Pani Ula to kobieta silna i gotowa, by zawalczyć o siebie i dzieci. Mówi pewnym, zdecydowanym głosem. Na tę chwilę jedyne, czego chce, to jak najszybciej odzyskać dawną sprawność. Lekarze mówią, że jest coraz lepiej. Chociaż przed nią jeszcze bardzo długa droga. I długie, kosztowne leczenie. Dlatego, bezwzględnie potrzebna jest odpowiednia pomoc i wsparcie.
Choć może się wydawać, że uzbierana do dziś kwota w wysokości ponad 300 tysięcy to pokaźna suma, należy wziąć pod uwagę, że zarówno kobietę, jak i jej dzieci, czeka wiele wydatków związanych z dochodzeniem do zdrowia. Nie chodzi tylko o terapię obrażeń ciała, powrót do sprawności fizycznej - ale też opiekę psychologiczną, które pomoże w przepracowaniu gigantycznej traumy.
Proteza bioniczna, o której ostatnio dowiedziałam się od lekarza, to koszt rzędu nawet 300 tysięcy złotych. Zresztą sama proteza to nie wszystko: jest jeszcze cały proces wdrażania tej protezy do organizmu, nauka funkcjonowania z nią. Nie wiem, czy to się wlicza w te koszty
- zaznacza pani Ula.
W wybuchu bomby, którą miał wysłać 31-latce były partner, pani Ula straciła dłonie. Prawa musiała zostać amputowana w całości, ponieważ do rozerwania doszło na wysokości przedramienia. W lewej pozostały jedynie dwa palce - piąty i kciuk, dzięki czemu częściowo zachowano funkcję chwytną i dotykową.
Ucierpiały również dzieci pani Uli. 2,5-letni Bartuś miał w ciele liczne odłamki po bombie, najwięcej na plecach. Z kolei 8-letnia Ola - złamaną rękę, uszkodzoną dłoń, a także głębokie ślady po materiałach wybuchowych na buzi.
Fot. Archiwum prywatne Fot. Archiwum prywatne
- Trzeba szybko coś zrobić z jej buzią. Bo wiem, że w niedalekiej przyszłości będzie jej to bardzo przeszkadzać - zauważa pani Ula.
Dzieci bardzo to przeżyły. Mój synek jest jeszcze malutki, a wszystko dokładnie pamięta. Pamięta, że było "bum", że mama miała "ała", że córka miała "ała". Pamięta, że jechał karetką i że był w szpitalu. Tego się nie da zapomnieć. Pamięta też mój okres nieobecności. Mówił np., że mamy nie ma, bo mama ma "ała". Nie da się po prostu takich rzeczy wymazać z pamięci
- Synek też bardzo ucierpiał, miał mocno poranione plecki. Na szczęście na tym etapie zdążyły się już zagoić.
Fot. Archiwum prywatne Fot. Archiwum prywatne
- Jeden z lekarzy, u którego byłam na konsultacji, wspominał nawet o możliwości przeszczepu dłoni. Na razie jednak trzeba skupić się na dostępnych perspektywach, bo taki zabieg potencjalnie mógłby być możliwy dopiero w perspektywie kilku następnych lat - dodaje 31-latka.
- Potrzebna jest też operacja nosa. Bo nos mam pogruchotany do tego stopnia, że mam trudności z oddychaniem. Czasami ledwo mogę oddychać. Do tego, czeka mnie długa rehabilitacja, usuwanie licznych blizn. Także terapia psychologiczna dla mnie i dzieci - wskazuje.
Fot. Archiwum prywatne Fot. Archiwum prywatne
Tydzień temu pani Ula wyszła ze szpitala, gdzie przeszła kolejną operację ręki. Na szczęście wszystko poszło dobrze. W ostatnim czasie lekarze wyjmowali też odłamek z jej nogi.
Na początku przestałam widzieć. Musiałam przejść operację oczu, ponieważ odłamki bomby utkwiły również tam. Miałam poparzone, poszarpane powieki. Odłamki w twarzy. Pocięte jelita, poparzony żołądek. Trafiłam do szpitala w stanie krytycznym. Trudno mi jednoznacznie stwierdzić, ile operacji łącznie przeszłam od samego początku. Wiem, że lekarze walczyli o moje życie
Choć przed panią Ulą jeszcze długa droga przyznaje, że czuje się już lepiej.
Jeszcze nie jeżdżę na rehabilitację, do tej pory doszłam do wszystkiego sama ćwiczeniami. Jest o tyle lepiej, że np. mogę sobie wyjąć kubek z szafki, przytrzymać, wypić herbatę, naleję sobie wody z butelki - tymi palcami, które mi zostały. Ostatnio nawet udało mi się wyjąć z szafki patelnię i coś tam usmażyć na kolację. Mój synek był aż zaskoczony
- opowiada.
Mogę też na spokojnie już usiąść z dzieckiem i się z nim pobawić, potrzymać jakieś zabawki. Wcześniej to było niewykonalne.
- Chociaż na razie za bardzo nie gotuję. Mam ogromne wsparcie w mamie, która bardzo mi pomaga. To też nie jest jeszcze ten moment, że mogłabym prowadzić samochód. Muszę odzyskać tę sprawność, żeby móc odkurzać, pozmywać naczynia, naprawić jakieś drobne rzeczy w domu, itp.
Fot. Archiwum prywatne Fot. Archiwum prywatne
Odkąd pani Ula otworzyła pokrywę ładunku wybuchowego, ich dotychczasowe życie uległo diametralnym zmianom. - Nie funkcjonuję już tak, jak kiedyś, a powrót do dawnej sprawności może mi zająć lata - tak mówią lekarze. Ale jestem na dobrej drodze.
Odkąd wybuchła ta bomba, zmieniło się wszystko. Nie mogę robić normalnych rzeczy, które robiłam wcześniej, na przykład jeździć autem
Moja córeczka na początku była jak duch, blada, wystraszona. Zamknięta w sobie. Nie chciała w ogóle rozmawiać
- mówi pani Ula.
Fot. Archiwum prywatne Fot. Archiwum prywatne
Dzięki terapii jednak jest znacząca poprawa.
Córka uczęszcza między innymi na dogoterapię. Jest tam jej ukochany pies. I tak, jak na początku była bardzo zamknięta i wszystko tłumiła w sobie, smutna, tak dopiero ten pan terapeuta powiedział mi, że ona nagle zaczęła się sama otwierać! I opowiadać o tym, co się wydarzyło. Zaczęła mówić o mnie, o tym, co nas spotkało
Pani Ula wraz z dziećmi wyprowadziła się od Błażeja K. już ponad rok temu. Mężczyzna znęcał się nad nią i jej córką psychicznie. Szczególnie nie odpowiadało mu to, że 31-latka pracowała w swoim zawodzie - jako wychowawczynie w przedszkolu dla dzieci ze spektrum autyzmu. To jednak nie wszystko.
Kiedyś zostałam przez niego skopana z dzieckiem na ramieniu. Później córka opowiadała mi, że jak zostawała z nim sama, to dawał jej klapsy albo ją popychał. Obydwie korzystałyśmy z pomocy psychologa. Po tym, jak mnie skopał postanowiłam, że mam dość. Wtedy odeszłam
- mówi pani Ula.
Zamieszkała w domu swoich rodziców.
Fot. Archiwum prywatne Fot. Archiwum prywatne
Rok temu też pani Ula założyła swojemu byłemu partnerowi sprawę. Do Sądu Rejonowego w Żaganiu trafił akt oskarżenia przeciwko Błażejowi K. w związku ze znęcaniem się nad nią i dziećmi. Do tej pory jednak proces nie ruszył. Jak dowiedzieli się dziennikarze programu "Uwaga!" TVN, stało się tak z powodu problemów kadrowych.
Oddzielnie toczył się jednak inny proces. Dosłownie kilka tygodni przed atakiem mężczyźnie odebrano prawa rodzicielskie.
- Kiedy toczyła się sprawa o odebranie mu praw do dziecka, cały czas wysyłał mi SMS-y, w których groził mi i mnie straszył. Chodziłam na policję, pokazywałam dowody. Czułam się kompletnie ignorowana, jakbym sobie to wszystko zmyśliła. Myślę, że po prostu traktowali mnie jak jedną z wielu, które coś takiego zgłaszają. Być może uznali mnie za mniej wiarygodną, bo krew się u nas nie lała, policja nie przyjeżdżała. Głównie to było psychiczne znęcanie się z jego strony: poniżanie mnie i córki, wyzywanie, krytykowanie.
Gdy chodziłam do sądu i na policję, czułam kompletny brak reakcji z ich strony pomimo tego, że odkąd założyłam mu sprawę o znęcanie, on przez cały rok wysyłał mi groźby i pisał wulgaryzmy
- zaznacza.
W poszczególnych wiadomościach, które wysyłał jej Błażej K., pisał m.in.: "Kochanie, na razie używam marchewki, ale niedługo zamienię marchewkę na kij" albo "Możesz już niedługo spodziewać się najgorszego".
Pani Ula przywołuje też wypowiedź Błażeja K. z rozmowy z "Gazeta Lubuską", w której oskarżony bronił się tłumacząc, że nie byłby w stanie zbudować bomby w "dwa dni".
On twierdził, że sędzia, która rozstrzygała proces w sprawie odebrania praw rodzicielskich, powinna mieć zrobione to samo. Czy to nie jest kolejna groźba, na którą organy powinny reagować? Z kolei w wywiadzie mówił, że bombę z trotylu nie jest tak łatwo zbudować, że to trwa miesiącami, a i tak trzeba zrobić próbę, czy wybuchnie. On musiał zaczął to planować już znacznie wcześniej
- wskazuje nasza rozmówczyni.
Proszę sobie wyobrazić co by było, gdyby to wybuchło, kiedy wokół mnie byłoby więcej osób (Pani Ula z dziećmi mieszkają w domu wielopokoleniowym - red.). Proszę sobie wyobrazić co by było, gdyby ta bomba wybuchła mi w rękach, kiedy byłabym z dziećmi już w samochodzie. Nas by tu już nie było
A od takiej tragedii było o włos, ponieważ to miał być kolejny, zwyczajny dzień. Pani Ula zrobiła to, co zwykle każdego ranka: poszła uruchomić silnik i rozgrzać auto. Za chwilę miała zawieźć dzieci do szkoły i żłobka, i pojechać do pracy.
- Byliśmy tylko we trojkę. Ze wszystkim radziłam sobie sama, nie potrzebowałam go, zarabiałam na całą naszą trójkę. Myślę, że to go też bolało w tym wszystkim. Rano zawsze odwoziłam dzieci i jechałam do pracy - relacjonuje.
Tuż przed drzwiami na progu zauważyłam paczkę, niczym taką zapakowaną z Inpostu. Ani przez chwilę nie pomyślałam, że to może być coś niebezpiecznego. Mieszkamy w małej miejscowości i znamy się z kurierem. Jesteśmy tak umówieni, że często jak zamawiam coś opłaconego i akurat nie ma mnie w domu, to zostawia mi przesyłkę pod drzwiami. To było przed świętami, więc ja tych paczek sporo zamówiłam. Myślałam, że to po prostu jedna z nich
- przywołuje w pamięci pani Ula.
Paczkę przyniosła do domu. Kiedy ją rozpakowała, jej oczom ukazała się kasetka z kłódką. - Myślałam, że to jest np. jakiś prezent. Otworzyłam kłódkę, ale nie mogłam otworzyć skrzynki, więc podważyłam ją nożem. Wtedy wybuchło.
Pani Ula na początku pozostała w śpiączce farmakologicznej.
Nie mogłam wprost uwierzyć w zniszczenia, które spowodował ten wybuch. Na to też pójdą pieniądze ze zbiórki, na odbudowę mieszkania. Mamy taki dzielony dom wielopokoleniowy. Ta bomba zniszczyła drzwi i wyrwała je z futryn. Wybiła szybę w kuchni. Z tego wszystkiego najbardziej ucierpiała kuchnia mamy, tam wszystko zostało zniszczone, zmiecione w pył. U mnie na poddaszu ucierpiały drzwi, ściany, i meble. Dziwiłam się też, ponieważ mamy mieszkanie jest na piętrze, a wybuchł i zniszczenia dotarły aż na piętro
Właściwie, zniszczeniu uległ cały segment kuchenny. Największa fala uderzenia przeszła przez przedpokój. Ślady odłamków widoczne były niemal wszędzie. Utkwiły w ścianach, na suficie, w podłodze. Jeden z nich na wskroś przeszedł przez drzwi lodówki, przebijając się na zewnątrz bokiem. Taką siłę miał skonstruowany ładunek wybuchowy.
Kryminalni zatrzymali Błażej K. dwa dni przed wyjściem 31-latki ze szpitala. Mężczyzna pracował w Niemczech jako kierowca tirów. Policja obserwowała go i czekała na jego powrót do Polski. Ostatecznie przechwycono go na granicy z Zgorzelcu - podawała w styczniu br. stacja TVN.
Mężczyzna usłyszał już poważne zarzuty.
W rozmowie z "Uwaga!" TVN rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze Ewa Antonowicz poinformowała, że zabezpieczono "ślady, które mogą świadczyć o tym, kto mógł podłożyć tę paczkę". - To był ładunek skonstruowany samodzielnie, wskazujący na to, że osoba, która go zrobiła, miała jakieś pojęcie na temat konstruowania, bądź wiedzę techniczną - mówiła dziennikarzom.
- Zatrzymanie odbyło się przy wykorzystaniu doświadczonych policjantów ze służby kontrterrorystycznej i kryminalnej. Mężczyzna był całkowicie zaskoczony. Czuł się człowiekiem wolnym i przekonanym, że śledczy nie dysponują żadnym materiałem dowodowym w tej sprawie - dodawał z kolei w rozmowie z TVN podinspektor Marcin Maludy, rzecznik Komendanta Wojewódzkiego Policji w Gorzowie Wielkopolskim.
Nie wyobrażam sobie, żeby na ten moment on miał wyjść z więzienia. Mam nadzieję, że zostanie tam długo
- podkreśla w rozmowie z kobieta.gazeta.pl.
Ochrona ofiar przemocy domowej - to w ogóle w naszym kraju nie działa. Odczułam to na własnej skórze
Bo Błażej K. nie miał założonej niebieskiej karty. Nikt tego pani Uli nawet nie zaproponował. Ale o tym, jak w praktyce wygląda egzekwowanie praw osób nękanych, które zdecydowały się założyć taką kartę, mówiła już na łamach kobieta.gazeta.pl Agata Bzdyń - radczyni prawna i specjalistka w zakresie praw człowieka zwiaząna z Feminoteką. - Kiedy policja przyjeżdża do mieszkania, gdzie widzi porozbijane szkło i zniszczone meble, to większe prawdopodobieństwo, że takiego sprawcę zatrzymają. Ale jak przyjadą, a tam jest już spokojnie, oprawca się uspokoił, zapłakana ofiara siedzi w kącie - to go nie zatrzymują, a tym bardziej nie izolują. Moim zdaniem więc, w praktyce Niebieska Karta niewiele zmienia, izolacja sprawcy również. Od swoich klientek słyszę, że bardzo rzadko bywa to stosowane - tłumaczyła specjalistka.
Co jest ważne: może gdyby oni wcześniej zareagowali - np. jak dostawałam te SMS-y, że "zaraz nadejdzie najgorsze" miesiąc przed wybuchem, itp. - to być może do tego by wcale nie doszło. Gdyby poważnie potraktowali wszystkie moje zgłoszenia
- zauważa pani Ula.
- Psychologowie, którzy pomagali nam po ataku, doradzali aby mówić o tym, rozmawiać między sobą w rodzinie. I domagać się sprawiedliwości.
On całą moją rodzinę traktował jak wrogów, więc ja odczytuję to jako ogólny akt agresji: że już nieważne, kogo by to zraniło. Ważne, żeby zranić
Tuż przed świętami Bożego Narodzenia 2022 roku życie Pani Uli, mamy Oli i Bartusia zmieniło się na zawsze. Po wybuchu bomby, do szpitala trafiła cała trójka oraz mama pani Uli, która w chwili eksplozji trzymała na rękach 2,5-letniego chłopczyka. Wtedy rozpoczęła się walka o ich życie. Na szczęście - wygrana.
Jak w programie "Uwaga!" TVN mówił Andrzej Mroczek z Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas, osmoliny po wybuchu wskazywały na fakt, że w skład pocisku wchodził materiał pochodzenia wojskowego, np. trotyl.
- I to improwizowane urządzenie wybuchowe zapewne było wypełnione różnego rodzaju elementami metalowymi, które miały spowodować wyrządzenie jak największych szkód u osób, które znajdowały się w najbliższym otoczeniu. Przypuszczam, że sprawca kierował się tym, aby zabić konkretne osoby - podkreślał ekspert.
- Jestem z rodziny wielopokoleniowej, mieszkamy razem. Jestem nauczona ciężkiej pracy i walki o siebie. Twardo stąpam po ziemi, więc u mnie ta walka o to, żeby wrócić do sprawności, zaczęła się od razu - przyznaje nasza rozmówczyni.
Mam taki charakter, że się nie poddaję. Wszyscy jesteśmy tak wychowani. Walczę o siebie, o powrót do dawnej sprawności, to jest teraz mój najważniejszy cel. Jestem tak nauczona, żeby się nie załamywać, tylko żyć dalej. To, że przeżyłam, jest najważniejsze
Człowiek, który oskarżony jest o doprowadzenie Pani Uli i jej dzieci (w tym swojego własnego syna) niemalże na skraj śmierci, od 16 stycznia przebywa w areszcie. Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Okręgowa w Zielonej Górze. Oskarżony usłyszał zarzuty usiłowania zabójstwa wielu osób przy użyciu materiału wybuchowego. Grozi mu dożywotnie pozbawienie wolności.
Kobiety nie przesadzają. Codziennie są ofiarami przemocy. Manifest redakcji Lifestyle Gazeta.pl. 5 listopada obchodziliśmy Światowy Dzień Eliminacji Przemocy wobec Kobiet. Przemocy, która codziennie dzieje się za zamkniętymi drzwiami mieszkań i w przestrzeni publicznej. Liczby nie kłamią. Zgodnie z oficjalnymi statystykami polskiej policji (jesteśmy przekonane, że nie oddają rzeczywistej skali problemu) ogólna liczba osób dotkniętych przemocą w rodzinie wyniosła w 2019 roku 227 826 osób. Zdecydowaną większość stanowiły kobiety (124 382 w porównaniu do 39 625 mężczyzn i 63 819 dzieci). A wśród zatrzymanych sprawców zdecydowaną większość stanowili mężczyźni (16 647 w porównaniu do 606 kobiet).