Więcej listów do redakcji znajdziesz na Gazeta.pl
Moja relacja z synem i synową jest nieco skomplikowana. Z jednej strony kocham ich i moje wnuki nad życie, jednak czasem mam ich serdecznie dość. Odnoszę wrażenie, że od jakiegoś czasu rodzina traktuje mój dom jak hotel all inclusive z darmową opieką do dzieci. Żerują na moim dobrym sercu i emeryturze. Jak koleżanki widzą zachowanie mojego syna i jego żony, łapią się za głowę. W tygodniu często proszą o odebranie dzieci z przedszkola, a w piątek po pracy wpadają i zostawiają dzieci, bo przecież potrzebują odpocząć po ciężkim tygodniu. A w niedzielę przyjeżdżają i oczekują dwudaniowego obiadu.
Wcześniej tak nie było. Gdy żył jeszcze mój mąż, regularnie nas odwiedzali, ale nigdy nie traktowali mnie jak kucharkę i nianię w jednym. Doskonale wiedzieli, że mamy swoje plany, zajęcia. Lubimy spędzać czas poza miastem. To zmieniło się trochę po jego śmierci, ale nadal nie narzekam na nudę czy brak zajęć. Oni jednak znacznie zmienili swoje podejście do mnie. Czy im się wydaje, że po śmierci męża ja już nie mam swojego życia, że teraz jestem już tylko po to, by im usługiwać?
Podczas jednego z wyjazdów do sanatorium, moja przyjaciółka powiedziała mi, że może powinnam z nimi porozmawiać. Może ma rację... Nie chcę się jednak z nimi kłócić. Chcę nadal spędzać trochę czasu z wnukami, mogą też czasem wpaść na obiad, ale nie w każdy weekend. Przecież nie trzeba być psychologiem, by wiedzieć, że każdy potrzebuje mieć czas dla siebie. Nawet kobieta na emeryturze.
Helena
***
Wasze historie są dla nas ważne. Czekamy na listy i komentarze. Piszcie do nas na adres: kobieta@agora.pl. Najciekawsze listy opublikujemy.