Agnieszka Bartoszewska, jedna z bohaterek projektu "MŁODE GŁOWY. Otwarcie o zdrowiu psychicznym" Fundacji UNAWEZA: W tamtym okresie doświadczałam bardzo silnych stanów lękowych. W pewnym momencie nie mogłam wyjść z domu, czy pójść do szkoły. Wówczas uczyłam się jeszcze w normalnym trybie, dopiero później rozpoczęłam nauczanie indywidualne. Szkoła była wtedy moim największym problemem.
Bardzo często miałam ataki paniki. W zupełnie normalnych sytuacjach nagle pojawiał się ogromny, nieracjonalny lęk. Zaczynało mi się kręcić w głowie, miałam wrażenie, że nie mogę oddychać. To było na tyle silne, że często musiałam wychodzić z lekcji na korytarz, żeby się wyciszyć i uspokoić.
Miałam wtedy 14 lat. Jednak dopiero jako 16-latka trafiłam po raz pierwszy do szpitala psychiatrycznego. Byłam już wtedy wykończona, bo ataki pojawiały się bardzo często. Ta trudna sytuacja doprowadziła w końcu do stanu depresyjnego i myśli samobójczych.
Zdarzało się, że słyszałam takie wytłumaczenie. Zwłaszcza moi nauczyciele próbowali to w ten sposób uzasadnić. Jednak już w czasie pierwszej wizyty u psychiatry dowiedziałam się, że to nie jest prawda.
Myślę, że duży wpływ na to miało rozstanie moich rodziców. To było dla mnie stresujące doświadczenie, bardzo to wszystko przeżyłam. Miałam wówczas tylko 11 lat. Żałuję, że już wtedy nie dostałam jakiegoś wsparcia psychologicznego. Może to by mi wtedy pomogło? Wydaje mi się, że moi rodzice byli wówczas tak skupieni na sobie, że nawet nie myśleli o tym, że ta sytuacja może mieć na mnie wpływ. Tak, jak wspomniałam, ataki paniki zaczęły się, gdy miałam 14 lat. Jednak już wcześniej pojawiały się pewne niepokojące objawy. Miałam problemy w relacjach z rówieśnikami. Z jednej strony zawsze trzymałam się z boku, z drugiej byłam bardzo kłótliwa. Do tego dochodził niezdrowy perfekcjonizm. Cały swój wolny czas poświęcałam na naukę. I co ciekawe, to nie było tak, że ja chciałam świetnie się uczyć. Bardziej chodziło o to, że dla mnie każda porażka była bardzo trudna do zniesienia. Dlatego też chciałam im zapobiec.
Na szczęście tak. Po pierwszym ataku paniki trafiłam do szpitala. To była taka szybka akcja-reakcja, co moim zdaniem było z ich strony bardzo mądrym posunięciem. Oni nie mieli pojęcia, co się ze mną dzieje. Myślę, że zupełnie naturalne jest, że gdy widzimy inną osobę w takim stanie po raz pierwszy, obawiamy się różnych poważnych chorób somatycznych. W szpitalu okazało się jednak, że z moim zdrowiem fizycznym wszystko jest w porządku, a przyczyną ataku był czynnik psychologiczny.
Zgłosiłam się do psychiatry, zaczęłam też uczęszczać na terapię. Ale niestety problem cały czas narastał. Myślę, że szkoła, do której wówczas chodziłam, mogła mieć na to spory wpływ. Nie miałam tam wspierającego środowiska, a do tego dochodził ogromny stres. Gdy miałam 16 lat, po raz pierwszy trafiłam do szpitala psychiatrycznego, a w następnych latach byłam w nich aż 11 razy.
Mój stan przez długi czas się nie poprawiał. Poza tym pobyty w szpitalach dawały mi poczucie bezpieczeństwa. Tutaj nie było stresu, jakiego doświadczałam na co dzień w szkole.
Stało się to dopiero po kilku latach leczenia, gdy już byłam pełnoletnia. W końcu trafiłam na oddział zaburzeń osobowości. Przeszłam tam kilkumiesięczną terapię w społeczności. W jej trakcie uczyliśmy się praktycznie wszystkiego, co jest nam potrzebne do życia.
Myślę, że zaburzenia osobowości nie są łatwe do zdefiniowania, bo przecież każda osoba jest inna i zawsze to przebiega inaczej. Przez różne czynniki, między innymi genetyczne i społeczne, osobowość dziecka zaczyna się kształtować w nieprawidłowy sposób. Osoby z takimi zaburzeniami często na przykład nie potrafią mówić o tym, co czują. Mają też problemy z budowaniem relacji. Ogólnie rzecz ujmując, nie potrafią dobrze funkcjonować w społeczeństwie.
Stworzyliśmy na oddziale takie małe społeczeństwo. Myślę, że w tego typu przypadkach społeczność jest bardzo potrzebna. My przez te pół roku musieliśmy na sobie polegać. Poza tym uczyliśmy się rzeczy, które dla innych pewnie się całkowicie podstawowe, a dla nas często były nowością.
Gdy uczyłam się w gimnazjum, to też raczej nie mówiło się publicznie o swoich trudnościach (Agnieszka ma obecnie 21 lat - przyp. red). Jeszcze kilka lat temu ludzie woleli zachować to dla siebie. I nie dziwię się, bo nie zawsze takie wyznania spotykały się z pozytywnym odbiorem. Ale faktycznie zauważyłam, że coś się w końcu zmienia na lepsze. I na przykład, gdy ja w liceum zaczęłam otwarcie mówić o tym, że choruję, wiele osób z mojego otoczenia wyznało mi, że też ma taki problem. I u nich też to najczęściej zaczynało się w okresie nauki w gimnazjum. Mam też sygnały od młodszych ode mnie osób, że w szkołach coraz więcej się rozmawia, są organizowane w ramach profilaktyki spotkania ze specjalistami.
Tak, ale obecnie niestety nadal są jeszcze tzw. dobre szkoły, w których udaje się, że temat zaburzeń psychicznych w ogóle nie istnieje. Tamtejsi nauczyciele i dyrekcja twierdzą, że ich uczniowie nie mają takich problemów. Wizerunek szkoły w takich przypadkach jest niestety ważniejszy niż profilaktyka.
Również bardzo dziękuję za wysłuchanie mojej historii.
Agnieszka Bartoszewska - jedną z bohaterek projektu "MŁODE GŁOWY. Otwarcie o zdrowiu psychicznym" Fundacji UNAWEZA. Działa także w grupie "Nastoletni Azyl", która edukuje na temat zaburzeń psychicznych. Obecnie ma 21 lat i studiuje socjologię. Zmaga się z zaburzeniami osobowości oraz zaburzeniami lękowymi. Ma za sobą łącznie jedenaście pobytów w szpitalach psychiatrycznych - sześć na oddziałach dla dzieci i młodzieży oraz pięć na oddziałach dla dorosłych.