Od lat kupuję w lumpeksach. Wiem, że wiele osób w second-handach szuka ubrań w stylu vintage czy marek premium. Nie ukrywam, że ja również lubię znajdować i kupować rzeczy od projektantów, jednak w tej kwestii trzeba nauczyć się cierpliwości. Dużo prościej jest znaleźć ubrania z popularnych sieciówek. Ktoś mógłby powiedzieć, ale co to za różnica kupić daną rzecz w sklepie czy w lumpeksie. Otóż różnica jest ogromna. Przede wszystkim ciuchy w second-handach są znacznie tańsze. Ponadto wybieranie rzeczy z drugiej ręki pozwala realnie zmniejszyć ilość odpadów, które trafiają na wysypiska śmieci. To prosty sposób na prowadzenie bardziej ekologicznego stylu życia. Nosząc to, co już zostało wyprodukowane, tworzymy obieg zamknięty i maksymalnie wykorzystujemy surowce. Jak wyglądała moja wizyta w lumpeksie, możecie zobaczyć w nagraniu poniżej. Sprawdźcie również, co udało mi się kupić.
Czego szukam w lumpeksach? Wszystkiego tego, na co żal byłoby mi wydać pieniądze w sieciówkach lub ubrań z dobrym składem. Ja naprawdę nie lubię przepłacać. Czasem jak widzę, że zwykły czarny t-shirt kosztuje 30 zł, łapię się za głowę. Taki sam w second-handzie, nawet w dniu dostawy mogę kupić za 8-10 zł.
Podczas ostatniej wizyty nie nastawiałam się na nic konkretnego, a udało mi się znaleźć naprawdę super ubrania. Większość z nich pochodzi z Zary. Myślę, że za takie zakupy w sklepie musiałabym zapłacić około 400 zł. W lumpeksie wydałam 93 zł.
W tym sezonie do łask wracają polówki. Pamiętam, że jako dziecko miałam szafę pełną takich koszulek. W second-handzie udało mi się złapać w doskonałym stanie koszulkę z kołnierzykiem z takiego jakby swetrowego materiału. Jest ponadczasowa i świetnie sprawdzi się w wielu stylizacjach. Cena w lumpeksie to 12 zł.
Poszłam do warszawskiego lumpeksu w dniu dostawy. Wydałam 93 zł. Same spodnie w sklepie kosztują 139 zł fot. archiwum prywatne
Drugą koszulkę, kupiłam z myślą już o wiośnie i spodniach z wysokim stanem. Jakie było moje zdziwienie, gdy znalazłam dokładnie taką samą na stronie Zary za 65,90 zł. Za swoją w second-handzie zapłaciłam 5 zł.
Poszłam do warszawskiego lumpeksu w dniu dostawy. Wydałam 93 zł. Same spodnie w sklepie kosztują 139 zł fot. archiwum prywatne
Kolejna rzecz to białe body z krótkim rękawkiem z Primarka. Body było jeszcze z metką, na której widniała cena 5 funtów. Jak się pewnie domyślacie, zapłaciłam za nie znacznie mniej. Również skład produktu jest naprawdę dobry, bo jest to 95 proc. bawełny i 5 proc. elastanu.
Poszłam do warszawskiego lumpeksu w dniu dostawy. Wydałam 93 zł. Same spodnie w sklepie kosztują 139 zł fot. archiwum prywatne
Z pewnością zauważyliście, że wiele osób nosi teraz szerokie spodnie garniturowe. Ja również w swojej szafie mam takie w kolorze granatu i beżu. Kiedy zobaczyłam te w kolorze złamanej pistacji - przepadłam. Później okazało się, że są to spodnie z Zary, które w sklepie kosztowały 139 zł. Mnie udało się je wyrwać za 35 zł.
Poszłam do warszawskiego lumpeksu w dniu dostawy. Wydałam 93 zł. Same spodnie w sklepie kosztują 139 zł fot. archiwum prywatne
Ostatnią rzeczą, którą udało mi się upolować, jest sukienka, za którą w sieciówce prawdopodobnie musiałabym zapłacić około 140 zł.
Poszłam do warszawskiego lumpeksu w dniu dostawy. Wydałam 93 zł. Same spodnie w sklepie kosztują 139 zł fot. archiwum prywatne
Więcej podobnych tematów znajdziecie na Gazeta.pl