Pytają, po ile cukier albo masło. I mówią: a to nie, dziękuję

To jest bardzo często wybór: albo zakupy spożywcze, albo leki. Polscy seniorzy niezwykle dotkliwie odczuwają skutki inflacji i postępującej drożyzny. Wyraźnie widzą to m.in. pracownicy sklepów. - Zobaczą cenę i rezygnują - słyszymy.
Zobacz wideo Zobacz wideo: Samotni w Boże Narodzenie. "Dziś każdy z rodziny jest sam sobie. Młodym nie wpaja się miłości rodzinnej"

- Nie kupuję już białej gotowanej z kotła, bo podrożała. Musiałabym brać 15 deko za 9,90, a tamtej z kurczaka mam prawie 20 deko za tyle samo - mówi pani Stefania. Budżet na zakupy: maksymalnie 100-150 złotych. Emerytura: 1400 zł, Czynsz: 550 zł, nie wspominając oczywiście o pozostałych rachunkach. Przy dzisiejszych cenach? - Mam zaprzyjaźnione panie przy stoisku mięsnym. Zawsze mi mówią, co dzisiaj jest tańsze, a co słabo schodzi i co im zostało - to zazwyczaj za mniejszą cenę wtedy jest. I biorę - mówi.

- Przychodzą z karteczką w dłoni, dokładnie odliczoną kwotą - ani grosza więcej, ani mniej - mówi pani Basia, kasjerka w lokalnym minisamie. W tym tygodniu, pan Zbyszek przyszedł kupić pomarańcze 4,50 za kilogram - bo tak było w gazetce. Musiała policzyć za więcej, bo spóźnił się jeden dzień, promocja już nie obowiązywała. Mimo to wziął rachunek i uważnie przestudiował go jeszcze przy kasie. - Pan sobie weźmie te zakupy, odejdzie na bok i jeszcze sobie sprawdzi, dla pewności - uspokajała kasjerka.

"Mają już odliczone w gotówce"

- Często mają już odliczone w gotówce. Więc jak ta cena się zawaha o powiedzmy 50 groszy, złotówkę, to już jest problem. My zazwyczaj wtedy odpuszczamy, mówimy: da pani spokój, to tylko kilka groszy, ale oni się zapierają: zaraz przylecę, oddam. Ludziom trudno pokazać, że mają problemy finansowe, szczególnie starszym - dodaje.

W supermarkecie schowanym wśród bloków na ursynowskim osiedlu takie sytuacje również są na porządku dziennym. Zakupy robi tu wielu starszych mieszkańców dzielnicy, m.in. okolicznych ulic Dereniowej, Hawajskiej, Amundsena czy Miklaszewskiego. Niedaleko jest mięsny i warzywniak, gdzie także zaopatrują się lokalni seniorzy.

- W tej chwili serdelki idą u nas tonami. 22,50 za kilogram i ludzie to biorą. Kiedyś sprzedawałem dwa, może trzy dziennie. Teraz po paczce na dzień - mówi sprzedawca w pawilonie z wyrobami mięsnymi.

Lekarstwa albo jedzenie. Seniorzy dotkliwie odczuwają skutki inflacji. 

14 listopada 2022 roku obchodziliśmy Dzień Seniora. Z tej okazji dziennik "Fakt" opublikował wyniki badania "Jesień życia w Polsce", które pokazały smutną rzeczywistość polskich seniorów. Jest to grupa społeczna, która wyjątkowo dotkliwie odczuwa skutki inflacji. Najgorzej jest z wykupieniem leków. Dla wielu z nich często jest to wybór: lekarstwa albo jedzenie.

Według badania, 64 procent seniorów musi przeżyć miesięcznie za 500 złotych. Z kolei niecałe 37 procent przyznało, że w miesiącu na życie zostaje im od 101 do 500 zł. Co dziesiąty senior w Polsce może miesięcznie dysponować kwotą większą niż 901 złotych.

Jak więc, za taką sumę, opłacić wszystkie zobowiązania, zrobić zakupy spożywcze i kupić leki? Ankieta wykazała, że co piąty senior musi na nich oszczędzać. Co oznacza, że po prostu ich nie wykupuje.

Niektórzy seniorzy mówią, że to dzięki naszej pomocy są w stanie wykupić sobie leki. Bo jak zapłacą czynsz, rachunki i zrobią nawet jakieś minimalne zakupy spożywcze - żeby nie umrzeć z głodu - to o lekarstwach mogą zapomnieć. A w momencie, kiedy od nas dostają zaopatrzenie żywnościowe, to mogą sobie wykupić leki

- mówiła w rozmowie z kobieta.gazeta.pl Roma Łojewska, prezeska ursynowskiego Stowarzyszenia Społeczników "Ariadna", które pomaga najuboższym mieszkańcom warszawskiej dzielnicy.

Polscy seniorzy często muszą zresztą oszczędzać dosłownie na wszystkim. To, jak bardzo obecna sytuacja gospodarcza uderza w portfele najstarszych obywateli, widzą przede wszystkim pracownicy sklepów. Sprzedawcy i sprzedawczynie, kasjerzy, kasjerki, ekspedientki.

"Nie takiej starości człowieka chciał"

Galopująca drożyzna w sklepach nie dotyczy oczywiście tylko Warszawy. Pani Izabela mieszka w Krakowie. Dostaje niewiele ponad 1300 zł emerytury. Dorabia w osiedlowym sklepie spożywczym, w  którym zresztą sama robi zakupy.  Z czytnika pamięta ceny: mała babeczka kosztowała 7,90. Teraz - 11. Jeszcze inna -17. Olej pamięta jak był za 8,80. Teraz 13,50. Z cukrem też jak w kalejdoskopie: teraz 6,90 za kilogram, ale był już w zeszłym miesiącu za 7,40. A kiedyś 3,50 czy 4 złote.

Masło, śmietana, wędliny, owoce. Podstawowe produkty.

5 złotych za średni bochenek chleba, nie pamięta ile to dekagramów. Mały pęczek włoszczyzny do rosołu - 6,90. 9 złotych za kilogram kiszonej kapusty. - Jak się policzy wszystko razem, to ceny wychodzą astronomiczne - mówi. A, i oczywiście papier toaletowy: teraz ponad 12 złotych. - Nie ma produktu, który nie podrożał. Nie takiej starości człowiek chciał – wzdycha. - Dorabiam pracując w sklepie, bo mam bardzo niską emeryturę. Gdyby nie ten dodatkowy zarobek, to byłaby straszna sprawa.

Oprócz tego dwa lub trzy razy w tygodniu sprząta mieszkania, najczęściej w sobotę i niedzielę. Zamiast odpoczywać. - Nie tak wyobrażałam sobie czas na emeryturze.

Pani pyta, po ile masło. "A to nie, dziękuję"

Pracuje na kasie, zazwyczaj kilka godzin dziennie, rano albo popołudniami. Inflację, jak mówić, widać po produktach i po portfelach. Szczególnie starszych klientów. - Widać, jakie sumy musimy dziś płacić. To mnie po prostu przeraża. Dzisiaj to, co kiedyś mogłam kupić łącznie za 100 złotych - i to był pełny koszyk - jest dla mnie nieosiągalne.

Czasami jest tak, że sobie coś zaplanuję i nagle się okazuje, że z czegoś muszę zrezygnować, żeby jakoś ten miesiąc przetrwać. Nie chcę być na czyjejś łasce. Po opłaceniu rachunków czasem jest masakra i po prostu trzeba z czegoś zrezygnować. Nawet z leków. Bo trzeba mieć świadomość, że za tydzień coś już może być droższe. I się tego nie kupi

- mówi.

Do sklepu przychodzą ludzie z osiedla, których znam od wielu lat. Zobaczą cenę i rezygnują. Tak po prostu jest. Na przykład klientka pyta, po ile masło, po ile cukier. Odpowiadam jej, a ona: a to nie, dziękuję. Malutka kajzereczka – 60 groszy teraz. Starsi klienci przychodzą i pytają np., co jest dziś po taniości. Czy może będzie jakaś tańsza ryba, jakieś warzywa?

 - opowiada pani Izabela.

Mówi też o swoich odczuciach. - Tak samo jest w aptece. Jak lek jest droższy i nie mają zamiennika, to ja rezygnuję. Wracam do lekarza i proszę o wystawienie recepty na ten tańszy. Bo trochę tych leków muszę jednak brać.

Z czego ostatnio jeszcze zrezygnowała? - Z masła. Człowiek by czymś posmarował, więc zastępuję sobie np. jakimś serkiem topionym. Z wędliny takiej lepszej. Kupowałam dorsza kiedyś, bo bardzo lubię, ale teraz już nie - bo 49 zł za kilogram. Do kina chodziłam częściej. Teraz raz na 2-3 miesiące. Obawiam się też momentu, w którym przyjdą mi rachunki, bo przecież mieszkam sama. Jak to wszystko powiążę? Jak to będzie?

Więcej o: