Mamusi cukier spadł i nie chce nic pić. To ze dwa tygodnie poleży na pewno?

Oddziały internistyczne, jak co roku przed świętami Bożego Narodzenia, pękają w szwach. Przykry proceder porzucania starszych członków rodziny na ten czas w publicznych placówkach ochrony zdrowia trwa mniej więcej od lat 90. Na SOR przywożeni są dziadkowie, babcie, starsi rodzice, teściowe z przeróżnych powodów. "Bo cukier spadł". Albo: "Mamusia nie chce nic jeść ani pić", "Tatuś gorączkuje".

A starszą osobę przecież łatwo odwodnić.

"Babcia przestała mówić"

- To jeden z "manewrów" stosowanych przez takie rodziny. I bardzo skuteczny: zmniejszanie podaży płynów. Pacjenci w podeszłym wieku z reguły i tak mają bardzo niskie łaknienie na płyn. Więc de facto powinni być regularnie przez kogoś pojeni. I po prostu nie dostawali picia. Wiadomo, że taka osoba po dwóch dniach będzie już w ciężkim stanie. Wtedy wzywa się karetkę albo leci do lekarza pierwszego kontaktu, bo "babcia przestała mówić". Karetka przyjeżdża i odwozi starszą osobę do szpitala - mówi nam lekarz-internista, który przepracował ponad dwadzieścia lat na jednym z oddziałów wewnętrznych w warszawskiej placówce.

"Dziadek i babcia choinkowa" - tak bywają określani na SOR-ach, oddziałach internistycznych seniorzy, których rodziny bez skrupułów podrzucają do szpitali na okres świąteczno-noworoczny. Bo, na przykład, mają zaplanowany wyjazd. I taki dziadek lub babcia tylko by im przeszkadzali. 

Podrzucają starszą osobę do szpitala i wyjeżdżają na święta. "Potrafią nie odbierać telefonów"

- To były prawie zawsze osoby w bardzo podeszłym wieku, zazwyczaj z upośledzeniem samodzielnego funkcjonowania w jakimś stopniu, z silnym wskazaniem na osoby leżące. Dla takiej rodziny to było bardzo proste: pacjentowi się nagle "pogarszało". Bardzo różnie. Pierwszym "sposobem" na podrzucenie takiej osoby do szpitala było rozregulowane ciśnienie. Krótko mówiąc: miała po prostu odstawione leki - mówi były pracownik szpitala.

- To, oczywiście w ciągu 1-2 dni powodowało wzrost ciśnienia tętniczego. Wtedy rodzina wzywała karetkę, ratownicy mierzyli ciśnienie - rzeczywiście, powiedzmy, 200 na 100, i zabierali pacjenta czy pacjentkę na izbę przyjęć - wyjaśnia.

Zjawisko to jest ogromny obciążeniem dla oddziałów internistycznych. - Bo oprócz ludzi, którzy wymagają realnej pomocy, znajdują się tam ci, których po prostu ktoś chciał podrzucić. Na SORZE oznacza to kolosalny problem, ponieważ teoretycznie są to oddziały dedykowane do obsługiwania ludzi z zagrożeniem życia.

Lekarz dodaje, że po tym, jak taki pacjent otrzyma na oddziale opiekę, zostanie nawodniony, odżywiony i podbudowany zdrowotnie, zaczynają się kolejne schody. - Członkowie jego rodziny potrafią potem w ogóle nie odbierać telefonów, ich to nie interesuje. Bo np. mają już zaplanowany okres świąteczny, łącznie z sylwestrem.

"To trwa, odkąd sięgam pamięcią"

Pani Irena, pielęgniarka z ponad 30-letnim stażem w zawodzie, na internie pracuje już 18 lat. I ma podobne doświadczenia. - Ten proceder trwa, odkąd sięgam pamięcią - mówi. Nasila się szczególnie w okresie przedświątecznym, ale przed Wielkanocą również. I w wakacje, i w trakcie tzw. długich weekendów.

- W większości przypadków to jest po prostu pozbywanie się członka rodziny na ten czas. Oczywiście nie w 100 procentach, bo również trafiają do nas ludzie, którzy bezsprzecznie wymagają hospitalizacji. I to widać gołym okiem. Jak ktoś przyjeżdża np. z gorączką czy zapaleniem płuc, sprawa jest bezdyskusyjna. To jest człowiek chory, który wymaga leczenia - podkreśla. Ale często przypadki te wyglądają zupełnie inaczej.

"Ale to co, pewnie mamusia poleży z tydzień? Nie no, ze dwa to na pewno"

- Starsza pani spędziła u nas prawie miesiąc. W dość dobrym stanie została wypisana do domu. Była to pacjentka leżąca. I wróciła po dwóch dniach. Rodzina mówi: "No co prawda mamusia leżała miesiąc, ale teraz też trochę jeszcze poleży, prawda?" Bo oni wyjeżdżają na święta. I w razie czego nie będą mogli mamy odebrać. Od razu zaznaczyli, że nikogo nie będzie w domu. I ten chory nie ma gdzie wrócić w takich przypadkach. Więc co? Musi zostać w szpitalu - mówi pielęgniarka.

Trafiła najpierw na SOR. Rozpoznanie było następujące:  wymioty, bóle brzucha, mamusia nie chce jeść. A od nas wyszła w dobrym stanie: jadła, piła, wyniki badań były dobre

- opisuje nasza rozmówczyni.

Podkreśla, że sytuacje oczywiście są różne i nie należy stosować uogólniania.

Ale niestety smutną prawdą jest, że w tym okresie przedświątecznym widać, iż problem wraca. Niektóre rodziny potrafią od razu zasugerować, że wcześniej tej osoby nie odbiorą: 'Ale to co, pewnie mamusia poleży z tydzień? Nie no, ze dwa to na pewno. Bo to taki ciężki stan i gorączka, i antybiotyk, na pewno będą minimum dwa tygodnie'. Dają do zrozumienia, że skoro przed świętami przywożą ją do szpitala, to po Nowym Roku dopiero wróci do domu

To są często te same osoby, te same twarze. Przewijają się na święta co roku. Oczywiście są też nowi.

"Wymyślają wszystko, co im przyjdzie do głowy"

Rodzina przyczyny podaje przeróżne. Gorączka, bóle brzucha, wymioty. A na oddziale? Ani podwyższonej temperatury, ani wymiotów - przez cały okres hospitalizacji. Jeden z "ulubionych" objawów, "zaobserwowanych" przez podrzucających, to też biegunka. 

Przyjeżdżają na izbę przyjęć lub na SOR. I mówią: mamusia wymiotowała, nie je, nie pije, ma biegunkę, trudności z oddychaniem, jest osłabiona albo dodają jeszcze jakieś inne objawy. Wymyślają wszystko, co im przyjdzie do głowy. W większości przypadków oddział świąteczny u nas wygląda tak, że są dostawki na korytarzach. Wiadomo, że nikt takiego pacjenta nie odeśle, bo jak jest gorączka - to żaden lekarz go nie wypisze. Nawet jeśli nie gorączkuje w danym momencie, to po kilku godzinach ta gorączka powinna się w końcu pokazać. A często nie ma po niej śladu

- zauważa pani Irena. - W swoich obserwacjach, jako pielęgniarki, piszemy przecież, czy dany pacjent gorączkował, czy był ból brzucha, biegunka. Opisujemy to, i niestety w niektórych przypadkach, nie pokrywa się to nawet w jednej setnej z tym, co rodzina nam przekazuje.

"Ale nas nie ma, wyjeżdżamy". Wypisany pacjent nie ma dokąd wrócić

W większości placówek, wypisując takiego pacjenta, lekarze najczęściej starają się poinformować rodzinę dostatecznie wcześnie - żeby nie stawiać pod ścianą. Czasem jednak ma to zupełnie odwrotny skutek.

- Często się słyszy: "Ale nas nie ma, wyjeżdżamy. Nikogo nie będzie w domu. Nikt takiego pacjenta na siłę nie wypisze, bo gdzie karetka ma go zawieźć? Tak więc te pobyty są przedłużane. Chorzy leżą do momentu, kiedy rodzina poinformuje, że są dostępni - relacjonuje pani Irena.

Podobne metody rodziny stosują przy wzywaniu karetek. Schemat jest ten sam: nie je, nie pije, itp.

- Karetki często wzywane są do takich "naciąganych" przypadków. Czasem jest tak, że rodzina się wręcz upiera, awanturuje, żeby tę babcię czy dziadka zabrać do szpitala. Ratownicy przyjeżdżają np. do mieszkań, posesji prywatnych i mówią: ale mama to się nie nadaje do szpitala. I wtedy potrafi wywiązać się dzika awantura: "nie chcecie jej zabrać, a jak umrze, to będziecie mieli ją na sumieniu". Wiadomo, wtedy karetka zawsze zabiera. Wiozą do szpitala, gdzie lekarz ma związane ręce w większości przypadków. I tacy pacjenci zapełniają oddziały, najczęściej internę - kwituje pani Irena.

Potwierdza to Przemysław, ratownik medyczny: - Była taka sytuacja, że jechaliśmy na interwencję, dosłownie kilka dni przed świętami i w trakcie wywiadu na miejscu wyszło na jaw, że starsza pani nie dostawała leków przez ostatnie dwa-trzy dni. A czemu? Bo według rodziny nie miała apetytu, nie jadła. Okazało się, że wymaga hospitalizacji, bo cukier ma bardzo wysoki. Ewidentnie jakieś jedzenie spożywała, tylko nie otrzymywała leków na cukrzycę - wspomina.

"Pan bardzo chciał wyjść na święta. Niestety zmarł"

W jednym z warszawskich szpitali onkologicznych, w którym Dominika pracuje od pięciu lat jako pielęgniarka jest tak, że na czas świąt pacjenci - wobec których nie ma żadnych przeciwskazań i spokojnie mogliby spędzić wigilię w domu - zostawiani są specjalnie. - To są najczęściej pacjenci, którzy wymagają większej opieki, pielęgnacji, wiec niestety zostają na święta z nami. Często już na początku grudnia typujemy, kto z nami na pewno zostanie. Są tacy, którzy nie wyjdą do domu, bp np. rodzina nie chce ich wziąć.

- Rodzina nie zabiera pacjenta na wigilię pomimo tego, że np. nie ma on żadnych przeciwwskazań. Często jest tak, że pacjenci wynikowo mają wszystko super, mogliby iść do domu. Ale zostają - dodaje młoda pielęgniarka. Podkreśla, że w zasadzie trwa to cały rok.

Oni bardzo to przeżywają. Pamiętam takiego pana w wieku około 80 lat. Bardzo chciał wyjść do domu na święta, bo wiedział, że to już jego ostatnie chwile. Organizacyjnie z rodziną się to nie udało. Koniec końców został u nas i w tym okresie między świętami a sylwestrem zmarł. Nie pamiętam nawet, czy ktoś z rodziny przyszedł go w tym czasie odwiedzić

- wspomina Dominika.

"Rodziny wykorzystują fakt, że w szpitalach jest miejsce"

Wiemy, że problem się powtarza i trwa od wielu lat - mówi w rozmowie z kobieta.gazeta.pl dr n. med. Olga Rostkowska, wiceprezeska Okręgowej Izby Lekarskiej. - Rodziny wykorzystują fakt, że w szpitalach jest miejsce dla takiej osoby, której tak naprawdę niewiele potrzeba, aby wyprowadzić ją z równowagi fizjologicznej. Czasami zdarza się, że rodzina np. taką osobę odwodni i to już wystarczy, żeby trafiła do szpitala - mówi lekarka.

Zawsze staraliśmy się, tego kogo możemy, na święta wypisać do domu - żeby mógł pobyć z rodziną. Na oddziałach klasycznej interny część tych starszych osób przebywa właśnie ze względów czysto socjalnych, ponieważ rodzina ich nie chce, nie może ich odebrać, ma inne plany na ten czas. Zdarza się również, że mają wykupione np. wczasy na okres świąteczny, a babci czy dziadka nie ma jak zabrać. Zakładają, że seniorzy nie wiedzą, co się dzieje, często to osoby kompletnie zależne od rodzin

- mówi nasza rozmówczyni.

"Bardzo ważne jest uświadamianie takiej rodziny, że starsza osoba do nich wróci"

Czy istnieją mechanizmy, które mogą stosować pracownicy szpitali, aby ukrócić ten proceder? - Jeżeli są wskazania, przesłanki medyczne przy przyjęciu danej osoby na SORZE, to na pewno zostanie przyjęta do szpitala. Bo po to szpitale są - żeby jej pomóc, zapewnić opiekę, nawodnić ją, wprowadzić leczenie antybiotykiem w przypadku zakażenia itp. - zaznacza. Dr Rostkowska wskazuje jednak, że jeżeli pacjent nie wymaga hospitalizacji, to tym bardziej powinien wrócić do domu.

Szpitale nie posiadają więc takiego narzędzia. Muszą przyjąć i przyjmują osobę chorą, która ma do tego wskazania medyczne. Tutaj należy też stawiać na asertywność personelu, rozmowy z rodziną, w ogóle posiadanie kontaktu do osób z rodziny pacjenta - żeby w każdej chwili można było do nich dotrzeć. Bardzo ważne jest uświadamianie takiej rodziny, że starsza osoba do nich wróci

- podkreśla wiceprezeska OIL. - Nie ma więc tych narzędzi jako takich. Oprócz rozmów z rodziną, kontaktu i uświadamiania, że szpital to nie przechowalnia.

"Szpital to nie przechowalnia". Akcja Okręgowej Izby Lekarskiej 

Hasło to jest motywem przewodnim akcji już od kilku lat organizowanej przez Okręgową Izbę Lekarską. W tym roku przed świętami na korytarzach wielu polskich szpitali zawisną plakaty z takim przesłaniem.

- "Szpital to nie przechowalnia" to akcja, do której w tym roku dołączyły m.in. Okręgowa Izba Lekarska w Szczecinie i w Bydgoszczy. Ma za zadanie informować i uświadamiać ludzi, że pozbywanie się - bo tak to należy wprost nazwać - starszych członków rodziny poprzez podrzucanie ich na święta do szpitali jest niehumanitarne - podkreśla Olga Rostkowska.