Więcej wiadomości przeczytasz na Gazeta.pl.
Joe Biden i jego pierwsza żona Neilia pobrali się 27 sierpnia 1966 roku. Poznali się podczas wakacji na Florydzie i od razu między nimi zaiskrzyło. Później w wywiadach Biden nie ukrywał, że to ona pomogła mu rozwinąć skrzydła na arenie politycznej. Jak podkreślał, była "mózgiem, stojącym za jego szybkim politycznym rozwojem" oraz "bardziej instynktowną policjantką niż on sam".
Ambitna, czarująca i pełna energii Neilia nie tylko wspierała męża w walce o stanowisko senatora, ale była też doskonałą matką. Razem wychowywali troje dzieci: Beau, Huntera i Naomi. Niestety ich sielanka nie trwała zbyt długo. Tuż przed zaprzysiężeniem Bidena na pierwszą kadencję senacką, doszło do tragedii.
18 grudnia 1972 roku Neilia wsadziła dzieci do samochodu i wyruszyli po świąteczne zakupy. W wesołej atmosferze kupili choinkę i około 14.30, jadąc na zachód Valley Road, skręcili w niewielką drogę.
Chwilę później na ulicy zostały tylko rozsypane plakaty wyborcze Bidena i kolby kukurydzy. TUderzył w nich ciągnik z przyczepą. Neilia i Naomi zginęły na miejscu, a trzyletni Beau i dwuletni Robert Hunter trafili do szpitala. Starszy chłopiec miał złamaną nogę, a młodszy niewielkie pęknięcie czaszki. Biden wówczas przygotowywał się do przeprowadzki do Waszyngtonu.
Kiedy zatrudniłem pracowników w Waszyngtonie, odebrałem telefon. Moja żona i dzieci robili świąteczne zakupy. Ciężarówka jechała za nimi. Zabiła mi żonę i córkę
- wspominał po latach. Czuł, że jego życie straciło sens. Po latach przyznał, że rozważał samobójstwo. Jednak znalazł w sobie siłę, aby przetrwać dla swoich synów.
Naprawdę myślałem o tym, co by się stało, gdybym tak po prostu poszedł na most Delaware Memorial i skoczył, żeby ze sobą skończyć. Nie miałem jednak odwagi nawet wsiąść do auta, żeby zbliżyć się do mostu (...) Nie piję w ogóle alkoholu. Nigdy nie wypiłem nawet małego drinka. Pamiętam jednak, że w tamtym czasie wyciągnąłem butelkę ginu i postawiłem na stole w kuchni. Nie zdecydowałem się jednak nalać sobie do kieliszka. Tak naprawdę życie uratowali mi moi synowie
- opowiadał w filmie dokumentalnym transmitowanym przez CNN.
Dwa i pół roku po śmierci żony poznał Jill Jacobs. To jego brat umówił ich na randkę w ciemno.
Spotykałam się w tamtym czasie z mężczyznami w T-shirtach, dżinsach i chodakach. I nagle wszedł on, ubrany w sportowy płaszcz i eleganckie mokasyny. Pomyślałam sobie: »Boże, to się nie uda«. Był ode mnie o dziewięć lat starszy, ale poszliśmy do kina, a kiedy odprowadził mnie do domu, uścisnął moją dłoń na pożegnanie. Natychmiast zadzwoniłam do mamy i powiedziałam: »Nareszcie poznałam dżentelmena«
- opowiadała Jill w wywiadzie dla magazynu "Vogue". W 1997 roku zostali małżeństwem. Jill przyjęłą dopiero piąte oświadczyny Bidena. Cztery lata później doczekali się córki Ashley.
Niestety w powietrzu wisiała kolejna tragedia. W 2010 roku ukochany syn prezydenta Beau Biden miał niewielki udar. Trzy lata później usunięto mu z mózgu niewielki fragment uszkodzonej tkanki. Jego stan diametralnie pogorszył się w 2015 roku. 20 maja 2015 roku trafił do szpitala. Okazało się, że ma raka mózgu. Zmarł 31 maja 2015 roku.
Beau walczył z rakiem z taką samą godnością, odwagą i siłą, jakie okazywał każdego dnia swego życia
- mówił po jego śmierci prezydent USA. Śmierć syna była dla niego wielką tragedią. Do dziś wraca do niej w wielu wywiadach.
Ten ból nie mija
- mówił w podcaście Super Soul Sunday.
Z kolei w rozmowie z CNN podkreślił, że przed śmiercią obiecał synowi, że nie wycofa się z działalności politycznej.
On wiedział, że zaopiekuję się rodziną, ale martwił się, że schowam się w skorupie i nie dopuszczę świata zewnętrznego do siebie. Dużo czasu zajęło mi uświadomienie sobie tego, co jest moim obecnym motorem do działania. Żeby każdego dnia budzić się i mówić sobie: Mam nadzieję, że jest ze mnie dumny
- mówił.