Jedna z nastolatek rannych w wypadku radiowozu, spowodowanym przez policjantów w Dawidach Bankowych pod Warszawą zabrała głos w wywiadzie z dziennikarką "Gazety Stołecznej", Katarzyną Jaroch. Rozmówczyni "Stołecznej" zdecydowała się opowiedzieć o tym, co przeszła, dwa tygodnie po zdarzeniu. Nastolatka spędziła osiem dni w szpitalu, w którym przeszła operację nosa. Obecnie dziewczyna czuje się już lepiej.
Przypomnijmy, że do zdarzenia doszło 2 stycznia br. w podwarszawskich Dawidach Bankowych. Radiowóz rozbił się na przydrożnym drzewie, w aucie na fotelach pasażera znajdowały się dwie młode kobiety - 17- i 19-latka. Autem kierowali policjanci z Pruszkowa. Dziewczęta mocno ucierpiały w wypadku. Jedną z nich, z wstrząśnieniem mózgu i złamanym nosem przewieziono do szpitala.
Jakiś czas później, na światło dzienne zaczęły wychodzić skandaliczne informacje na temat postępowania wspomnianych funkcjonariuszy. Jak podaje "Stołeczna", mundurowi nie mieli żadnych podstaw do tego, aby przewozić nastolatki (będące osobami postronnymi) policyjnym autem, do tego nie zgłosili tego zamiaru swoim przełożonym. Ponadto policjanci mieli nie udzielić nastolatkom pomocy po wypadku i kazali im "uciekać" - czytamy. Dziewczyny same telefonowały do znajomych, by Ci odwieźli je do szpitala.
Nastolatka ranna w wypadku radiowozu zabrała głos
W rozmowie z dziennikarką Katarzyną Jaroch jedna z dziewczyn powiedziała, że została już przesłuchana przez policję w sprawie wypadku.
To najprawdopodobniej moje jedyne przesłuchanie. Mój stan psychiczny nie pozwala raczej na więcej takich spotkań. (…) Wcześniej policjanci chcieli mnie przesłuchiwać, ale nie byłam w stanie rozmawiać podczas mojego pobytu w szpitalu. Próbowali się do mnie dobijać, co było wręcz bezczelne
- oznajmiła.
Mówiła również, że "słabo zniosła narkozę i rekonwalescencję".
To była męka. Przez tych kilka dni okropnie się męczyłam. Wciąż odczuwam skutki wypadku, w rozmowie gubię wątek, nie potrafię się skupić i trudno mi się rozmawia. Bolą mnie nos i głowa, ale jest lepiej niż było
- relacjonowała. Nastolatka objęta jest opieką psychiatryczną i zmaga się z traumą po tym, co przeszła na początku stycznia.
Sprawę z Pruszkowa przejęła Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Zdaniem rozmówczyni "Stołecznej", jest to dobra decyzja.
Miałam mieszane odczucia co do tego, jak zajmowała się sprawą prokuratura pruszkowska. Gdyby sprawa tam została, miałabym poczucie, że wszystko toczy się przeciwko mnie, a przecież to ja jestem pokrzywdzona
- podkreślała.
Nastolatka poinformowała także, że w najbliższych planach ma powrót do Holandii.
- Chciałabym jak najszybciej wyjechać stąd i odpocząć, bo czuję się wykończona psychicznie. Mimo, że nie udzielałam się w mediach, to, czego się nasłuchałam i naczytałam w komentarzach, było nieludzkie - zaznaczała.
Dodała też, że liczy, iż policjantów spotka odpowiedni wymiar kary.
Chcę, żeby policjanci zostali ukarani. Nie mogą wrócić do pracy jak gdyby nigdy nic czy po prostu przejść na emeryturę. Na tym mi teraz najbardziej zależy. Cały czas czuję skutki psychiczne tego wypadku, to efekt tego, co zrobili. (…) Przez nich mam koszmary senne, ataki paniki
- powiedziała w poruszającym wyznaniu.
"Gazeta Stołeczna" dotarła do innych, równie skandalicznych okoliczności zdarzenia. Policjanci mieli przyjechać na interwencję ws. pożaru w Dawidach Bankowych, zgłoszoną przez nastolatków. Podczas interwencji mieli rzucać dwuznacznymi żartami. Z dwie nastolatkami w policyjnym radiowozie odjechali z miejsca zdarzenia i po chwili rozbili się na drzewie. Ważne jest też to, że bezpośrednio po zdarzeniu żaden z nich nie został zawieszony w czynnościach, dopiero po 2 dniach poszli na zwolnienie lekarskie. Policja zaś miała próbować obwiniać nastolatki, próbując przekonać, że to one miały zainicjować wejście do auta. Po przejęciu sprawy przez organy warszawskie, komendant stołeczny policji wszczął sprawę dyscyplinarną przeciwko dwójce pruszkowskich mundurowych.
Źródło: https://warszawa.wyborcza.pl