"Uważam, że jesteśmy nawet lepsi od naszych rodziców. Nie zamiatamy problemów pod dywan"

Joanna Zaremba
"Wmawia się nam, trzydziestolatkom, że jesteśmy gorsi, bo np. nie mamy jeszcze własnych mieszkań, dwójki dzieci", "Mam 30 lat i uważam, że to najlepszy czas w moim życiu" - mówią nam millenialsi. Ewidentnie mają dość zarzutów kierowanych w ich stronę. Podkreślają też, że zupełnie inaczej niż ich rodzice podchodzą do kwestii rodzicielstwa.
Zobacz wideo Zobacz wideo: Przyjaźń, depresja, sieć i przemoc w oczach zetek. Sprawdźcie specjalny odcinek "Dlaczego".

Mieszkanie na własność, kupione najlepiej za gotówkę. Niezmienne przez lata, stabilne miejsce pracy  i dwójka lub trójka dzieci - to marzenia raczej ich rodziców. O współczesnych trzydziestolatkach, trzydziestoparolatkach i osobach dobiegających słynnej "trójki z przodu" mówi się - oraz pisze - z dozą niepokoju albo wcale. Że to pokolenie "gniazdowników", którzy nie chcą i nie potrafią się usamodzielnić. Masowo wracają na garnuszek rodziców, nie chcą zakładać rodzin, są wiecznie nieszczęśliwi, zmęczeni i wieczorami mają siłę tylko na kolejny odcinek serialu z Netfliksa.

Wypaleni, wykończeni, załamani, niespełnieni, przebodźcowani, niesamodzielni, sfrustrowani trzydziestoletni - takie nagłówki i śródtytuły przewijają się w artykułach o "straconym" lub "przegranym" pokoleniu millenialsów. Ale nie tylko. Czytamy też: roszczeniowi, "sfochowani". Gdzieś nawet przemyka: "darmozjady".

Ponadto, wnioski płynące z badań nam, trzydziestolatkom, nie są przychylne. W 2021 roku Główny Urząd Statystyczny określił mianem "gniazdowników" osoby w wieku wieku od 25 do 34 lat, które nie założyły własnej rodziny oraz mieszkają z rodzicami. W 2018 roku w Polsce były ich około dwa miliony. Według danych GUS, najwięcej takich osób zamieszkuje tereny północno-wschodniej Polski, a przyczyną ich braku usamodzielnienia nie są jedynie niewystarczające dochody, ale i np. konieczność opieki nad rodzicami.

. Gniazdownicy w Polsce. Mieszkają z rodzicami, nie mają żony, męża, dzieci

Opracowanie GUS wskazywało że w 2018 roku 36 procent Polaków było tzw. gniazdownikami.

Z kolei według cytowanego przez Forsal.pl w 2018 roku badania "Biznes - Ludzie" Tarka Executive's, "trzydziestolatkowie nie są przygotowani do zarządzania ludźmi w organizacjach". - Nie rozumieją młodszych pracowników i nierzadko z góry oceniają ich negatywnie - twierdził wówczas w rozmowie z serwisem Krzysztof Tarka, ekspert ds. zarządzania kapitałem ludzkim. Dodawał, że przyczyną tego jest m.in. kryzys ekonomiczny.

Jeszcze taka ciekawostka: z zestawień Zakładu Ubezpieczeń Społecznych z 2019 roku wynikało, że grupą, która w pierwszym kwartale roku najczęściej korzystała z L4, byli trzydziestolatkowie. Kiedy wpiszemy w wyszukiwarkę Google np. hasło  "trzydziestolatkowie w Polsce" - wyskakują właśnie takie wiadomości. Tony artykułów o nieprzystosowanym pokoleniu, co składa się na pewien, może niekoniecznie prawdziwy obraz.

Trzydziestolatkowie-gniazdownicy. Czy na pewno?

A jeśli chodzi o rzekomą nieudolność w pracy albo tzw. gniazdownictwo? Najwięcej zarzutów do dzisiejszych trzydziestolatków dotyczy chyba mieszkania z rodzicami. Oczywiście warto zaznaczyć, że sytuację mieszkaniową millenialsów (i nie tylko zresztą) znacząco zmieniła pandemia i inflacja. Zamknięcie niektórych sektorów biznesu ze względu na rozprzestrzeniającego się wirusa, zwolnienia, obniżki pensji - to wszystko sprawiło, że wiele osób wymówiło umowy najmu w dużych miastach i wróciło do rodzinnych domów. Oszczędzają tym samym na rachunkach, czynszu, dojazdach.

Należy tu przyznać, że szereg tekstów rzeczywiście poświęciliśmy osobom, które narzekają na przymus powrotu pod dach rodziców, marzą o samodzielności i własnej, intymnej przestrzeni. I w większości naszymi rozmówcami były osoby w wieku 30 lat. Nie negujemy tego faktu - staramy się jednak pokazać, że to tylko jedno z wielu zjawisk, które dotyczy pokolenia. Powody wzmożonych powrotów do rodzinnego gniazda (lub nieopuszczenia go) opisywaliśmy m.in. tutaj:

1896441754 Mam 30 lat i muszę mieszkać z rodzicami. Musiałam wybrać: albo wynajem mieszkania, albo terapia, której bardzo potrzebuję

Chętnie korzystają z Instagrama, ale już gardzą TikTokiem. Od rodziców słyszą: "a ja w twoim wieku...", że są leniwi, że nie chce im się pracować, a "depresję to teraz wszyscy mają". Tych bezdzietnych i singli magluje się pytaniami o potomstwo. Itp., itd. To tylko niektóre z zasłyszanych stwierdzeń. 

Może więc warto wziąć pod lupę inne czynniki i przyjrzeć się temu "straconemu" pokoleniu? Ponieważ znaczna jego część po prostu z takim określeniem się nie zgadza. Czy więc, na przekór naszym rodzicom i przekazom medialnym, można powiedzieć, że dzisiejsi trzydziestolatkowi są jednak szczęśliwi? I spełnieni? Nasi rozmówcy wskazują, że szczęście to nie stan permanentny. Ale na pewno taki, który regularnie odczuwają. 

Jakiego partnera szukają milenialsi? Milenialsi szukają innych cech u partnerów niż pokolenia przed nimi. "Pokolenie Y nie chce randek w kinie"

Często korzystają z L4? Cóż, jak podkreślają nasi rozmówcy, często są o wiele bardziej świadomi pewnych zagrożeń zdrowotnych, niż ich rodzice. W ich odpowiedziach na wszelkie zarzuty często przewija się właśnie to słowo klucz: świadomość.

"Wmawia się nam, trzydziestolatkom, że jesteśmy gorsi"

Natalia, 34-latka z Krakowa czuje, że przesłanki o "wiecznie zmęczonym" pokoleniu trzydziestolatków wręcz bombardują ją z każdej strony. - Mam takie spostrzeżenie, że wszyscy ostatnio piszą, że trzydziestolatkowie są wiecznie zmęczeni, że nie osiągną tego, co rodzice. Generalnie zawsze negatywnie. Wmawia się nam, trzydziestolatkom, że jesteśmy gorsi, bo np. nie mamy jeszcze własnych mieszkań, dwójki dzieci - wymienia. I dodaje, że zarzuty te płyną najczęściej od pokolenia wyżej: rodziców. - Nasi rodzice byli tak wychowani, że w życiu trzeba mieć pracę, rodzinę i mieszkanie. I że szczęście to rodzina, a nie pasje osobiste i rozwój.

Ania z kolei ma 28 lat i mieszka w Warszawie, pracuje w korporacji. Zgadza się z Natalią. - Tak nam się właśnie wmawia, że jesteśmy gorsi i rzekomo nic nie robimy. Ale nikt nie pomyśli, że kiedyś nie było takiej presji, że kiedyś kawalerkę w Warszawie można było kupić za 200 tysięcy złotych. A dziś bez 500 tysięcy to nie podchodź.

"Moja mama urodziła mnie, jak miała 20 lat. Nie wyobrażam sobie w tym momencie mieć dziecka"

Zaznacza, że temat posiadania dzieci to już zupełnie odrębna kwestia. - Możemy my po prostu myślimy szerzej o odpowiedzialności, z jaką wiąże się sprowadzenie dziecka na świat. Jedni są na to gotowi, a inni wolą żyć dla siebie. W tym roku kończę 28 lat. Moja mama urodziła mnie, jak miała 20. I szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie w tym momencie mieć dziecka, a co dopiero ośmioletniego. Dla mnie sprowadzenie człowieka na świat jest czymś ogromnie odpowiedzialnym.

Czy jesteśmy wiecznie zmęczonym pokoleniem? - Dziś są też inne czasy. Mówi się, że dzisiejsi trzydziestolatkowie są tylko zmęczeni, ale prawda jest taka, że kiedyś nie było pogoni za karierą i przede wszystkim tylu bodźców - zauważa Anna.

No i mam wrażenie, że my wprost mówimy, że coś nas męczy, że coś nam dolega. A nasi rodzice dusili wszystko w sobie. Nie zapomnę też, jak kiedyś w liceum powiedziałam mojej babci, że jestem zmęczona, bo mam tyle nauki przed maturą. Co usłyszałam? Że w tym wieku nie mam prawa być zmęczona

- dodaje.

"Mam 30 lat i uważam, że to najlepszy czas w moim życiu"

- Osobiście uważam, że jesteśmy nawet lepsi od naszych rodziców - mówi bez ogródek inna nasza rozmówczyni, Natalia z Warszawy. - Więcej mówimy o problemach, nie zamiatamy ich pod dywan, odpowiedzialnie podchodzimy do kwestii posiadania dzieci - podkreśla.

I zaznacza, że ogromnym plusem jest szczerość, z jaką millenialsi mówią o zaburzeniach psychicznych. - Wśród naszych rodziców to był temat tabu, przez co nastolatkowie często nie byli diagnozowani - zauważa.

Mam obecnie 30 lat i uważam, że to najlepszy czas w moim życiu. Widzę, że wielu moich równolatków wspaniale korzysta z życia. Podróżują, rozwijają się, dbają o siebie. Nie widzę w nich takiej frustracji, jaka często pojawia się w starszych pokoleniach. Nie wiem, może ja żyję w jakiejś bańce?

- mówi w rozmowie z kobieta.gazeta.pl 30-letnia mieszkanka stolicy. Na co dzień pracuje i choć jej kariera rozwija się prężnie, nie zamierza rezygnować z posiadania dziecka.

Miłość milenialsów a miłość pokolenia baby boomers "Muszę mieć jakieś patoskrypty" vs. "Powinnaś się cieszyć". Jak różnimy się w przeżywaniu miłości od naszych rodziców?

- W przyszłości zamierzam być mamą. I nie czuję kompleksu w związku z tym, że w latach 90. nasi rodzice rozmnażali się wcześniej. Ale mało kto zauważa, że często nie było to świadome rodzicielstwo. Ludzie z mojego pokolenia podchodzą do tego bardzo rozsądnie. Wiedzą, z jakimi to wiąże się obowiązkami i zmianami. I co najważniejsze, zdają sobie sprawę z tego, że najpierw trzeba wykonać pracę nad sobą, wyleczyć traumy, aby potem nie przenosić swoich problemów czy kompleksów na dziecko. Myślę, że 30 lat temu mało kto o tym myślał. Dlatego też teraz tak wiele młodych osób potrzebuje pomocy - dostrzega Natalia.

Nie ma też wątpliwości, że kierowany do jej pokolenia zarzut o braku własnych czterech ścian jest po prostu nielogiczny. Po pierwsze, ceny za nieruchomości gigantycznie poszły w górę. - Tych mieszkań często nie mamy, bo nie mieliśmy takich sprzyjających warunków, jak np. nasi rodzice na początku lat 90., kiedy były bardzo bardzo tanie.

A dwa: dlaczego kupno jest "jedyną opcją"?

Wkurza mnie to gadanie o mieszkaniach. Mam rodzinę w Kanadzie. Ciocia i wujek wynajmują od lat dom za normalną cenę od państwa. Bo wiedzę, że np. na emeryturę będą być może chcieli wrócić do Europy. Mimo że Kandyjczycy są znacznie bogatsi od Polaków, nikt od nich nie wymaga, aby koniecznie mieli swoje własne mieszkania. Ciocia mówiła mi, że wielu z nich je wynajmuje od państwa. Dlaczego u nas tak nie może być?

- pyta nasza rozmówczyni.

"Nie wszyscy trzydziestolatkowie muszą być wulkanami energii"

Aleksandra pracuje w mediach i w tym roku skończy 31 lat. Widzi pewne zmiany: szczególnie w swoim zachowaniu, porównując je do tego z czasów studenckich. Nie dziwi jej jednak fakt, że miała wówczas więcej energii - to a propos "wiecznego zmęczenia". Była młodsza, nie pracowała, a zajęcia często kończyła wcześnie. Miała więc wystarczająco dużo czasu na odpoczynek, trening na siłowni, spotkanie ze znajomymi, hobbystyczną fotografię itp. Jak podkreśla - "to naturalne, że człowiekowi z wiekiem mniej się chce".

- Ktoś powie: "jak to z wiekiem, przecież 30 to młodzi ludzie". Tak, ale różnica między 20 a 30 jest diametralna, chociażby właśnie ze względu na liczne zobowiązania, których wcześniej nie było. Też czasem mam tak, że po pracy i spacerze z psem jedyne, na co mam ochotę, to leżenie na kanapie i oglądanie seriali albo czytanie książek - mówi Ola.

- Nie powiedziałabym jednak, że wynika to w moim przypadku z przepracowania albo tego, że jestem nieszczęśliwa, bo nie jestem. I pracuję normalnie osiem godzin dziennie. Nie jestem po prostu typem osoby, która po pracy jednocześnie chodzi na jogę, pilates, basen, siłownię, szydełkowanie, lekcje tańca i gry na fortepianie. Nie wszyscy trzydziestolatkowie muszą być wulkanami energii, nie wszyscy są też zblazowani, przepracowani i wiecznie zmęczeni - zauważa nasza rozmówczyni.

I zastrzega, że generalizowanie w żadną stronę nie jest bezpieczne. Jej zdaniem stwierdzenie, że nie zbudujemy nigdy tego, co udało się naszym rodzicom, jest wręcz bezsensowne.

Miłość w czasach lajków. Psycholożka: Żyjemy w czasach pogmatwania, w których stan wesołego singlowania się przedłuża "Wziąłem z nią ślub, bo nie chciało mi się szukać, a wiedziałem, że już muszę". Miłość w dzisiejszych czasach ma status "To skomplikowane"

- I kolejny raz generalizuję, bo rodzice każdej takiej osoby osiągnęli coś innego. Poza tym, kiedyś czasy były inne. Jeśli chodzi o kwestie mieszkaniowe, to rzeczywiście jest trudniej i wiele osób nie może sobie na własne mieszkanie pozwolić, ale to przecież nie wynika ze złej woli czy braku chęci współczesnych trzydziestolatków, tylko z beznadziejnego zarządzania państwem przez polityków, którzy zajmują się bzdurami zamiast sprawami ważnymi - tłumaczy Ola.

Poza tym 31-latka podkreśla, że dziś dla wielu osób posiadanie dziecka nie jest szczytem marzeń i ambicji. Sama nie chce mieć dzieci, a czuje się szczęśliwa. Jeszcze szczęśliwsza była, gdy uświadomiła sobie, że taka decyzja to nic złego. I nie czyni jej wcale gorszą, wybrakowaną kobietą.

Mam inne cele i ambicje życiowe: cieszyć się pracą, którą lubię, dużo podróżować, poznawać świat, cieszyć się życiem z mężem i przyjaciółmi. Ostatnie, czego bym chciała, to sprowadzać dziecko na przeludnioną Ziemię, której grozi katastrofa ekologiczna. Mam inne priorytety w życiu i w ogóle nie mierzę się miarą poprzednich pokoleń

- wskazuje.

Ale też warto zwrócić uwagę na plusy, dzięki którym pokolenie millenialsów prześciga swoich rodziców w wielu kwestiach. 

Uważam, że nasze pokolenie prześciga naszych rodziców właśnie w tych możliwościach: oni musieli mieć mieszkanie i dziecko, bardziej liczyła się stabilizacja, ta sama praca itp. My jesteśmy często wolni od takich zobowiązań, trochę inaczej patrzymy na świat również przez to, jak się rozwinął i ile pojawiło się możliwości: nie ma problemów z podróżami (nawet jak ktoś nie jest superbogaty, to są sposoby na niskobudżetowe podróże), dzięki pracy zdalnej możemy mieszkać, gdzie chcemy itp.

"Ludzie mieli dzieci, bo tak się robiło"

- Jeśli chodzi o sytuację mieszkaniową, to akurat moi rodzice mieli tak samo trudną, jak ja. Nie dostali mieszkania od rodziny i nie dostali z przydziału. Wzięli kredyt i drugi kredyt we frankach. Ja zapierałam się przed wzięciem kredytu tak długo, jak to możliwe, ale coraz częściej pojawia mi się w głowie to zdanie, że jak mam płacić trzy tysiące za zamieszkanie, to może chociaż spłacać już swoje? - mówi 34-letnia Martyna, do niedawna freelancerka, dziś zatrudniona w zagranicznej korporacji.

Co moje pokolenie ma lepszego? Na pewno świadomiej decyduje o swoich wyborach. Czuje, że mniej musi, a więcej może. Prowadzimy całkiem inne style życia niż nasi rodzice w naszym wieku. Ja mam czas na sport, zainteresowania, przyjaciół. Moi rodzice nie mieli na to czasu, bo mieli dzieci. Wtedy chyba mało kto zastanawiał się, czy dzieci chce. Ludzie mieli dzieci, bo tak się robiło, tak robili wszyscy i taka była kolej rzeczy

- dodaje.

- To, co moim zdaniem również odróżnia pokolenie moich rodziców od mojego, to to, że przyjaciele są równie ważni jak rodzina. Mnóstwo ludzi w moim wieku powyprowadzało się do innych miast i krajów i tam popoznawali ludzi, którzy stali im się bliscy. To, co kiedyś ludzie robili w gronie rodzinnym, dziś często robią w przyjacielskim. Wspólne kolacje, święta, wyjazdy - wylicza 34-latka.

Odnosi się do też do zarzutu o wiecznym smutku i zdołowaniu, które rzekomo dotyka osoby osoby z pokolenia Y.

Nie wiem, czy tak jest. To jest moim zdaniem zarzut osób starszych, które nie miały możliwości podejmować takich wyborów, jakie my dzisiaj mamy - ze względu na okoliczności, w jakich żyli. A gdy masz więcej wolności w podejmowaniu wyborów życiowych i więcej zależy od twojej decyzji, to więcej myślisz i może czasem się gubisz. To oczywiste, że jak społeczeństwo wiele ci narzuca i żyjesz według tych reguł, wszystko jest prostsze

- uważa Martyna

"Ta niestabilność jest raczej wartością"

Zdaniem 30-letniego Grzegorza z niewielkiej mazowieckiej miejscowości, mieszkającego obecnie w Warszawie, należałoby na początku zdefiniować pojęcie celu lub sukcesu - ponieważ rodzice dzisiejszych trzydziestolatków upatrywali go jednak gdzie indziej, niż my.

- Dla starszej generacji tym celem było np. założenie rodziny, dom, itp. Oni są szczęśliwi, mając tę rodzinę, siedząc sobie we własnym domu. A dla nas ta waluta jest trochę inna - zauważa nasz rozmówca. - Z naszej perspektywy osiągnięcie czegoś to jest np. zdobywanie nowych doświadczeń życiowych, podróżowanie, pieniądze oczywiście też, wiadomo. Ale dla mnie tymi celami są głównie podróże, mieszkanie jakiś czas za granicą, przebywanie w ciepłych krajach, uczenie się języków. A dla nich? Rodzina, dom, jakieś zabezpieczenie, stabilność. Dla nas ta niestabilność jest raczej wartością - dodaje.

"Też oglądam Netfliksa. Ale czy to zbrodnia?"

Jeszcze inaczej wypowiada się Karolina, 31-latka z niewielkiej miejscowości na pograniczu Podlasia i warmińsko-mazurskiego. Jest mamą dwójki dzieci w wieku 8 i 4 lat. - Nie zgadzam się z tym, że jesteśmy niezaradni życiowo i w jakiś sposób gorsi, że nie mamy własnych mieszkań, że nie decydujemy się od razu na dzieci... Na początek to w ogóle chciałabym podkreślić, że żyjemy w czasach, w których opiniowanie to hobby co drugiej osoby. A ja kompletnie nie czuję, żeby te opinie były o mnie - zaznacza.

Chociażby ze względu na to, że kończę w tym roku 31 lat. Mam dwójkę dzieci, męża i pracę - z której może nie jestem zadowolona w 100 procentach, ale wiem, że jeśli się postaram, mogę ją zmienić na lepszą. I taki mam zamiar. Rodzicielstwo mi w tym nigdy nie przeszkadzało, nie przeszkadza i nie przeszkodzi. Mam własny dom, o który musiałam naprawdę długo walczyć. I to była bardzo ciężka praca. Pozdrawiam tutaj nasz rząd i inflację...moje raty kredytu w ostatnim czasie podniosły się niemal o 100 procent

- dodaje.

Jak stwierdza, denerwują ją opinie o tym, że posiadanie dzieci mogłoby stać się jakąkolwiek przeszkodą w realizacji swoich planów i marzeń. - Czytałam opinie, że musisz zrezygnować z tego i tamtego...My nadal podróżujemy, czy z dziećmi czy bez nich. Nie jest to żadnym problemem. Są one dla mnie wręcz takim "kopniakiem", żeby brnąć dalej, piąć się ku górze i budować swoją karierę. Dla nich, dla siebie, dla lepszego życia - wylicza nasza rozmówczyni.

Przyznaje, że bywa zmęczona. Ale kogo to nie dotyczy?  - Moje dzieci mają mnóstwo energii i tego samego wymagają od nas, rodziców. Podbudowują mnie i motywują do dalszych działań. Powiem szczerze: ja też oglądam Netfliksa. Dal wyluzowania się, po całym dniu. Mogę co prawda włączyć go dopiero po 20.00, kiedy dzieci pójdą spać. Ale czy to jest jakaś zbrodnia? - kwituje.

Jestem na swoim, jestem dumna z tego, co mam i z tego, co osiągnęłam. Jestem dumna z tego, że jestem mamą

- mówi. 

Opowiada, że wraz z mężem przeszli długą drogę. - Mieszkaliśmy w małych, wynajmowanych mieszkaniach z dwójką dzieci i nie było to problemem. Wtedy pojawiła się motywacja, żeby mieć swój własny kąt. I myśl: "zrób coś z tym" - podsumowuje Karolina.

"Mamy większą samoświadomość"

- Co mamy lepszego? Mamy o wiele więcej możliwości. Pracowałem kiedyś jako dziennikarz, ale się przebranżowiłem, zrobiłem kurs programistyczny i teraz zarabiam trzy razy więcej. Jesteśmy w stanie sami się utrzymywać w największym mieście w Polsce. Mamy większą samoświadomość. M.in. tego, że życie nie polega na odhaczeniu tych trzech mitycznych punktów: posadzeniu drzewa, wybudowaniu domu i poczęcia potomstwa. Chcemy poznawać inne kultury, zdobywać doświadczenia, a przede wszystkim: naprawiać siebie - podkreśla Grzegorz.

Wydaje mi się, że nasze pokolenie i zetek są świadome tego, że nosimy w sobie wiele naleciałości naszych rodzin. I może nam być z tym ciężej w pewnych momentach, bo dźwigamy bagaż nieprzepracowanych traum naszych rodziców, dziadków, pradziadków. Więc jesteśmy takim pokoleniem, które osiąganie celów zaczyna od naprawy siebie. Inaczej byśmy utknęli w tym ciągu, tak jak nasi rodzice

- zaznacza.

Zdaniem Grześka mimo wszystko, finansowo również "dobrze sobie radzimy". Pomimo, iż nie sprzyjają nam okoliczności, m.in takie, jak wysoka inflacja.  - Pamiętam, jak moja mama -  jako nauczycielka, rozwódka z dwójką dzieci na karku i alimentami rzędu 200 złotych - była w stanie odłożyć pieniądze i kupić mieszkanie na kredyt w naszej miejscowości, a następnie spłacić je w trakcie kilkunastu-kilkudziesięciu lat. Kosztowało wtedy z 80 tysięcy, a takie samo sprzedało się ostatnio już za 200.

'Ostatni sprzedawca dyskietek' wciąż otrzymuje zamówienia od linii lotniczych Te rzeczy rozpoznają urodzeni w latach 80. i 90. Przywrócą im wspomnienia

Swój komentarz dorzucił także 35-letni Wojtek: - W czym nasze pokolenie zdecydowanie prześciga pokolenie naszych rodziców? Tutaj chętnie postawię na elastyczność. Łatwiej nam zmienić pracę, łatwiej się przeprowadzić, łatwiej poszukać miłości dalej, niż w tej samej miejscowości. I jeszcze patrzę na podróżowanie, bo jednak za czasów młodości naszych rodziców, ciężej było wyrwać się z Polski.

Sam czuje się spełniony i kilka wydarzeń z życia wymienia w kategorii swoich własnych sukcesów. - Przeprowadzka z Radomska do Warszawy. Z policjanta stałem się specjalistą ds. SEO. I znalazłem żonę z Lubelszczyzny na Tinderze - dodaje z uśmiechem.

Więcej o: