Wychowanie fizyczne to zajęcia, z którymi zazwyczaj wiąże się wiele wspomnień. Nie każdy był fanem tego przedmiotu, a wiele osób zauważa po latach, że lekcje te nie do końca dostosowane były do indywidualnych możliwości i potrzeb uczniów. Niektórym wręcz kojarzą się z traumą, do której nigdy nie chcieliby wracać. Na pewno wielu z nas pamięta przypadki, w których uczniowie nagminnie zgłaszali brak stroju, uczennice - niedyspozycję, itp. Dla niemałego grona osób WF na pierwszej lekcji również był problemem - brak możliwości wzięcia prysznica, a potem siedzenie na lekcjach spoconym po wysiłku fizycznym nie należało do najprzyjemniejszych przeżyć.
Skoki przez kozła, skok w dal, dwutakt, siatkówka, prowadzenie rozgrzewki - prawie każdy z nas wymienione rzeczy musiał zaliczyć na ocenę. Czy było to słuszne? Wszak różnimy się od siebie budową, wysokością, możliwościami fizycznymi itp. W wielu przypadkach natomiast WF wyglądał po prostu tak, że nauczyciel rzucał piłkę, a klasa całą godzinę grała w siatkówkę lub piłkę nożną.
Jak dzisiejsze dorosłe kobiety wspominają zajęcia z wychowania fizycznego? Zapytaliśmy o to kilka z nich. Jak się okazuje, wiele naszych rozmówczyń ma niezbyt pozytywne doświadczenia, jednak uwielbiają aktywność fizyczną i nie wyobrażają sobie bez niej życia. Jak podkreślają jednak, same musiały znaleźć sport, który im odpowiada, a lekcje, na które uczęszczały miały to do siebie, że czuły się zmuszane do robienia czegoś, czego kompletnie robić nie chciały.
30-letnia Aleksandra np. nigdy za tymi lekcjami nie przepadała. - Choć były etapy, kiedy nie lubiłam go mniej lub bardziej. W podstawówce lekcje mieliśmy wszyscy razem. W klasach 1-3 to były głównie jakieś proste ćwiczenia ruchowe, rozciąganie i bieganie po korytarzu, bo nawet nie mieliśmy sali gimnastycznej. Potem w klasach 4-6 przenieśliśmy się do innego budynku, tam już była sala. Nadal ćwiczyliśmy razem, chłopaki z dziewczynami. Najczęściej graliśmy w piłkę nożną, tzn. chłopaki grali, a dziewczyny głównie stały na boisku i patrzyły, bo nikt nas nawet nie chciał dopuścić do piłki. Potem zmienił nam się nauczyciel, chyba w 6 klasie - wspomina Ola.
W gimnazjum i liceum dzielono ich już na dwie grupy: chłopców i dziewczyny.
- Głównie grałyśmy w siatkówkę, była grupa dziewczyn, które grały bardzo dobrze i znacznie większa grupa, która była kiepska, w tym ja. Wuefistka nie zadała sobie trudu, żeby nas nauczyć chociażby serwowania, a później oczywiście było z tego zaliczenie: Dawała piłkę i "grajcie". A tamte "świetne" laski oczywiście się irytowały, że muszą grać z nami. Było też bieganie, do którego w żaden sposób nie byłyśmy wcześniej przygotowywane - relacjonuje.
Będąc w czwartej klasie złamała rękę podczas jazdy konnej. To było w kwietniu. Do końca roku szkolnego nie mogła już ćwiczyć na WF-ie.
- Z tego powodu nauczyciel stwierdził, że musi wystawić mi trójkę, no bo na więcej nie zasługuję. Nie uważam, żeby to było sprawiedliwe, przecież nie złamałam tej ręki celowo. Moi rodzice też byli oburzeni, ale ostatecznie nic się dało z tym zrobić - opowiada.
Najbardziej stresował mnie WF w gimnazjum. Chamska nauczycielka i niefajne podejście grupy dziewczyn z klasy skutecznie mnie zniechęcały do tych lekcji. Raczej starałam się, mimo wszystko, nie nadużywać niedyspozycji z powodu okresu czy nieprzygotowań.
Wybierania do składów drużyn też nie lubiła. Nie wybierano jej pod koniec, ale pierwsza też nie była. Oczywiście musiała zaliczać skoki przez kozła, skrzynię itp.
- Nie lubiłam tego bardzo, ale chyba ta siatkówka była gorsza. Układy zaliczyłam, kozła też, przez skrzynię nie skakałam, ale nie pamiętam nawet dlaczego. Może miałam jakieś zwolnienie? W każdym razie cieszyłam się, że nie muszę tego robić, kiedy widziałam, jak koleżanka notorycznie zahacza o nią nogami i leci z drugiej strony prosto na głowę - mówi nasza rozmówczyni.
- WF? W podstawówce lubiłam - ożywia się na wspomnienie zajęć również 30-letnia Natalia. - Potem dopiero zaczęły się schody. O ile kilkunastoletnia wówczas dziewczynka radziła sobie w zadaniach indywidualnych, takich, jak skoki lub biegi, o tyle z koszykówką i siatkówką było już znacznie trudniej. - Byłam po prostu fajtłapą - wspomina.
A grałyśmy w to non stop. Był oczywiście zawsze podział na chłopców i dziewczynki. Pamiętam, że niedyspozycję zawsze wykorzystywałam, jak wiedziałam, że gramy w siatkę
- opowiada.
Zawsze czułam się ofermą, jak w to grałyśmy. Nie lubiłam tej gry, nie miałam do tego talentu ani predyspozycji. Co więcej, chyba nikt nigdy nie wytłumaczył nam dokładnie zasad. Po prostu weszłyśmy na salę i musiałyśmy grać. Uważam, że takie metody są bardzo szkodliwe. Potrafią ludzi trwale zniechęcić do sportu. Bo potem aktywność fizyczna kojarzy się z czymś złym i nieprzyjemnym
- zauważa 30-latka. Jak zaznacza, żałuje bardzo, że tak było - ponieważ jest osobą, dla której aktywność fizyczna jest niezwykle ważna, wręcz priorytetowa.
Sporo ćwiczę, chodzę na długie spacery, jeżdżę na rowerze. Nie wyobrażam sobie bez tego życia. Ale zajęcia w szkole z WF-u na pewno nie zaraziły mnie tą miłością, zrobił to mój tata
- dodaje Natalia.
- Oceny wystawiało się na zasadzie, ile kto zrobi brzuszków na czas, albo kto pierwszy przybiegnie do mety - wtrąca z kolei 29-letnia Malwina. Dorastała w niewielkim mieście powiatowym. Pamięta, że w jej klasie sześć na dwanaście dziewcząt profesjonalnie trenowało grę w kosza.
- Tak więc my - sześć pozostałych "leserek" - z góry byłyśmy skazane na porażkę. Bo wiadomo, że w porównaniu z dziewczynami trenującymi co najmniej 5 razy w tygodniu dostaniesz najwyżej dwóję - wspomina gorzko.
- Jedyne z czym kojarzy mi się WF - kontynuuje - to z tym, że trzeba odbębnić jakieś ćwiczenia, na które nie masz ochoty albo do których zupełnie nie masz talentu i ocenianiem za wynik, a nie za chęć. Właśnie to chyba wyniosłam z tych zajęć: sport uprawiało się za karę.
Daniela, dziś 35-latka, zdecydowanie nie lubiła tych zajęć. - Czułam się jedną z najsłabszych. Nie byłam dobra w żadnej dyscyplinie, a nauczyciele nie zwracali uwagi na to, żeby nas czegoś nauczyć, tylko wybierali kolejne sporty i graliśmy, a to w siatkówkę, a to w kosza, a to biegaliśmy - przywołuje w pamięci.
- Jak tylko mogłam to szukałam jakiejś wymówki, żeby nie ćwiczyć. Najczęściej korzystałam z tego, że miałam skrzywienie kręgosłupa i w związku z tym załatwiałam sobie zwolnienie od ortopedy z niektórych ćwiczeń - wspomina Daniela.
Dodaje, że największy żal w zasadzie ma do nauczycieli. - Że nie nakłonili mnie lub nie poprowadzili, żebym trenowała jakiś sport. Uważam, że fizycznie miałam potencjał, jestem wysoka, szczupła, wytrzymała, mogłam robić wiele rzeczy. Byłam jednak głównie krytykowana, że jak to możliwe, że mam takie długie nogi, a tak wolno biegam - mówi.
Zawsze byłam wybierana do drużyny ostatnia, to było okropne uczucie. Czułam, że nie jestem w niczym dobra, a takie sytuacje mi udowadniały, że to prawda. Nie lubiłam WF-u, chętnie bym się z niego zwolniła, prosiłam pewnie o to rodziców, ale się nie zgodzili
- dodaje.
W kompletnej opozycji zaś staje kolejna rozmówczyni, która uczęszczała do szkoły z oddziałami sportowymi. Jak zaznacza Maja, rzeczywistość zajęć z wychowania fizycznego była tam zupełnie inna. WF uwielbiała. Zresztą jak podkreśla, trudno było nazwać tak te zajęcia, ponieważ były to po prostu treningi w wymiarze po 10 godzin tygodniowo - zarówno w podstawówce, jak i gimnazjum.
Na początku trenowała pływanie, potem poświęciła się swojej wielkiej, sportowej miłości: siatkówce. Nie było mowy o częstych zwolnieniach czy "udawanych" niedyspozycjach. - Ale też było to trochę inaczej, bo grałyśmy w jednej drużynie - zaznacza.
Ćwiczyłam bardzo często, nawet wtedy jak zaczynałyśmy trening o 7.00, a kończyłyśmy o 16.00
- przyznaje.
- Nie wiem czy to jest pomocne do tego artykułu, bo ja wspomnienia mam bardzo pozytywne - śmieje się Maja. - Ale to też jest tak, że jeśli kochasz sport, który uprawiasz, to i wspomnienia masz super. Bo ja po prostu trenowałam sport, który wręcz uwielbiałam.
Ale wie też, m.in. z relacji swoich znajomych, że wiele osób za tymi zajęciami nie przepadało. - Nie popieram nagminnego zwalniania się z WF. Mam takie poczucie, że teraz wszyscy idą na łatwiznę. Oczywiście uważam też, że WF powinien być odpowiednio dostoswany do uczniów, a to jest moim zdaniem niemożliwe w szkołach ogólnych, niesportowych. Nie wiem, czy obecnie mamy spoko program, ale dzieciaki powinny się ruszać - podkreśla.
Totalnie nie rozumiem też dziewczyn, które się zwalniały, bo np. oszukiwały, że mają okres. To, moim zdaniem, wpływa źle na ogólne postrzeganie kobiet, które realnie mają bolesną miesiączkę
- dodaje.
I wskazuje: sport to zdrowie. - Rzecz jasna w szkole bardzo często po prostu nie ma warunków do tego, żeby zorganizować fajne zajęcia WF, bo po pierwsze jest za dużo osób, po drugie często jest to "głupi wiek", chłopcy popisują się przed dziewczynami, itp. A po trzecie umycie się, bo często szatnie nie są wyposażone w prysznice i nie ma tam takiej intymności, żeby móc się wykąpać. nie wspominając już o 5-cio minutowych przerwach, podczas których musisz zdążyć się przebrać i pędzić na następną lekcję - podsumowuje Maja.
Dla Marii wychowanie fizyczne nigdy nie było problemem - tak to ujmuje.
- Pomimo tego, że byłam grubszym dzieckiem, w momencie, w którym miałam jakieś umiejętności, dzieciaki najczęściej się odwalały i nie słyszałam żadnych negatywnych komentarzy. Przez wszystkie lata, od podstawówki do liceum, brałam udział w dodatkowych zajęciach sportowych. Plus jeździłam na zawody! W siatkówce, piłce ręcznej, koszykówce, piłce nożnej. Sporo tego było - wymienia Marysia.
Wspomina, że przed WF-em nie odczuwała żadnych skrajnych emocji. - Raczej podchodziłam do tego jako do chwili przerwy dla mózgu. Traktowałam to jako restart i możliwość wyżycia się, wyładowania energii czy też oczyszczenia umysłu. Nie miewałam też takich sytuacji, że przez swoją budowę ciała byłam wybierana do składu drużyny jako ostatnio. Chociaż nie! Było tak na samym początku - zamyśla się.
I dodaje, że lubiła moment, w którym reszta myślała, że nie podoła. - Ktoś myślał, że może mnie olać albo mnie zbagatelizować, bo jestem "większa". Nie uważano mnie na początku za zawodniczkę, która może stanowić jakieś zagrożenie. I często wtedy było tak, że robiłam im niezłego psikusa. W sumie lubiłam ten efekt - przyznaje.
Podkreśla, że nie zwalniała się z WF. - Oprócz jednej sytuacji z liceum, gdzie mieliśmy poronioną nauczycielkę, która stwierdziła, że przebieranie się na boisku na tyłach innego liceum jest dobrym pomysłem. A potem w liceum, w ramach WF, wymyślili nam basen, i to już było ponad moje siły, głównie psychicznie, pod względem akceptacji własnego ciała. Inaczej jest, jak biegasz i pocisz się w ubraniu, a inaczej wyjść na basen i świecić pośladkami. Nie było to dla mnie komfortowe. Ale w zawodach ze sportów zespołowych ciągle startowałam! - podkreśla nasza rozmówczyni.
A jakie są Wasze wspomnienia z zajęć WF i nie tylko? Jak wspominacie swoje szkolne lata? Czekamy na Wasze listy i komentarze! Piszcie do nas na adres: kobieta@agora.pl.