Wynajem lokalu, który mieści się w kategoriach spełniających podstawowe ludzkie potrzeby, zapewniającego godność egzystencji przy jednoczesnej możliwości odłożenia co miesiąc chociażby niewielkiej sumy pieniędzy i wydatki na drobne przyjemności? Niestety, w obecnych realiach wiele osób może o tym jedynie pomarzyć.
Tydzień temu przeglądałam różne oferty i trafiłam na takie ogłoszenie: 15 metrów kwadratowych za 2700 zł miesięcznie plus media. Wynajmujący zdają sobie sprawę, że kawalerki są najbardziej pożądane i wykorzystują to do granic możliwości
- dodaje 30-letnia Pola, która też jakiś czas temu wyprowadziła się ze stolicy i zamieszkała z mamą na dalekich przedmieściach.
Ogłoszenia, w których widzimy ofertę wynajęcia, powiedzmy, zaledwie 20-metrowego lokum użytkowego (według definicji prawnej, mieszkanie zaczyna się od 25 mkw) za 3 tysiące złotych z rachunkami miesięcznie, stały się już przykrym standardem. To między innymi dlatego wielu millenialsów lub osób z pokolenia Z na samodzielne mieszkanie po prostu nie stać.
Nawet, jeśli mogą pozwolić sobie na tego rzędu wydatek, wolą tego nie robić - ponieważ lepszą perspektywą jest oszczędzanie i utrzymanie pewnego standardu życia. Przy jednoczesnym wynajmowaniu mieszkania, dla wielu z nas byłoby to po prostu niemożliwe.
Moi rozmówcy, których sytuacja życiowa zmusiła do powrotu lub do pozostania w domu rodziców podkreślają, że wysoce niesprawiedliwe są zarzuty, z którymi często się spotykają. Wygodnictwo, nieporadność, lenistwo, brak chęci usamodzielnienia się - to nieprawda. Pragną się usamodzielnić, ale przy obecnych patologiach na rynku mieszkaniowym i w obliczu narastającego kryzysu finansowego nierzadko graniczy to z cudem. Niektórzy spłacają raty kredytowe i innego rodzaju zobowiązania.
Przypomnijmy zresztą, że jeszcze w czasie pandemii wiele osób zrezygnowało z wynajmu mieszkania i powróciło do rodzinnych domów, a wiązało się to m.in. z obniżkami wynagrodzeń, które niestety wprowadziło w tamtym okresie wielu pracodawców. Część przemysłu była wyłączona z obrotu, a więc ludzie nie zarabiali. Firma, w której zatrudniona była wówczas Pola, przeprowadziła masowe zwolnienia. To wtedy też moja rozmówczyni straciła stanowisko i źródło utrzymania.
O mieszkaniu pod jednym dachem z mamą mówi tak: - Akurat mamy bardzo dobry, wręcz kumpelski kontakt, nie kłócimy się, nie wchodzimy sobie w drogę. Mamy bardzo duży dom i ja zajmuję w nim oddzielną przestrzeń, to jest duży plus. Plusem jest też wymiana obowiązków - raz ktoś zrobi zakupy, raz ktoś wyjdzie z psem, itp. Pod tym kątem jest okej.
Inną dobrą stroną tej sytuacji jest oszczędność, na którą może sobie pozwolić, nie wynajmując mieszkania. Ale, jak zaznacza, to właściwie jedyne korzyści. Dziś, mając nową pracę, mogłaby być może wynająć niewielkie lokum, ale wiązałoby to się ze znacznym spadkiem jakości życia.
Zdecydowałam się na takie rozwiązanie, ponieważ nie chcę wydawać jakiejś gigantycznej sumy pieniędzy na mieszkanie w Warszawie. Nie byłabym w stanie pozwolić sobie na bardzo wiele rzeczy. Płacenie komuś do kieszeni 3 tysiące miesięcznie za malutkie mieszkanko jest bardzo bolesne. Nieruchomości strasznie podrożały. Najbardziej cierpią na tym single, bo za dwupokojowe i większe mieszkania, jak się rozłoży płatności na dwie osoby, to już wychodzi całkiem spoko. A kawalerki, na które trafiam nieraz w ogłoszeniach, to jedna wielka patodeweloperka. Są po prostu potwornie drogie. Właściwie to jest jedyny powód, dla którego obecnie mieszkam z mamą. Gdybym miała własne mieszkanie, albo ceny za wynajem były normalne, nawet przez sekundę nie wahałabym się wyprowadzić
podkreśla moja rozmówczyni.
Minusy? - Poczucie braku stuprocentowej samodzielności. To jest ogromny minus, bo ja o takiej pełnej samodzielności wręcz marzę. Musiałam jednak wyznaczyć sobie pewne priorytety i dokonać wyboru: albo wynajem mieszkania, albo terapia, której bardzo potrzebuję. Tak więc albo płacę za sesje z psychoterapeutą, albo będę się zastanawiać, czy mogę dziś kupić chleb i mleko, czy kaszę z warzywami. Zaczęłam na to patrzeć realnie i stwierdziłam, że muszę wybrać.
To oczywiście nie wszystko. Pola raz w tygodniu dojeżdża do biura w Warszawie, a dojazdy te stanowią kolejny problem. - Dziś odwołali mi znowu pociągi powrotne. Musiałam wrócić do sąsiedniego miasta i stamtąd jechać do mojej miejscowości. Czasem w takich sytuacjach zamawiam ubera, a niekiedy jest szansa, że mama podjedzie po mnie samochodem. Przy okazji upada też moje życie towarzyskie, bo większość najbliższych znajomych została w Warszawie - mówi.
- Poza tym, mimo dużej przestrzeni, odczuwa się też ten brak prywatności - dodaje.
Myślałam o wzięciu kredytu na mieszkanie, ale teraz czuję, że się wstrzymam. Jednak sytuacja w Polsce i na świecie jest bardzo niestabilna. Kiedy np. dowiedziałam się, że od 1 stycznia opodatkowano gaz, i jak miał wcześniej 0 procent VAT - tak dziś jest to 23 procent...takich niespodzianek może być więcej. Więc stresuję się jednak braniem na siebie takiego zobowiązania, bo nie wiadomo, jak to się może skończyć
- podsumowuje 30-latka.
- Takie rozwiązanie w mojej obecnej sytuacji jest konieczne. Mieszka mi się dobrze, bo rodzice to moi przyjaciele, więc zależy, kto jakie ma relacje ze swoją rodziną. Plusem jest np. brak pustego mieszkania, a minusy z kolei to brak intymności czy awantury - przyznaje 31-letni Damian z Warszawy.
Podobnie jak Polę, do zamieszkania z rodzicami skłoniły go kwestie finansowe.
Zarobki są niewspółmierne do cen wynajmu, już nie wspominając o cenach mieszkań do kupna. A kredyt to obciążenie psychiczne i fizyczne na wiele lat
- zauważa. Dodaje również, że gdyby zdecydował się na wynajem, mógłby zapomnieć o oszczędnościach. - Chcę odkładać pieniądze, aby móc realizować swoje pasje i żyć po to, by żyć, a nie tylko przeżyć - precyzuje.
Czy wyprowadziłby się, gdyby tylko miał taką możliwość? - Wolałbym zarabiać w pierwszej, lepszej pracy tyle, aby po maksymalnie kilku latach, bez przesadnego zaciskania pasa, móc kupić sobie za gotówkę mieszkanie - przyznaje.