Dodatek węglowy był jednorazowym świadczeniem w wysokości 3 tys. złotych, które przysługiwało gospodarstwu domowemu ogrzewanego w głównej mierze za pomocą węgla kamiennego lub innymi paliwami węglopochodnymi. Nie obowiązywały żadne kryteria dochodowe, a dodatek przysługiwał także tym, którzy już zakupili węgiel. Jedynym warunkiem był wpis bądź zgłoszenie źródła ogrzewania do Centralnej Ewidencji Emisyjności Budynków. Tylko w sierpniu zeszłego roku złożono wnioski o wartości 15 mld zł.
Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Ustawa, wedle której wprowadzono dodatek węglowy przewidywała kontrole, czy został on wykorzystany w odpowiedni sposób. Władze chętnie korzystają z tej możliwości, a w trakcie ich trwania sprawdzają, czy dane na oświadczeniu dołączonym o wypłatę pieniędzy są zgodne z tymi wprowadzonymi do Centralnej Ewidencji Emisyjności Budynków. Wszystko za sprawą rejestru, który pojawił się wiosną. Zgodnie z nim każdy właściciel nieruchomości miał obowiązek zgłosić:
Okazało się, że w nielicznych przypadkach mogło dojść do wyłudzenia. Przykładowo, jak podaje "Rzeczpospolita", w Bydgoszczy, gdzie przeprowadzono 1400 kontroli, niektóre deklaracje dotyczyły pustostanów, bądź zgłoszony lokal nie był opalany węglem. To jednak nie wszystko. Kontrole okazały się też sposobnością do sprawdzenia, co lądowało w piecach. Oprócz węgla były to też inne odpady oraz śmieci, za co zostały wystawione odpowiednie mandaty.
Na jakie kary mogą liczyć osoby, które fałszywie wypełniły wniosek? Może to być nawet od pół roku do 8 lat więzienia. Jak jednak zaznacza radca prawny Paweł Wielkanowski w rozmowie z "Rzeczpospolitą", aby przedstawiono zarzuty prokuratura musiałaby udowodnić, że takie działanie było podjęte świadomie i umyślnie. W związku z tym najczęściej kończy się to założeniem, że składający wniosek po prostu pomylił się przy jego wypełnianiu.