Wynajmowałam mieszkania na Airbnb, bo nie mogłam pić przy swoim partnerze. To alkohol był moim kochankiem

- Pierwsze, co zrobiłam po powrocie z ośrodka, to wymieniłam dywan. Bo to na tym dywanie potrafiłam siedzieć po dwanaście godzin, aż zrobiły mi się hemoroidy. Na tym dywanie zasypiałam, budziłam się - mając przed sobą otwarte, niedopite, rozgazowane piwo - i piłam dalej. Od odcinki do odcinki, i tak w kółko - mówi w rozmowie z kobieta.gazeta.pl Joanna Skwierczyńska.
Zobacz wideo Zobacz wideo: Kiedy powinna zapalić się nam lampka ostrzegawcza?

Dziś Asia jest edukatorką i coachem, pracuje z osobami będącymi w trakcie terapii odwykowej. Prowadzi kanał "Sober Polish Girl" w serwisie Youtube.

Joanna Zaremba, kobieta.gazeta.pl: W jednym ze swoich filmów pt. "Przestań pić, gdy to zauważysz" wskazujesz główne sygnały, które świadczą o tym, że mamy do czynienia z uzależnieniem od alkoholu. Jednym z nich - na samym końcu - jest fakt, że "oglądasz ten film". 

Joanna Skwierczyńska, influencerka i edukatorka, recovery coach, prowadząca kanał Sober Polish Girl na Youtube: Przyglądanie się swojej relacji z alkoholem to nie jest dowód na to, że jesteśmy uzależnieni, ale bez wątpienia wskazuje, że odbiega ona od normy. Na to, czy jesteśmy uzależnieni, wskazują inna czynniki.  Zdiagnozowanie trzech z nich świadczy o tym, że rozwinęło się u nas uzależnienie. Są to: występowanie głodu alkoholowego (potrzeba napicia się), utrata zainteresowań, koncentracja życia wokół picia (planowanie, kombinowanie żeby się napić), występowanie zespołu abstynencyjnego, kontynuowanie picia mimo świadomości konsekwencji, jakie ponosimy oraz utrata zdolności kontrolowania ilości wypijanego alkoholu i długości picia

Ale też prawdą jest, że osoba, która nie pije ryzykownie, nie zastanawia się nad tym, ile wypiła, kiedy wypiła i czy może nie pije zbyt dużo, bo picie zdarza jej się od wielkiego dzwonu. A gdy w naszej głowie zaczyna się już pojawiać wątpliwość, że "a może za dużo?", "a może za często?" - to już jest sygnał, że powinna się nam zapalić czerwona lampka.

 

Myślę, że ważniejsze od samej ilości i częstotliwości spożywania alkoholu jest to, co ten alkohol nam robi. Bo działa on różnie na różne osoby. U niektórych wywołuje bardzo trudne emocje, takie jak poddenerwowanie, agresja. Jeżeli po piciu odczuwają wyrzuty sumienia i czują się źle, to znaczy, że ten alkohol im nie służy. Czyli kontynuując picie będą wkraczać na ścieżkę uzależnienia, ścieżkę destrukcji.

A jak było z Tobą? Kiedy dokładnie uświadomiłaś sobie, że musisz podjąć leczenie?

Ja tak naprawdę zdawałam sobie sprawę ze swojego problemu dość wcześnie. Dostawałam sygnały od otoczenia, chociażby od mojego byłego chłopaka, że piję za dużo - wtedy miałam 18 lat. Już jako licealistka dostrzegałam, że piję więcej niż moi znajomi.

Na studiach dostałam na to potwierdzenie, ponieważ uczyłam się o uzależnieniach, studiowałam pedagogikę i moim przedmiotem zainteresowania zawsze były problemy społeczne, więc się im przyglądałam. Zgłębiając wiedzę o uzależnieniu na studiach przekonałam się, że ten problem rzeczywiście mnie dotyczy i że wpadłam jak śliwka w kompot. I nawet głośno o tym mówiłam, bo tak naprawdę nigdy się tego nie wstydziłam. W przeciwieństwie do wielu kobiet, z którymi pracuję i utrzymuję kontakt. Wstydziłam się tego, co robiłam po alkoholu, ale nie samej choroby. Bo alkoholizm to choroba.

Osoby uzależnione ponoć często decydują się na podjęcie terapii w momencie, gdy osiągną swoje dno - wybacz, jeśli użycie tego terminu jest nieodpowiednie. Czy tak było również w Twoim przypadku?

Paradoksalnie, do ośrodka nie wybrałam się po jakimś większym upadku. A miałam ich sporo, bo byłam trzy razy na izbie wytrzeźwień, byłam aresztowana za znieważenie policjanta. Te rzeczy to nie było moje dno, ja w dalszym ciągu piłam. Może zrobiłam sobie po tym kryzysie i nieprzyjemnych sytuacjach, konsekwencjach, jakie musiałam przyjąć, jakąś przerwę w piciu w postaci tygodnia, dwóch, trzech, a potem do tego picia wracałam - bo działał mechanizm iluzji i zaprzeczenia. Chciałam się nagrodzić za to, że "już mi tak dobrze idzie".

Kiedy miałam 25 lat, byłam przed obroną pracy magisterskiej, po jednej z imprez - która działa się u mnie w domu - zostałam sama, bo oczywiście było komu imprezować, ale sprzątać już nie. Obudziłam się z trzęsącymi rękoma. I powiedziałam sobie wtedy jeszcze raz: cholera jasna, wpadłam jak śliwka w kompot. Widzę, że jestem uzależniona, bo czuję przymus picia już następnego dnia po imprezie. Zresztą, ja już klinowałam na samym początku studiów. Więc mając te 25 lat, pełna lęku, targana atakami paniki w zespole abstynencyjnym, zadzwoniłam do mamy i przyznałam: mam problem, trzęsą mi się ręce.

Mieszkałam wtedy w Warszawie. Mam kazała mi natychmiast wracać do rodzinnych Siedlec. Tam wybrałyśmy się do psychologa. Po rozmowie z nim mechanizm iluzji i zaprzeczeń znów się uruchomił i zdołałam przekonać mamę, że wracam do Warszawy i tam poszukam jakiejś terapii.

Oczywiście to się nie wydarzyło. Szybko wróciłam do starych schematów i zachowań.

Dopiero w wieku 27 lat, kiedy już tak naprawdę straciłam kontrolę nad własnym życiem, nie byłam w stanie wypełniać swoich obowiązków (bo na samym początku wychodziło mi to całkiem nieźle, dlatego tak długo trwałam w czynnym uzależnieniu). Mieszkałam w Londynie i widząc tę swoją bezsilność, zdając sobie sprawę, że nad moim związkiem wisi widmo rozstania, postanowiłam po raz pierwszy wybrać się do ośrodka leczenia uzależnień. Jeszcze wtedy prywatnego - z względu na tzw. fałszywą dumę alkoholika, jaka mi wtedy towarzyszyła. Uważałam, że jeśli pójdę do ośrodka prywatnego, będę z tymi "lepszymi uzależnionymi".

To też wynikało z tego, że obawiałam się zasad. Osoby uzależnione żyją w chaosie i nie lubią kiedy mówi się im, co mają robić. Dlatego pomyślałam, że w prywatnej placówce będzie więcej swobody. Po około osiemnastu dniach pobytu stwierdziłam, że już wszystko wiem, zostałam wyposażona we wszystkie narzędzia, na pewno poradzę sobie sama. I nie ukrywam, że ciężko było mi funkcjonować tu i teraz. Myślami byłam w Londynie, panicznie bałam się, że mój partner ode mnie odejdzie. Zamiast skupić się na sobie, skupiałam się na tym, co było na zewnątrz.

Jednym z takich narzędzi terapeutycznych w ośrodku było zdawanie telefonów. Ja przemyciłam dodatkowy, dlatego pozostawałam w stałym kontakcie ze światem zewnętrznym i w moim przypadku to się nie sprawdziło. Po niecałych trzech miesiącach po wyjściu z ośrodka - zapiłam. Złamałam swoją abstynencję i szybko powróciłam do starych zwyczajów, do starego środowiska. Moja gehenna trwała jeszcze przez półtora roku, na przemian z ciągami alkoholowymi i przerwami w piciu. Dopiero przed trzydziestką postanowiłam wrócić na terapię zamkniętą, tym razem już do ośrodka publicznego i zakończyć to, co rozpoczęłam.

Joanna Skwierczyńska/Archiwum prywatneJoanna Skwierczyńska/Archiwum prywatne Joanna Skwierczyńska/Archiwum prywatne

Czy to prawda, że w ośrodkach leczenia uzależnień liczebnie przeważają mężczyźni?

Tak, w ośrodkach terapeutycznych nadal większość pacjentów to mężczyźni. Kobiety stanowią mniej więcej jakieś 10 procent i u mnie też tak było.

Z czego to wynika? Czy kobiety częściej wstydzą się sięgać po pomoc? Czy można zaryzykować twierdzenie, że kobiety piją inaczej niż mężczyźni? Temu zagadnieniu zresztą również poświęciłaś jeden ze swoich filmów na kanale.

Picie kobiet różni się w mojej ocenie od picia mężczyzn. Z tego, co zaobserwowałam, społeczeństwo - chociaż na mężczyzn również nakłada określone role - wobec kobiet jest troszkę mniej wyrozumiałe. Panuje taki stereotyp Matki-Polki, więc na kobietach spoczywa odpowiedzialność bycia ostoją rodziny, emanowania spokojem, bycia taką jakby szyją. Kobiety czują na sobie oczekiwania związane z rolami, jakie pełnią w społeczeństwie - matka, żona, córka. W związku z tym będą piły w ukryciu. Bo nie chcą pokazywać swojej, w ich ocenie, gorszej, nieudolnej strony. Wstydzą się. A rzadko zdarza się, żeby dana osoba sama w pierwszej kolejności zdała sobie sprawę z problemu. Jeżeli nie mamy w swoim otoczeniu kogoś, kto nam to wypunktuje, to bardzo ciężko jest uświadomić sobie, że potrzebujemy pomocy.

Spotkałam się też z tym, że kobiety rzadziej sięgają po pomoc bo myślą, że rodzina sobie bez nich nie poradzi. Bo czują, że to właśnie na nich spoczywa ten obowiązek podtrzymywania rodzinnego ogniska, ale często nie zdają sobie sprawy z tego, że dzieci, domownicy, potrzebują zdrowej matki - która radzi sobie ze swoim życiem. Dzieci obserwują wówczas smutną matkę, która poświęca się dla innych, zamiast zrobić coś dla siebie. W przyszłości te dzieci będą więc robić to samo.

 

Ja tak mam. Obserwuję moją mamę, która nigdy nie zrobiła nic dla siebie i teraz mam poczucie winy, kiedy siadam na tyłku i nic nie robię. Bo mam takie przeświadczenie, że ciągle trzeba coś robić.

Mam tak samo! Ale nawiązując do tego, że kobiety rzadziej decydują się wyciągnąć rękę po pomoc: jest taki poruszający wywiad Anny Kality, naszej dziennikarki, wdowy po śp. Tomku Kalicie z SLD, z Romanem Kurkiewiczem. Wysłałam Ci go przed naszą rozmową. Mówi w nim o swoim nałogu, opowiada, jak wyglądała jej droga do trzeźwości. Z jej strony pada m.in. takie zdanie: "Zaczynaliśmy w 14 osób, a nas, kobiet, było cztery. Jestem przekonana, że to bariera wstydu powoduje, że kobiety nie zgłaszają się na terapię. Na niektórych spotkaniach AA było kilkudziesięciu mężczyzn i ja jedna".

Całkowicie się z tym zgadzam. Choć wstyd w tym zakresie dotyczy tak naprawdę obydwu płci. Ale myślę, że w przypadku kobiet może mieć większy wydźwięk. I przede wszystkim pojawia się wstyd przed oceną ze strony społeczeństwa, przed stygmatyzacją, ale też takie złudne przeświadczenie: nie sprostałam roli kobiety. I to je powstrzymuje przed zgłoszeniem się do poradni leczenia uzależnień.

Dlatego też, przed podjęciem terapii, warto zrobić jak najszerszy research w sieci! Są też grupy wsparcia - jak chociażby nasza kobieca grupa wsparcia "Sober Polish Girls - Trzeźwiejące kobiety", której członkinie mogą wymieniać się m.in. informacjami o ośrodkach, w których były.

 

Zresztą trochę ze smutkiem obserwuję, jaki stygmat wciąż przylega do osoby uzależnionej. Miałyśmy poruszyć tę kwestię języka.

Tak, wydaje mi się to ważne, ponieważ używany przez nas język wpływa na rzeczywistość, w jakiej żyjemy. O ile wiem, że według terapeutów i wielu osób trzeźwiejących słowo "alkoholik" lub "alkoholiczka" ma jedynie znaczenie medyczne (jeżeli można tak to określić), o tyle w społeczeństwie nadal często wiąże się z nim wydźwięk pejoratywny, mylący, naprowadza na błędne, dawno nieaktualne skojarzenia. Pytanie, czy nie warto spróbować trochę zmienić to nazewnictwo? Tak, żeby zapanował w tej sferze język inkluzywny?

Osobiście nie mam z tym problemu, ponieważ tłumaczę sobie, że alkoholizm jest chorobą. Chorobą przewklekłą, nieuleczalną. Podobnie jak osoba chorująca na cukrzycę nie obraża się za słowo "cukrzyk", dlaczego ja miałabym obrażać się za nazywanie mnie alkoholiczką?

Ale rozumiem osoby, które wyczuwają negatywny wydźwięk tego słowa. Wydaje mi się też, że to może być związane z tym, iż takie nazewnictwo może odbierać w pewien sposób siłę sprawczą osobie uzależnionej. Ta z kolei może wychodzić z założenia, że "okej, skoro nie mogę nic z tym zrobić, to będę pić bo i tak nie wyzdrowieję". W takim coachingowym podejściu odchodzi się w ogóle od nazewnictwa. Mówi się po prostu: osoba w procesie zdrowienia. 

Zresztą, co program to inne nazewnictwo. Np. w programie Smart Recovery mówi się, że dana osoba nie jest chora, tylko "dotyczy jej zachowanie uzależnieniowe". Chodzi właśnie o to, aby nie odbierać jej tej mocy sprawczej, tylko ją wzmacniać, przekonać ją, że może coś ze swoim problemem zrobić. 

Ale winne tej stygmatyzacji jest też społeczeństwo. Bo określenie "alkoholik/alkoholiczka" kojarzy się z osobą brudną, wchodzącą w konflikt z prawem, a to często w ogóle nie jest prawda, to jest stereotyp. Zresztą nazywając kogoś alkoholiczką (lub alkoholikiem) odbiera się mu też inne role. Ktoś może być uzależniony od alkoholu, ale np. jednocześnie jest świetną matką albo profesjonalistką w swojej branży.

W terapii leczenia uzależnień mówi się, że alkoholizm jest chorobą i uczy się zaakceptować ten fakt przy jednoczesnym zapewnieniu, że można z nią coś zrobić, można ją zaleczyć. W coachingu z kolei skupiamy się przede wszystkim na wzmocnieniu danej osoby. Odchodzi się od tej stygmatyzacji.

To, co mówisz, jest niezwykle istotne. Podobne zasady dotyczą nazewnictwa, jeśli chodzi o doświadczenia przemocy seksualnej - odchodzi się od określenia "ofiara gwałtu", zastępując je "osobą, która doświadczyła gwałtu" lub "osobą, która doświadczyła przemocy seksualnej". Jest jeszcze jedna rzecz, która wydała mi się mało terapeutyczna, a również wspomniałaś o niej w jednym ze swoich filmów. Kiedy poszłaś na terapię grupową, usłyszałaś m.in., że tylko 10 procentom osób udaje się wyjść z nałogu. Zastanawiam się, jaki to ma oddźwięk właśnie w przypadku kobiet, które i tak rzadziej udają się na terapię uzależnień i często mają tendencję do zaniżania własnej wartości. To z kolei - w moim odczuciu - jest pokłosiem patriarchalnego wychowania społecznego.

Pewnie. Ale też nie ma narzędzia, które trafiałoby do wszystkich i u każdego działało. Więc mając przed sobą tę grupę osób, trzeba w jakiś sposób sklasyfikować normy. Mi zaszczepiono ambicję już na etapie wczesnego dzieciństwa i we mnie słowa: "Jest was dziesięcioro w tej sali, tylko jedna osoba da radę" obudziły jednak takie przekonanie, że to ja będę tą osobą.

Ale wiem też, że są ludzie, którzy powiedzą sobie wtedy: "Aha, no to ja nie mam szans". Bo niskie poczucie własnej wartości wręcz wbija ich w ziemię. To bardzo indywidualne. I tutaj ogromna odpowiedzialność spoczywa na terapeutach.

Rzeczywiście jak patrzę na to z perspektywy czasu, to nie zachęca to do terapii. Poza tym u nas w Polsce, to podejście do trzeźwienia - co jest akurat fair, bo trzeba być szczerym z pacjentem i podkreślać, że to nie jest tak, że odstawisz alkohol i wszystkie twoje problemy znikną, nie będziesz potrafił sobie z nimi radzić, musisz się tego nauczyć, wytrwać w tym dyskomforcie, itp. - można porównać do kościelnego organisty, który wygrywa smutną melodię. A w Stanach Zjednoczonych to takie bardziej gospel

W odniesieniu do języka ale też faktu, że kobiety rzadziej leczą się odwykowo, muszę zapytać cię o słowa Jarosława Kaczyńskiego, które niedawno wstrząsnęły Polską. Prezes PiS stwierdził publicznie, że Polki nie chcą rodzić dzieci, bo "dają w szyję" i że mężczyzna może pić przez 20 lat nie uzależniając się, a kobieta - przez dwa. 

W słowach prezesa wybrzmiewa przyzwolenie na picie mężczyzn, które jest krzywdzące dla nich samych, bo mogą bagatelizować sygnały alarmujące o tym, że rozwija się u nich uzależnienie. Jest to krzywdzące również dla kobiet, bo picie mężczyzn jest normalizowane, a picie kobiet z kolei - stygmatyzowane.

Prawdą jest, że specyfika organizmu i psychologia kobiety wpływa na to, że szybciej się uzależniamy niż mężczyźni, ale nie jest to kwestia lat dwudziestu i dwóch. Pan prezes w swojej wypowiedzi powołuje się na historie z lat 80, kiedy kobiety nie zgłaszały się na leczenie prawie wcale. Zresztą przez te 40 lat nastąpił rozwój nauki w kierunku leczenia uzależnień!

Martwi mnie jeszcze odpowiedź kobiet na słowa prezesa. Dało się zauważyć panujący trend - influencerki aby się odgryźć publikowały video, na którym zachęcały inne panie to "dawania w szyję". Powstała nawet taka biżuteria!

To, co powiedział prezes, było społecznie krzywdzące, ale to, co robiły tzw. instagramowe "role models", które walczą o prawa kobiet... było czystą ignorancją kolejnego równie ważnego społecznego problemu.

Tak, przemysł alkoholowy zwrócił się ku kobietom. Wszystko podawane jest w cukierkowej otoczce: prosecco z koleżankami, prosecco w wannie jako chwila relaksu tylko dla ciebie, wino pod kocem z Netflixem, owocowe piwko na plaży w lato. Trunki reklamują celebryci i influencerzy w mediach społecznościowych. Co o tym sądzisz?

Właśnie! Koncerny alkoholowe mocno skupiają się na grupie docelowej, jaką są kobiety. Chociażby ponad 100 smaków małpek! Do kogo one są skierowane? Kto pije te grejpfrutówki, ananasówki, morelówki, granatówki? Kobiety są tu targetem. 

Jeśli chodzi o reklamowanie alkoholu w Polsce - jest ono zabronione. Tylko, że Ustawa o Przeciwdziałaniu Alkoholizmowi i Narkomanii powstała długo przed pojawieniem się Internetu i social mediów. Latem na Instagramie mieliśmy wysyp takich reklam alkoholu, co mnie bardzo martwi - ponieważ głównym ich odbiorcą są młodzi ludzie. Widzą Anję Rubik, która mówi, że jest ikoną stylu, kiedy wypije sobie szklankę Chivas. Czuję taki niesmak, bo Anja jest przecież aktywistką społeczną.

I jest ambasadorką oraz inicjatorką świetnych akcji.

Właśnie dlatego widząc ją w takiej reklamie, odczuwam pewien zawód. Te reklamy wycelowane są głównie w młodego człowieka, bo to młodzi ludzie najczęściej korzystają z social mediów. Młodzi ludzie często też pozbawieni są filtra wobec konsumowanych treści, więc jest to wychowywanie sobie nowego konsumenta alkoholi przez koncerny. 

Np. Ekipa Friza reklamowała popularne piwo "Buh". A ich odbiorcy to dzieciaki! 

W odniesieniu do kobiet: tak, bywamy bardziej oczarowane tymi kolorowymi wstążeczkami, kokardkami. Przecież cała ta kultura prosecco mummies! Rozmawiałam z pewną kobietą, która mówiła, że chce już jak najszybciej przestać karmić piersią, bo nie może się doczekać, kiedy wreszcie będzie mogła napić się alkoholu. Koncentracja życia wokół picia to jeden z objawów uzależnienia.

Martwi mnie też to, jak kobiety bronią tego swojego prosecco, jak bardzo nie chcą żeby zostało im odebrane. Obserwuję to niemal zawsze w komentarzach pod moimi postami. Widzę, jak reaguje społeczeństwo, kiedy coś mu się odbiera. Zresztą wcale się nie dziwię, bo to mechanizm obronny. Jeśli tak reagujemy to znaczy, że ten alkohol jest dla nas ważny, jest ważny w naszej kulturze.

Chciałabym zapytać, jak ukrywałaś i niwelowałaś skutki swojego picia? W wywiadzie dla portalu anywhere.pl mówiłaś, że często były to tzw. kroplówki na kaca z wlewami witaminowymi i medycyna estetyczna.

Tak, chociażby po to, żeby ukryć cienie pod oczami. Bardzo często korzystałam z zabiegów medycyny estetycznej. Mówiłam kiedyś lekarzowi, że mam problem alkoholowy - bo przecież tego nie ukrywałam. Usłyszałam: "Co pani mówi, nie widać".  Będąc w ośrodku prywatnym, chciałam wykonać sobie pełne badania krwi. W tym celu starałam się o wychodne do szpitala. Jak zaczynamy zdrowieć, to odzywa się w nas na początku taki hipochondryk: chcemy natychmiast naprawić wszystkie obszary swojego życia. Terapeuci pytali: "Po co ty chcesz iść do tego szpitala"? A ja na to, że przecież chlałam prawie osiemnaście lat! A oni: "nie widać". Czułam się zlekceważona.

A żeby postawić się na nogi, było wielokrotne zamawianie do domu kroplówek. Najpierw tych z ogłoszeń w gazetach, później z Internetu. To nie są do końca bezpieczne usługi, bo osoby wykonujące je często nie mają odpowiednich uprawnień. Pamiętam taką sytuację, gdy miałam 25 lat. Dogorywając po jednej z imprez u siebie w domu, w samotności, zadzwoniłam do obcego mężczyzny - z takiego właśnie ogłoszenia - który przyjechał do mojego mieszkania z walizką. Powiedział, że podepnie mnie pod te kroplówkę, po czym szybko zasnę. I tak naprawdę, mógł wtedy zrobić ze mną wszystko. Jak się ocknęłam, już go nie było. Byłam sama w domu, drzwi otwarte. Człowiek nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństwa, kiedy ma pijane myślenie. 

 

Wspierałam się kroplówkami po to, żeby przetrwać zespół abstynencyjny, co też nie jest dobre ze względu na to, że pozwala nam na taką bezkarność w piciu - myślimy sobie "nachlam się, ale jutro będzie kroplówka, więc będę mogła spokojnie wrócić do swoich obowiązków". Nie ponosimy konsekwencji picia, a to wzmacnia mechanizm iluzji i zaprzeczenia u osoby uzależnionej. 

Tylko, że zazwyczaj uzależnienie ma swoje tło. Wśród moich znajomych i ludzi, których poznaję, niemal każdy ma w swojej rodzinie - bliższej lub dalszej - historię alkoholową. Czy Ty dorastałaś w otoczeniu alkoholu?

Tak. Wujkowie alkoholicy, mój tata po traumie - bo wychował się w domu dziecka. Nadużywał alkoholu. Raz na trzy miesiące przychodził tak pijany, że musiałyśmy uciekać z domu. Miałam wtedy z sześć, siedem lat. Dopiero kształtowała moja osobowość i to, jak w przyszłości będę odbierała rzeczywistość.

Określasz się jako DDA (Dorosłe Dziecko Alkoholika - red.)?

Tak, nawet pamiętam, że przez całe dzieciństwo towarzyszyły mi dwie emocje. Jedną z nich był lęk: co to będzie, jak mój brat wyjedzie na studia? Wtedy nikt już nie będzie bronić mojej mamy, i będę musiała sama obronić ją przed tatą. Drugie to było poczucie winy ze względu na to, że nie mogę zrobić niczego, aby ją przed tym ojcem uchronić.

A tata miał dwie twarze. Najpierw był tyranem, chwilę później - cudownym ojcem.

Kiedy miałam jedenaście lat, potrącił go samochód. Od tamtej pory nie pił już alkoholu, ale przeszedł trepanację czaszki z urazem mózgu. Miał zaburzenia osobowości z powodu krwiaków na mózgu - były trzy, a dwa się nie wchłonęły. Miał problemy z wyrażaniem emocji, pamięcią, bywał agresywny fizycznie i psychicznie.

Na samym początku trzeba było go uczyć mówić i pisać, uczyłyśmy go nawet kolorów. Nawet pamiętam taką sytuację, że specjalnie popsułyśmy zlew w kuchni, żeby tata go naprawił, bo kiedyś był złotą rączką. Chciałyśmy, by poczuł się potrzebny.

Jako małe dziecko bardzo szybko musiałam dorosnąć. Tłumiłam w sobie trudne emocje, bo zawsze słyszałam, że "muszę być silna". Nie miałam przestrzeni na przeżywanie ich.

Osobie z takimi doświadczeniami z dzieciństwa "łatwiej" się uzależnić? Można w ogóle tak na to spojrzeć?

Na pewno, bo już jako dziecko wypracowałam sobie mechanizm obronny, mechanizm ucieczki. Kiedy dorastałam i te trudne emocje zaczęły wychodzić na wierzch, zaczął się okres buntu i szukania akceptacji w grupie rówieśniczej. A w grupie rówieśniczej pojawia się alkohol.

To były główne powody, z jakich wpadłam w uzależnienie - ucieczka, wczesne wyrobienie sobie mechanizmu obronnego i później, za wszelką cenę, potrzeba akceptacji. Nie było we mnie zgody na to, kim jestem.

Myślę, że niejako wychowujemy się w kulturze picia również w wymiarze społecznym. Jako dzieci przemykamy na imprezach dorosłych pomiędzy stołami, zastawionymi trunkami. W sklepach sprzedawane są "dziecięce szampany". Mamy z tym styczność tak naprawdę od najmłodszych lat.

Zależy też, jakie nadajemy temu znaczenie. Jeśli taki szampan pojawia się na dziecięcej imprezie urodzinowej i rodzic mówi, że to oranżada, wówczas nie ma takiego skojarzenia, że skoro dorośli piją szampana, to i dla dzieci jest "szampan". Idąc tym tokiem myślenia: skoro dorośli piją wódkę, to możemy zróbmy wódkę dla dzieci?

Czyli wracamy do tego, jak język kształtuje rzeczywistość.

Dokładnie!

W Polsce średni wiek inicjacji alkoholowej jest bardzo niepokojący - to 12,5 roku. Z kolei duży odsetek 15-latków już stale używa alkoholu. Ja doskonale pamiętam swoją. A Ty?

Miałam 12 lat. Byłam w pierwszej gimnazjum. Na samym początku roku zostałam odtrącona przez przyjaciółki, z którymi dotąd wszystko robiłyśmy razem. W Dzień Chłopaka, w szkole organizowana była dyskoteka i wiedziałam, że klasa chce się napić. Chciałam więc wkupić się w łaski rówieśników i wyniosłam z wesela mojego brata butelkę Absolwenta. Piliśmy w lasku przed szkołą z gwinta, bez zapojki.

Wzięłam kilka łyków i weszłyśmy na dyskotekę, ale już po dwudziestu minutach zaczęło mi szumieć w głowie. Wywróciłam się na ciastka, później zostałam "zwinięta" z ubikacji, w której leżałam i zaprowadzona do pokoju nauczycielskiego, gdzie czekała już połowa klasy. Zaczęłam tam wymiotować, karetka pogotowia zabrała mnie na płukanie żołądka. W karetce ponoć dwa razy straciłam przytomność. To było moje pierwsze zderzenie z alkoholem i tak zareagował mój organizm. Organizm małej, 12-letniej dziewczynki.

Przypomniał mi się jeszcze jeden twój film, który bardzo mnie poruszył - "Cierpienia, których przysporzył mi alkohol". Mówisz w nim, że dosięgnęła Cię dojmująca samotność i odosobnienie.

Prędzej czy później tak wygląda uzależnienie. W jego fazie chronicznej jesteśmy bardzo samotni. Alienujemy się i pijemy same ze sobą. Jedną z przyczyn, dla których to robimy, jest wstyd. Tak też było u mnie. Nie szukałam już towarzystwa do picia, dlatego że po wypiciu nie następował już u mnie stan euforii, tylko raczej stan użalania się nad sobą. Tak wyglądały moje ostatnie lata picia.

Nie chodziłam na imprezy, bo jednak piłam już tak destrukcyjnie, że wstydziłam się imprezować -  zawsze coś się wydarzało. Zostawałam w domu, ale organizowałam sobie czas tak, żeby móc się napić. Na weekendy wynajmowałam mieszkania na Airbnb, by zapewnić sobie komfort picia. Wtedy nie mogłam już pozwolić sobie na picie alkoholu przy moim partnerze.

Jest taka scena w filmie "Zabawa, zabawa" w reżyserii Kingi Dębskiej i Miki Dunin, gdy postać grana przez Dorotę Kolak, lekarka, będąc w zespole abstynencyjnym, odchodzi od miłości swojego życia na poczet picia. Widziałam w niej siebie. Widząc mojego partnera wchodzącego do domu, kiedy już miałam zaplanowane picie, zamiast cieszyć się, że mogę spędzić czas z ukochaną osobą, byłam zła, że odbiera mi komfort picia! To było najbardziej bolesne. Spędzając czas z tą najbliższą mi osobą, miałam z tyłu głowy: "kurczę, musze się napić". I ten nasz wspólny czas był po prostu odliczaniem do momentu, kiedy on wyjdzie. Nie był to czas przeznaczony na pełnowartościową relację, bo zawsze ważniejszy był dla mnie alkohol. To on był moim "kochankiem".

 

Choroba alkoholowa prowadzi do samotności, niszczy relacje. Jeśli jakimś cudem ktoś przy nas zostanie, to i tak pomiędzy dwiema bliskimi sobie osobami wyrośnie ściana, brak zaufania. Zresztą partnerzy i partnerki takich osób funkcjonują według innych mechanizmów, osób współuzależnionych.

To partner był tym, który jako pierwszy zwrócił uwagę na twoją niezdrową relację z alkoholem?

Raczej na pewno była to mama, kiedy byłam jeszcze nastolatką - po którymś z moich wypadów do lasku nieopodal blokowiska, na którym się wychowałam. Później rzeczywiście, pierwszą osobą w moim dorosłym życiu, która zwróciła uwagę na to, że za dużo piję, był mój były chłopak. Ale ja tłumaczyłam to sobie w ten sposób, że chce po prostu, żebym odczepiła się od jego palenia. Był uzależniony od marihuany.

Potraktowałam to jako napad na moją wolność osobistą i hipokryzję, ale to ja byłam hipokrytką - szukałam form pomocy dla niego, a piłam alkohol i widziałam, jakie staje się to problematyczne. Moją reakcją była agresja, złość, gniew. Co innego, jak sama przyznawałam się do problemu, ale jak ktoś zwrócić mi uwagę - na to już nie było mojego przyzwolenia.

Opowiesz o pierwszych dniach trzeźwienia - po tej już ostatniej, udanej próbie?

Zauważyłam, że na początku byłam w stanie identyfikować u siebie tylko skrajne emocje - od ekscytacji, wielkiej radości, aż po smutek i złość. To typowe dla osoby uzależnionej, w której życiu dotychczas była zawsze albo górka, albo dół. Nigdy nic pomiędzy.

Emocją, której nie potrafiłam dostrzec, był spokój. Nie wiedziałam co to jest! Ciągle czułam pustkę, czegoś mi brakowało, a później okazało się, że tą pustką był właśnie spokój - który był mi obcy. Bo do tej pory bywało albo tragicznie, albo zajebiście.

To uczucie pustki i nudy było jednym z największych wyzwań po wyjściu z ośrodka. Oraz przetrwanie godziny krytycznej, czyli tej, w której zazwyczaj sięgało się po alkohol. Wszystko działa na zasadzie skojarzeń. Wracamy do domu, w którym przecież piłyśmy. Dlatego też zaleca się, aby zmienić jakoś wystrój swojego pokoju. Pierwsze, co zrobiłam po powrocie z ośrodka, to była wymiana dywanu. Bo na tym dywanie, bardzo często siedząc w pozycji po turecku, piłam i scrollowałam social media. Potrafiłam tak siedzieć po dwanaście godzin, aż zrobiły mi się hemoroidy. Na tym dywanie zasypiałam, budziłam się - mając przed sobą otwarte, niedopite, rozgazowane piwo - i piłam dalej i znowu zasypiałam. Od odcinki do odcinki, i tak w kółko. 

O tym również mówiłaś we wspomnianym filmie.

To było chyba to moje dno, między innymi. Było we mnie tyle zazdrości, zawiści, poczucia niesprawiedliwości, czego sama w sobie nienawidziłam. Pisałam do influencerek komentarze pełne jadu, czego się potem bardzo wstydziłam. Dzisiaj mnie to spotyka, chociaż bardzo rzadko, to hejt się jednak pojawia. I ja wiem, w jakim momencie życia ta osoba się znajduje...też tam byłam. 

Był taki moment w moim życiu, że nie potrafiłam spojrzeć w lustro. Zaczęłam nienawidzić siebie za to, kim się staję. Wiedziałam, że to nie jestem ja. Wiedziałam, że w głębi duszy jestem dobrym człowiekiem.

I robisz niesamowite rzeczy, pomagasz dziesiątkom kobiet! Zakończmy tę rozmowę pozytywnym akcentem: opowiedz proszę, jak wygląda teraz twoje życie?

Z osoby mało konsekwentnej, która nigdy nie doprowadzała żadnej rzeczy do końca, stałam się kimś, kto nie odpuszcza. Realizuję swoje marzenia. Podczas tych trzech lat zrobiłam tyle rzeczy! Dodatkowo teraz się przekwalifikowuję, mam bardzo intensywny styczeń, uczęszczam na dwa różne kursy. Prowadzę swój kanał, grupę wsparcia, podróżuję itp. 

Nigdy nie jest za późno! Uważam, że jeśli człowiek ma marzenia i chce je realizować, to rezygnując z jednej rzeczy (jaką jest alkohol), otwieramy się na całe mnóstwo innych. A pozostając przy piciu, rezygnujemy z tego mnóstwa na poczet tej jednej.

Co powiedziałabyś kobietom, które dopiero teraz wkraczają na tę ścieżkę trzeźwości, którą ty wybrałaś trzy lata temu?

Każda emocja, nawet ta najbardziej nieznośna, jest tymczasowa. To chwilowe uczucie dyskomfortu przerodzi się później w uczucie satysfakcji, dlatego warto poczekać. Czymże jest ten pierwszy rok pracy nad sobą? W rok można całkowicie zmienić swoje życie!

Aby zacząć zdrowieć, należy od podszewki poznać swoją chorobę. Taką możliwość daje terapia uzależnień, do której gorąco zachęcam. Śmiało mogę powiedzieć, że terapia uratowała mi życie. Wyposażyła mnie w narzędzia, które wykorzystuję, aby zachować trzeźwość! To działa!

Joanna Skwierczyńska/Archiwum prywatneJoanna Skwierczyńska/Archiwum prywatne Joanna Skwierczyńska/Archiwum prywatne

I może warto dodać, żeby dołączały do twojego wyzwania i platformy!

Jak najbardziej! (śmiech). Najpierw zapraszam na kanał "Sober Polish Girl" i wyzwania "30 dni bez alkoholu", dostępne na mojej stronie internetowej i mediach społecznościowych.

Trzymam mocno kciuki! I dziękuję za rozmowę.

Również dziękuję!

Joanna Skwierczyńska/Archiwum prywatneJoanna Skwierczyńska/Archiwum prywatne Joanna Skwierczyńska/Archiwum prywatne



Joanna Skwierczyńska - influencerka, edukatorka i recovery coach, wspierająca kobiety na ich drodze do trzeźwości w trakcie terapii odwykowej. Stworzyła wyjątkową na polskim Youtube przestrzeń, w której bez tabu mówi o kobiecej perspektywie uzależnienia. Inicjatorka wyzwania "30 dni bez Alkoholu", dostępnego na jej platformach internetowych:

https://soberpolishgirl.com/

https://www.youtube.com/@soberpolishgirl

https://www.facebook.com/groups/297065409113145

https://www.instagram.com/soberpolishgirl/

https://linktr.ee/soberpolishgirl

Więcej o: