Przez pikantne książki szef wylał ją z pracy. "Wstydził się przyznać, że je czytał"

- Wiem, że ta literatura jest umniejszana. Słyszy się, że jest dla kur domowych, niskich lotów, że prosta, nieambitna. Ale kogo to obchodzi? Przede wszystkim ważne, że to ma być rozrywka. A jeśli kobieta uświadamia sobie przy okazji, że powinna bardziej docenić siebie, to mi pozostaje tylko się cieszyć - mówi nam Katarzyna Nowakowska, jedna z najbardziej popularnych autorek polskiej literatury erotycznej.

24-letnia Kasia jedzie tramwajem do pracy w butiku przy Marszałkowskiej i czyta...

"50 twarzy Greya" oczywiście!

Dostałaś tę książkę od koleżanki.

Od koleżanki z pracy, która akurat zaszła w ciążę i mnie odwiedziła w sklepie. Byłam nastawiona dość sceptycznie, bo nie dość, że nigdy nie czytałam romansów, to jeszcze miałam dość długą przerwę od książek. Chyba od czasu liceum i zmuszania do czytania lektur. Ale Gosia nalegała, powiedziała, że zaczytują się w tym wszystkie babki i po prostu powinnam na to spojrzeć. Zanim się przekonałam, minęło kilka dni. Sięgnęłam po tę książkę z nudów. Siedziałam w sklepie i akurat był taki dzień, że kompletnie nic się nie działo. Trafiłam na pierwszy gorący moment i zastanawiałam się: "co tu się właśnie wydarzyło?!".

Tłumaczę sobie dziś, że to był chyba taki czas, w którym potrzebowałam takiej literatury. Faktycznie jechałam tramwajem z wypiekami na twarzy i czytałam. I wiem, że to nie jest wybitna historia, ale mnie przekonała, to była świetna odskocznia od scrollowania internetu.

I co powiedziałaś koleżance po przeczytaniu "Greya"?

Kiedy skończyłam pierwszy tom, od razu zadzwoniłam do Gosi i zapytałam: "gdzie jest druga część?!". Bo przecież pierwsza urwała się w bardzo dramatycznym momencie i wszyscy chcieli wiedzieć, co będzie dalej. Pamiętam, że musiałam wtedy poczekać dwa tygodnie na premierę drugiej części, ale w tym czasie nie próżnowałam.

Pracowałam jako brafitterka w centrum Warszawy, po drugiej stronie ulicy miałam Empik. Codziennie wieczorem zamawiałam książki, żeby odebrać je rano i mieć co czytać w pracy. Przez kilka miesięcy przeczytałam ponad sto historii.

W którym momencie stwierdziłaś, że też chcesz napisać książkę?

Chyba nie myślałam od razu o książce. Miałam przez te historie natłok myśli i stwierdziłam, że muszę je z siebie wyrzucić. Otworzyłam pusty plik tekstowy i opisywałam losowe sceny i myśli. Wtedy jeszcze nie wierzyłam, że może to kogoś zainteresować, ale zaczęłam obserwować różne grupy zrzeszające fanki "Greya" i podobnych książek. Dziewczyny wrzucały fragmenty swoich opowiadań, wiersze, linki do blogów. Przez jakiś czas obserwowałam i podziwiałam za odwagę. Wreszcie któregoś dnia zaryzykowałam i wrzuciłam dwa rozdziały napisanej historii. I zażarło.

Wysłałaś te fragmenty wydawcom?

To wydarzyło się pod wpływem impulsu. Zostałam wylana z pracy.

Za co?

Szef po prostu przyjechał i mnie zwolnił. To był dla mnie duży cios, bo bardzo lubiłam tę pracę. Dobieranie odpowiedniego rozmiaru biustonosza traktowałam trochę jak misję. Dopiero po kilku latach, kiedy byłam już autorką pełną parą, dowiedziałam się od koleżanek o powodach mojego zwolnienia.

Szefowi po prostu nie podobało się, że "marnuję czas" w pracy zamiast pracować. Chodziło mu o to, że podłączałam pendrive do służbowego komputera i pisałam. Domyślam się tylko, że wstydził się zwrócić mi uwagę, bo wiedział przecież, o czym piszę. Z drugiej strony nie wiem, co miałam robić, kiedy nie było klientów. Przecierać dziesiąty raz półki? Dziś mnie to trochę bawi, ale wtedy to był dla mnie koniec świata.

Któregoś wieczoru zaczęłam lamentować. Że co mam teraz zrobić, przecież przez ostatni rok tylko siedziałam i pisałam "jakieś głupoty". Nie dość, że straciłam robotę, to jeszcze nie napisałam pracy magisterskiej. Na fali tej rozpaczy wpisałam w Google "wydanie książki". Wyskoczyło mi kilka najlepiej wypozycjonowanych stron, wysłałam dwie propozycje. Myślałam: "okej, niech będzie, przecież nic gorszego mnie nie spotka. Najwyżej nie odpiszą".

Zobacz wideo

Ale odpisali.

Tak, i to bardzo szybko. Już po tygodniu miałam pozytywną opinię. Pierwszą książkę wydałam ze współfinansowaniem, nie wiedziałam wtedy, że można inaczej. Ale byłam tak zdeterminowana, że stwierdziłam po prostu, że najwyżej utopię te pieniądze. Nie utopiłam. Zwróciło mi się już dawno z nawiązką.

W każdej twojej książce są pikantne sceny seksu. Powiedziałaś kiedyś, że twoja rodzina jest otwarta, że w domu rozmawiało się na takie tematy. Mimo to nie wydałaś pierwszych książek pod nazwiskiem.

Kiedy wydawałam pierwszą książkę, miałam już spore grono czytelniczek. Często rozmawiałyśmy pod fragmentami, które dodawałam na różnych forach. Haner to nazwisko mojego ulubionego gitarzysty, które było też inspiracją do mojego debiutu. W jednej z rozmów ktoś rzucił, że skoro nigdy nie zostanę jego żoną, to powinnam sobie chociaż wziąć jego pseudonim. Pomyślałam sobie wtedy, że K.N. Haner brzmi światowo, to była trochę forma zabawy.

Z drugiej strony nie chciałam chyba wtedy, żeby wszyscy wiedzieli, że to ta Kasia z Ciechanowa, z tych Nowakowskich pisze takie książki. I okazało się, że na tamten moment to był świetny chwyt marketingowy. Czytelniczki, które nie były przekonane do polskich romansów, sięgały po mnie, myśląc, że jestem zagraniczną autorką.

To naprawdę dużo mi dało. Dostawałam później setki wiadomości, w których ktoś pisał: "myślałam, że jesteś z Ameryki, a ty jesteś naszą Polką". Zresztą bardzo szybko zaczęłam też pokazywać twarz, jeśli ktoś chciał, to mógł odnaleźć informację, że jestem właśnie tą Kasią od Nowakowskich z Ciechanowa. K.N. Haner stało się przez kilka lat marką, zbudowałam już pewien dorobek na ten pseudonim. Dlatego też nie chciałam później robić rewolucji i tego zmieniać.

Pokazałaś swoją książkę rodzicom? Babci?

Rodzicom od razu przywiozłam egzemplarz, który (niestety) dorwała też moja babcia. Miała wtedy prawie 90 lat, w dodatku jest polonistką. Te pierwsze książki nie były najlepiej napisane, brakowało im też porządnej redakcji. Pamiętam, że babcia zapytała mnie wtedy, skąd mi się to wzięło. Tłumaczyłam, że w jej czasach były harlekiny, a to jest ich współczesna wersja. Wtedy jej to wystarczyło. Później przez wiele lat nie poruszała tego tematu, aż trafiła do domu spokojnej starości i zaczęła wszystkim opowiadać, że ma wnuczkę-autorkę.

I zrobiła biblioteczkę z twoimi książkami?

Nie mam odwagi zapytać, czy komuś pożycza, ale przez jakiś czas prosiła mnie, żeby przywieźć jej kilka egzemplarzy, żeby jej znajomi nie pomyśleli, że jest wariatką i zmyśliła sobie tę wnuczkę pisarkę. Miałam z tym duży problem, ale okazało się, że pani prowadząca terapię manualną w tym miejscu jest moją czytelniczką. I podarowała babci moją książkę. Wtedy już nie miałam wyjścia i przywiozłam kolejne egzemplarze, żeby już miała co pokazywać i że to faktycznie jej wnusia na okładce. Wiem, że babcia jest bardzo dumna i pewnie przeczytała moje książki, ale nie dyskutowałyśmy na ten temat. Nadal sobie tego nie wyobrażam.

A mama? Jak recenzuje twoje historie?

Kiedy ogłosiłam, że wydaję książkę, przez pół roku wszyscy byli bardzo zadowoleni, podpytywali, o czym będzie. Ale była jednak pewna konsternacja. Nie pytałam wszystkich, co myślą. Nawet chyba nie chcę wiedzieć, jaką opinię mają moi starsi bracia. Ale pamiętam, że po wydaniu drugiego tomu siedziałam z mamą przy winku. Widziałam, że chce zacząć niewygodną rozmowę, ale trochę nie wiedziała jak. W końcu wypaliła: "skąd ci się to wzięło?!".

Nie było w tym pretensji, bardziej zaciekawienie. Bo nigdy nie miałam przecież szalonego temperamentu seksbomby, nie zmieniałam chłopaków jak rękawiczek, nic nie wskazywało więc na to, co napiszę. Mama chciała wiedzieć, czy te historie, które opisałam, są prawdziwe. Pamiętam, że spojrzałam wtedy na nią i zapytałam, czy uważa, że mogłam mieć kiedyś romans z zespołem rockowym. Powiedziała, że nie i sama sobie odpowiedziała tym samym na wszystkie pytania. To już wyjaśniło wszystko.

Historie, które opisuję, nie są z mojego życia. Opisuję tylko fantazje. A to, jak ktoś ocenia moje fantazje, to już nie moja sprawa.

Z czym piszą do ciebie czytelniczki po lekturze?

Mam bardzo dużo reakcji. Ta literatura dużo zmienia w życiu kobiet. Więcej, niż ktokolwiek by się spodziewał. Kobiety uświadamiają sobie np., że uprawiają niewystarczający im seks. Że mają preferencje, o których nie odważyły się wcześniej rozmawiać. Czasem dochodzi do nich, że żyją w toksycznych związkach, że oczekują od życia, od siebie i swojego partnera więcej. Dostawałam też wiadomości od czytelniczek, które po lekturze decydowały się rozstać lub nawet rozwieść!

Wiem, że ta literatura jest umniejszana. Słyszy się, że jest dla kur domowych, niskich lotów, że prosta, nieambitna. Ale kogo to obchodzi? Przede wszystkim ważne, że to ma być rozrywka. A jeśli kobieta uświadamia sobie przy okazji, że powinna bardziej docenić siebie - to mi pozostaje tylko się cieszyć.

Poprzez reakcje na twoje książki Polki niejako wpuszczają cię do swojego łóżka. Gdybyś miała wydać jako pisarka osąd, jakie jest życie seksualne Polek, to co mogłabyś o nim powiedzieć?

Wydaje mi się, że są coraz bardziej otwarte. Polki dopuszczają coraz bardziej wyuzdany seks, używają zabawek. Kochają się nie tylko po ciemku, pod kołdrą, raz w miesiącu. Kupują gadżety, kajdanki, olejki do masażu. To bardzo fajne. Jestem przekonana, że są też coraz bardziej ciekawe. Mam poczucie, że te książki otwierają im głowy. Ale chciałabym podkreślić, że najważniejsza i tak jest rozmowa z partnerem. A to często nie takie proste.

Wiele z nas nie wyobraża sobie porozmawiać na temat seksu nawet z własnym mężem. Boimy się, że urazimy jego ego. Ale, matko boska, przecież nie chodzi o to, żeby mówić komuś, że jest słaby w łóżku! Ważne jest tylko pokazanie swoich potrzeb, dogadanie się. Wiem, że wiele kobiet sobie to uświadamia, a później ich życie seksualne kwitnie.

Dorosłe i dojrzałe czytelniczki to jedna strona medalu. Po drugiej mamy nastolatki, które czytają w twoich książkach np.: "Mój kutas od razu wysyła do mózgu sygnał, że chce ją zerżnąć. Posmakować jej cipki, która jest pewnie ciasna, słodka i mokra. To nie ja myślę, to on". To odpowiednia lektura dla dojrzewającej młodzieży?

Mam z tym problem. Wiem, że rynek jest bardzo specyficzny, a moje książki powinny trafiać do dorosłych czytelników. Czasem na targach książki spotykam bardzo młode osoby, które proszą podpisanie egzemplarza. I z jednej strony nie potrafię odmówić, a z drugiej mam pewien zgrzyt. Bo jedna sprawa to sceny seksu, a drugie - przemoc.

Niestety nie mam na to wpływu. Komunikuję swoje historie do dorosłych czytelników. Nie wiem, co mogłabym zrobić z tym, że sięga po nie młodzież. Nie jestem matką, ale myślę sobie, że gdybym miała dziecko, które czytałoby książki, to w pierwszej kolejności sprawdzałabym, co to za lektura. A dziś rodzice cieszą się, że jak czyta cokolwiek, to fajnie, niech czyta. Myślę więc, że to też kwestia kontroli. Pewna odpowiedzialność dorosłych za wychowanie.

W Polsce edukacja seksualna dopiero zaczyna nieśmiało kiełkować w szkołach. Utrudnia to m.in. minister Czarnek, który sprzeciwia się "seksualizacji dzieci" i przekonuje, że sfera ta powinna pozostać prywatna. Dzieciaki szukają więc informacji w innych źródłach. Wśród nich jest pornografia i "zakazane" książki. Czy jako autorka czujesz też odpowiedzialność, o której wspominałaś?

Tak, ale bardzo długo do niej dojrzewałam. Książki zaczęłam pisać w wieku 24 lat. Teoretycznie byłam już dorosłą kobietą, ale nie zdawałam sobie jeszcze sprawy z odpowiedzialności za słowo pisane. Książka była dla mnie rozrywką i tyle. Odkąd dojrzałam, podchodzę do tego inaczej. Wiem, że to, co powiedziałaś, to prawda. I dziś kreuję swoje romanse trochę inaczej. Staram się też sygnalizować, że życie nie wygląda tak, jak w tych książkach.

Ale nie jest mi wstyd za pierwsze książki, bo nie wstydzę się swojej twórczości. Mogę jednak głośno mówić o tym, że to nie są materiały do nauki seksualnej i kreowania swojego światopoglądu. Dziś za jednym kliknięciem można zainstalować Tindera i portale erotyczne. Wpisać złą datę urodzenia i zyskać dostęp do milionów zdjęć i filmików. To straszne, jestem tym przerażona. Dzieci są ofiarami przebodźcowania i tego nie pochwalam. Gdybym była matką, zamknęłabym chyba swoje dzieci w złotej klatce.

A co chciałabyś przekazać dojrzałym Polkom w swojej twórczości?

Żeby były bardziej otwarte. Żeby się nie wstydziły, rozmawiały z partnerem lub partnerką. Wiem, że to ciężkie, ale seks jest lwią częścią związku. Jeśli jest zły i na siłę, byle było po wszystkim - gdzie miejsce na radość i miłość? Nie sprowadzajmy wszystkiego do seksu, ale nie ma sensu udawać, że nie jest ważny. Jeśli ustalimy wspólny język, wiele może się zmienić.

Jeśli nie rozmowa z partnerem, to może na początek z przyjaciółką? Ona może mieć podobne problemy, taka dyskusja może pomóc. Więc moje hasło to chyba: "Polko, rozmawiaj".

***

Katarzyna Nowakowska jest - obok Blanki Lipińskiej - jedną z najchętniej czytanych pisarek romansów i erotyków. 8 lutego w wydawnictwie Ale! ukazała się jej nowa powieść "Dyrektor generalny". Opowiada o zakazanym związku Olivii, asystentki wiekowego szefa, i Harry’ego, jego wnuka, który jest spadkobiercą fortuny.

 
Więcej o: