ci co znają dr Gosię, wiedzą, jaką jest prawda i tylko to się liczy
Najlepsza lekarka!! Nigdy niczego nie bagatelizuje. Zawsze angażuje się całą sobą i troszczy o pacjenta
Pani Doktor, nie chce mi się wierzyć w to, co czytam, dech mi zaparło i łezka w oku się zakręciła. Błagam, niech Pani wraca do pracy szybciutko i z podniesioną głową. Jestem szczęśliwa, że spotkałam Panią na swojej drodze

"Wypowiedzi pacjentów, których leczę od wielu lat, niezmiernie podniosły mnie na duchu"

W rozmowie z naszym portalem pani Małgorzata przyznaje, że po bezpodstawnych oskarżeniach pacjentki - przy pacjentach i całym personelu przychodni - czuła się "poniżona, upokorzona i wykorzystana". Podkreśla też, że ofiarami przemocy psychicznej ze strony pacjentów najczęściej są właśnie kobiety. - Bo dwumetrowemu facetowi nikt nie podskoczy - dodaje.

I przyznaje jednocześnie, że jako lekarz doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak w Polsce wygląda publiczna opieka zdrowotna.

Codziennie jest mi wstyd, jak mówię pacjentom, że na badanie będą czekać pół roku, a do endokrynologa terminy na 2025

- zaznacza.

Po tym, jak została pomówiona na oczach pełnej pacjentów przychodni i prowadzona przez policję na badanie alkomatem, korzysta z pomocy psychologa, aby poradzić sobie z sytuacją.

- Na szczęście odważyłam się opublikować wpis na Facebooku i wypowiedzi pacjentów, których leczę od wielu lat, niezmiernie podniosły mnie na duchu i dały siłę do tego, żeby wrócić do pracy z podniesioną głową, bo, jak widać, jedna zła osoba nie była w stanie zniszczyć mojej reputacji, na którą ciężko pracowałam - mówi nam lekarka.

"Grożono mi kiedyś pobiciem"

Dodaje, że takich sytuacji zdarza się całe mnóstwo.

Są sytuacje znacznie gorsze. Mnie samej grożono kiedyś pobiciem, ponieważ nie chciałam pani zakażonej COVID skrócić izolacji, żeby wesoło na onkologii, wśród ludzi z obniżoną odpornością, rozsiewała wirusa. Wyszłam tylnym wyjściem i szybko odjechałam, bo agresywny pan z rodziny pacjentki na szczęście nie wiedział, jak wyglądałam. Były to czasy teleporad

- opowiada.

Dr Małgorzata Woźniak/Archiwum prywatneDr Małgorzata Woźniak/Archiwum prywatne Małgorzata Woźniak/Archiwum prywatne

Przyznaje również, że obawiała się, iż mimo lat spędzonych na budowaniu relacji i wzajemnego zaufania pacjenci odwrócą się od niej. Stało się wręcz odwrotnie. - Na szczęście cała fala pozytywnych komentarzy od moich stałych pacjentów i rozmowy z psychologiem pomogły mi rozwiać te obawy - stwierdza.

Ponadto do poważnych pomówień doszło w jej rodzinnym mieście, w którym także mieszkają jej najbliżsi. - Było im też ogromnie przykro i wstyd na wieści o tej sytuacji, szczególnie w momencie, kiedy plotka w małym miasteczku się rozniosła do rozmiarów: "policja przyjechała po pijaną doktorkę" - wspomina.

Należy zaznaczyć, że całe zdarzenie mogło mieć katastrofalne skutki dla dalszej kariery pani Małgorzaty.

- Pod koniec rezydentury (od początku pracowałam jako samodzielny lekarz, po dwuletnich doświadczeniach dyżurowania na internie i kardiologii nie potrzebowałam anioła-stróża nad sobą, pacjentów prowadzę samodzielnie jak specjalista) jest pisemny egzamin, a oprócz tego ustny oraz opinia kierownika specjalizacji. Zhańbioną "lekarkę-alkoholiczkę" wątpię, że dopuściliby do uzyskania tytułu specjalistki. Więc wieloletnia praca znów poszłaby na marne - wyjaśnia nasza rozmówczyni.

"Może to początek zmian na lepsze?"

Zapowiada też, że jeśli w ciągu czternastu dni od wysłania wezwania przedsądowego nie uzyska przeprosin od pacjentki, wówczas sprawa trafi na wokandę. Lekarka od razu przedstawiła także protokół z badania do publicznego wglądu. W trakcie wykonywania obowiązków służbowych, pracownicy ochrony zdrowia mają prawa takie, jak funkcjonariusz publiczny - tak więc tego rodzaju pomówienie o prace pod wpływem alkoholu klasyfikuje się jako zniesławienie.

Mimo wyraźnego wsparcia lekarskiego środowiska, pani Małgorzata nie uruchamia zbiórki na prawnika. Apeluje natomiast o wpłatę na Tinę - chorego pieska salowej przychodni, w której pracuje. "Niech chociaż jedna dobra rzecz wyniknie z tej całej sytuacji" - dodaje.

Jestem dumna z tego, że inne lekarki również publicznie zaczynają się otwierać na temat swoich doświadczeń. Może to będzie jakiś mały kamyczek, który ruszy lawinę podobnych historii i będzie początkiem jakichś zmian na lepsze?

- podkreśla nasza rozmówczyni.