"Gdy wyszłam z apteki, już ich nie było". 28 lat temu 16-miesięczna Monika przepadła bez śladu

Sprawa zaginięcia Moniki Bielawskiej w 1994 roku poruszyła całą Polskę. Dziadkowie weszli tylko na chwilę do apteki, a gdy z niej wyszli, malutkiej Moniki już nie było. Co się wówczas wydarzyło?

Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl

Sprawą zaginięcia Moniki Bielawskiej z Legnicy z województwa dolnośląskiego żyła cała Polska. Choć trzy lata temu pojawiła się szansa na przełom w tej historii, niestety testy DNA wykluczyły nadzieje na rozwiązanie sprawy. Wtedy właśnie 27-letnia Kelly, która jest obywatelką USA, sądziła, że może być zaginioną przed laty dziewczynką z Polski. Na tym jednak poszukiwania się nie zakończyły, a rodzina wciąż ma nadzieję na odnalezienie Moniki Bielawskiej.

Zobacz wideo Nagranie z monitoringu dot. sprawy Iwony Wieczorek. Ostatnie chwile przed zaginięciem

Zniknięcie Moniki Bielawskiej. Nieznane akta sprawy

Historia całej rodziny została przybliżona, dzięki dziennikarce "Faktu" Katarzynie Kowalczyk, która w 2020 roku dotarła do nieznanych wcześniej akt sprawy zaginięcia Moniki Bielawskiej. 21-letni Robert B. oraz 18-letnia Magdalena wzięli ślub, a następnie zamieszkali razem u rodziców dziewczyny. Decyzja ta wynikała z tego, że mężczyzna nie posiadał stałego źródła dochodu. Utrzymywał się, dzięki handlowaniu złotem na targowisku miejskim w Legnicy oraz dzięki grze w tzw. trzy karty. Taka sytuacja odpowiadała Robertowi, który nie chciał zmian w swoim życiu. Zatem gdy dowiedział się, że jego żona jest w ciąży, miał ją namawiać do aborcji. Magdalena postanowiła jednak urodzić dziecko. Później kobieta w trakcie trwania procesu mówiła:

Było nawet tak, że dawał mi pieniądze, żebym usunęła ciążę.

Narodziny dziecka i realizacja planu mężczyzny. "Już niedługo nikt nie będzie jej oglądał"

W marcu 1993 roku przyszła na świat Monika. Narodziny dziecka nie zmieniły jednak nastawienia młodego ojca. W aktach sprawy zaznaczono, że "Roberta B. do córki Moniki cechował stosunek zdecydowanie negatywny". Nie uczestniczył również w wychowywaniu dziecka i wielokrotnie narzekał na wydatki związane z opieką. Bez ogródek często powtarzał w obecności bliskich, że "trzeba sprzedać tego bachora, a przynajmniej dolary będą". W sądzie Magdalena zdradziła:

Mówił, że mała go denerwuje, tłumaczył, że ja się zajmuje tylko dzieckiem, a nie poświęcam mu czasu. Zarzucał mi nawet, że ja go już nie kocham, że tylko tego bachora kocham.

Z akt sprawy wynika, że dziecko bało się ojca. Na jego widok zasłaniało rączkami buzię, a na ciele widoczne były ślady pochodzące od szczypania. Mała Monika była również kopana oraz uderzana w twarz w obecności matki. 17 grudnia 1993 r. Robert B. złożył wniosek o wpisanie córki do swojego paszportu, a Magdalena nie wyraziła sprzeciwu. Dzięki temu mógł z nią przekroczyć granicę. Matka niczego nie podejrzewała, gdyż w przyszłości planowali przeprowadzić się do Włoch, a jej paszport stracił ważność. W aktach sprawy odnotowano, że mężczyzna powiedział również wtedy, że "już niedługo nikt nie będzie jej oglądał". 

Zniknięcie sprzed apteki. Historia Moniki Bielawskiej od lat wzbudza ogromne zainteresowanie

W 1994 roku dziadkowie dziewczynki postanowili udać się do lekarza wraz z małą Moniką, gdyż dziecko się rozchorowało. Robert B wybiegł za nimi i zaskoczył ich nagle swoją nieoczekiwaną chęcią opieki. Nie zaniepokoiła ich wypchana reklamówka, którą miał ze sobą. Gdy cała trójka dotarła do przychodni, mężczyzna zniknął gdzieś na pół godziny. Następnie, gdy udali się do apteki znajdującej się w pobliżu, ojciec, który został z dzieckiem, oddalił się wraz z wózkiem w kierunku stojących pod pocztą automatów telefonicznych i zadzwonił pod nieznany numer. Ok. 10.00 rano nieoczekiwanie zniknął wraz z wózkiem, w którym znajdowała się 16-miesięczna Monika. Rodzina postanowiła zawiadomić policję, gdyż mężczyzna nie pojawił się, aż do godziny 15.00.

Poszukiwania policji nie przyniosły rezultatów, a ojciec z córką zniknęli bez śladu. Jednym z kluczowych tropów w trakcie trwania śledztwa było założenie, że mogła zostać porwana przez Roberta B. Policja bezskutecznie poszukiwała mężczyzny przez kolejne lata. Julia Markowska, babcia zaginionej Moniki Bielawskiej w rozmowie z reporterką programu "Interwencja" mówiła:

Byliśmy z mężem, wnuczką i Robertem u lekarza. Weszłam do apteki, żeby kupić dziecku leki. Robert został z dzieckiem. Gdy wyszłam z apteki, już ich nie było.

Przełom nastąpił w 2008 roku, kiedy to ojciec zaginionej dziewczynki, otrzymał list żelazny i pojawił się w Polsce. Sąd uznał go za winnego porwania oraz sprzedaży córki nieustalonej osobie i skazał na 15 lat pozbawienia wolności. Mężczyzna odbywa karę od 2013 roku. W trakcie trwania śledztwa ojciec wielokrotnie zmieniał swoje zeznania i utrzymywał, że jest niewinny. Wersja z porwaniem oraz sprzedażą dziecka poza granice Polski pojawiła się kilkukrotnie. Do dzisiaj nie wiadomo, co naprawdę spotkało małą Monikę, lecz sąd nie ma wątpliwości, że to właśnie ojciec jest za to odpowiedzialny.

Więcej o: