Wiktor Krajewski: O, to ciekawe. Zdefiniowałbym go zupełnie inaczej.
Wyrachowany oszust. Taki tinder swindler bez Tindera. Powiedziałbym też, że był seksualnym predatorem z cechami narcyza i psychopaty.
Nie zamierzał podzielić losu ojca. Chciał wyrwać się z Dziwnowa, nigdy już nie wrócić do kutrów i ubrań przesiąkniętych zapachem ryb. Wydawało mu się, że jest stworzony do "lepszego życia". Pełnego blichtru, pieniędzy i przyjemności. Pewnego dnia trzasnął drzwiami, zatopił kuter, przeszedł trzydzieści kilometrów do Międzyzdrojów i znalazł pierwszą ofiarę.
Znał ją już wcześniej, bywał gościem tego miejsca, kiedy zaoszczędził jakieś pieniądze. Zaczął jej wmawiać, że od dawna jest w niej zakochany, a skończyło się tak, że zaprosiła go na noc do wynajmowanego pokoju.
Bo Kalibabka tkwił od kilku dni w wynajmowanym pokoju, nie miał ze sobą niczego, oprócz roboczego kombinezonu, a przecież pragnął wielkiego świata. Ukradł dziewczynie ubrania i ruszył podbijać świat.
Wybierał kobiety, które wyglądały na majętne. Były zadbane, modnie ubrane, obwieszone złotem. Sam zresztą bez oporów dawał się zabierać kochankom do pewexu, bo uważał, że wygląd to połowa sukcesu.
Sam wygląd Kalibabki był czymś, na co ludzie zwracali uwagę. Był kolorowym ptakiem, powiewem Zachodu z domieszką luksusu. Chodzącą witryną pewexu, na której są świetne rzeczy, o których wszyscy marzą, ale większości ludzi na nie nie stać. Sam fakt, że prosty chłopak, który nie prowadził w tamtych czasach żadnego interesu, a chodził w prawdziwych jeansach, pachniał Old Spicem i palił zagraniczne papierosy, sprawiał, że się bardzo wyróżniał. Kobiety o nim marzyły, a mężczyźni chcieli mu dorównać. Kalibabka lubił też opowiadać o swoich przygodach seksualnych z kobietami, co dodatkowo budziło podziw.
W aktach Kalibabki jasno wskazano, że jego typowy target to dziewczyny w wieku 14-17 lat, często z małych miejscowości. Takie, które uwierzyły, że wyrwie je stamtąd na zawsze, że są sobie przeznaczeni. Był taką niespełnioną obietnicą lepszego życia. Kiedy pisałem tę książkę i dowiadywałem się np., że Kalibabka zabrał 16-letnią dziewczynę na plażę, a później ją zgwałcił tłumacząc, że każda dziewczyna chce być trochę zgwałcona, czułem obrzydzenie. Trudno mi było doszukać się w nim jakiejkolwiek pozytywnej cechy. Porzucił na dworcu osobę, którą nazywał miłością swojego życia, bo zmieniła się fizycznie podczas ciąży. Sypiał pod jednym dachem z matką i córką, zmieniał tylko pokoje. Wiele kobiet próbowało namówić Kalibabkę na stały związek. Tylko on za każdym razem twierdził, że się nudzi. Że brakuje mu adrenaliny.
Ala pochodziła z bogatej rodziny rolników i początkowo nie powiedziała o niczym rodzicom. Wydało się dopiero wtedy, kiedy jej matka pytała o złote pierścionki, które zniknęły.
Tak, ale w jego czasach nie ustalono jeszcze granicy 15 lat dla stosunków seksualnych. Psycholożka, z którą rozmawiałem podczas pracy nad książką przyznała, że to skomplikowana sprawa. Kalibabka szukał młodych kobiet, ale równocześnie takich, które nie mają już dziecięcej fizjonomii. Prawdopodobnie chodziło o to, że młode kobiety pasowały mu do profilu uległych dziewczyn, których szukał.
Moim zdaniem Kalibabka miał pewną inteligencję emocjonalną. Potrafił w kilka chwil opętać kobietę, niezależnie od tego, czy była naiwną nastolatką, czy dojrzałą mężatką. Osoby, które go znały, mówiły mi, że traktował to trochę jak polowanie. On znajdował zwierzynę i próbował po prostu trafić. Sam Kalibabka mówił później, że nie warto się poddawać. Że 7 na 10 kobiet strzeli mu w twarz, a reszta pójdzie za nim.
Nie spodziewałem się tak brutalnego obrazu rzeczywistości. Czytałem te wszystkie dokumenty i artykuły i wydało mi się dziwne, że tak zły człowiek, zepsuty do granic możliwości, stał się idolem. Kalibabka niemal do końca nie wyraził żadnej skruchy za swoje czyny. Jedyny ludzki odruch można było u niego zauważyć podczas czytania wyroku sądu. Wtedy się rozpłakał, chyba doszło do niego, że spędzi resztę życia za kratkami. Że to nie jest zabawa, a on nie jest panem sytuacji i uwodzenia.
Rozczuliła mnie bardzo historia Małgorzaty Zawadzkiej, którą Kalibabka nazywał Niusią. To z nią został złapany i razem trafili do aresztu. Niusia była grzałą, czyli to ona nagabywała mu dziewczyny, przyprowadzała je często do lasu, namawiała, żeby się rozbierały do sesji. Ale kiedy poznała Kalibabkę, miała 17 lat, przyszłość przed sobą, uprawiała lekkoatletykę w klubie sportowym. Miała to nieszczęście, że spotkała go na obozie sportowym i ruszyła z nim w Polskę. W jednym z wywiadów powiedziała, że bardzo go kochała i że będzie musiała sobie jakoś ułożyć życie bez Jerzego. Wróciła do rzeczywistości, w której każdy znał jej imię i nazwisko, to ona była tą "głupią idiotką", która dała się nabrać.
Kiedy dziennikarz Leszek Konarski zaczął o nim pisać dla "Przeglądu Tygodniowego", okazało się, że czytelnicy są zafascynowani. Pierwszy tekst wywieszono w gablotce przy Dworcu Głównym w Krakowie, a ludzie nie mogli się dopchać, żeby go przeczytać. Dlatego w redakcji podjęto decyzję, że Konarski będzie publikował kolejne artykuły o Kalibabce co tydzień.
Wiesz, nie jestem z małej miejscowości. Nie wiem, jakie mechanizmy tu zadziałały, ale może właśnie ta małomiasteczkowa nuda i marazm spowodowały, że kobiety były gotowe zrobić wiele, żeby się stamtąd wyrwać. Kiedy Kalibabka siedział w areszcie śledczym, kobiety koczowały obok w namiotach. A w momencie, gdy wychodził na spacerniak śpiewały, grały i krzyczały, bo znały godzinę, w której będzie poza celą.
I jej wnioski mogą wydawać się dziś szokujące. Bo były konstruowane trochę na takiej zasadzie, jakby ktoś powiedział dziś, że ofiara gwałtu jest winna, bo prowokowała wysokimi szpilkami. Naukowcy doszli wtedy do wniosku, że to w dużej mierze kwestia wychowania. Pytali, gdzie byli rodzice.
Lew-Starowicz podkreślił z kolei, że "dużo kobiet przeżywa w swej fantazji wręcz sceny gwałtu". Takie tłumaczenie jest dziś nie do pomyślenia. Bo przecież to nie kobiety były winne, że stały się ofiarami seksualnego predatora.
Temu człowiekowi nadano zupełnie nową, alternatywną tożsamość na podstawie serialu "Tulipan" z lat 80. Oglądało go 19 milionów ludzi. To połowa naszego społeczeństwa.
Sam reżyser, pan Janusz Dymek przyznał, że czarnemu bohaterowi udało się nadać ludzką twarz. Kiedy współwięźniowie pytali Kalibabkę, czy to wszystko prawda, on z zadowoleniem potwierdzał. A w rzeczywistości było zupełnie inaczej – twórcy wymyślali sceny, stworzyli dużo ciekawszego bohatera, niż pierwowzór.
Proszono mnie nawet, żebym pominął nazwę miejscowości w książce. Moi rozmówcy twierdzili, że Kalibabka zniszczył godność Dziwnowa, nie byli dumni z takiego sąsiada, nie rozumieli też, po co pisać o nim książkę. Ale gdybym wyciął ten wątek to musiałbym wykroić część prawdziwej historii. Zrobić adaptację, jak twórcy serialu.
Radzili mi też, żebym zapukał bezpośrednio do żony Kalibabki – pani Kariny. Zadzwoniłem do niej, poprosiłem o spotkanie. Ale ani żona Kalibabki, ani jego córka Gracja znana z programu Top Model, nie chciały ze mną rozmawiać. Panie same chcą wydać o nim książkę. Ale zastanawiam się, co planują tam napisać. Z tego co wiem, wypowiadają się o Kalibabce w samych superlatywach. Nie wiem, który fragment życia można wybrać, żeby pokazać go jako krystalicznego bohatera. Chyba taki nie istnieje.
Nie neguję, że był ojcem idealnym, jak twierdzą jego dzieci. Wielu oprawców jest w domach wzorem wszelkich cnót, a poza nim postępuje okrutnie.
Na pewno zapytałbym, czy zgodziłaby się, żeby książka została zekranizowana. I czy chciałby partycypować w zyskach.
Myślę, że warto przypominać takie historie. Może to trochę górnolotne, ale bardzo bym chciał, żeby ktoś potraktował to jako przestrogę. Może kilka osób w mediach zastanowi się też następnym razem, zanim przypisze czarnym charakterom pozytywne cechy. Bo przecież kiedy Kalibabka wyszedł z więzienia, to stale był gościem różnych programów. Był kreowany na "polskiego Casanovę". W "Rozmowach w toku" pokazywał na kobietach, jak łatwo może na nie wpłynąć. Przez serial "Tulipan" ludzie zapomnieli, że to był człowiek, który wykorzystywał nawet 14-latki. Wywoził je do lasu, rozbierał, robił upokarzające zdjęcia, a później szantażował i straszył, że pokaże ich rodzicom. Jeśli ktoś jest podziwiany do dzisiaj przez pokolenie 40 i 50-latków, a równocześnie był tak złym i zepsutym do granic możliwości człowiekiem, to warto rozwalić ten romantyczny obraz.
Ludzie, z którymi rozmawiałem, zgodnie twierdzili, że on się zupełnie nie odnalazł w nowej rzeczywistości. Poszedł do więzienia za komuny, a wyszedł w wolnej Polsce. Mimo że był sprytny i charyzmatyczny, nie wykorzystał tego, żeby założyć w tym czasie jakiś biznes, dorobić się. A przecież to w tamtym czasie tworzyły się największe fortuny.
Moi rozmówcy zaznaczali, że zaczął się zmieniać fizycznie, bardzo przytył, wyłysiał, jego zęby były w fatalnym stanie. Chodził w za małych już wówczas ubraniach z lat 80., które stały się śmieszne, przerysowane, nieprzystające do nowych czasów. Ta nowa rzeczywistość go dopadła. Kobiety zaczęły ścigać go za alimenty, trafił kolejny raz do więzienia, bo nie płacił świadczeń na rzecz swoich dzieci.
Później wziął ślub z panią Kariną, która urodziła mu kolejne dzieci, on starał się odnaleźć jako teoretycznie ojciec, a pod koniec życia udało mu się oszukać jeszcze jedną osobę. Miał być prowadzącym zajęcia w szkole uwodzenia. Przeprowadził jeden wykład, do którego był kompletnie nieprzygotowany, a później brał ogromne zaliczki i przestał się odzywać. Powiedział nawet, że wypływa na kuter, co było oczywiście kłamstwem.
Tacy ludzie odchodzą i umierają w zapomnieniu. Ale na własne życzenie.
***
Wiktor Krajewski jest polskim dziennikarzem, w 2015 roku zadebiutował bestsellerową książką "Łączniczki. Wspomnienia z Powstania Warszawskiego" napisanej wraz z Marią Fredro-Boniecką. Dwa lata później, w 2017 ukazała się jego kolejna książka "Pocztówki z powstania".
Tym razem Krajewski rusza tropem znanego podrywacza: odkopuje stare reportaże, rozmawia z tymi, którzy poznali Kalibabkę, i zasięga opinii ekspertów, aby zrozumieć, kim naprawdę był "Tulipan" i co sprawiło, że do dziś pozostaje najsłynniejszym polskim casanovą.
Wiktor Krajewski, Kalibabka. Historia największego uwodziciela PRL. Fot. Materiały Prasowe