Był ochroniarzem w banku, później na niego napadł. Kasjerki "prosiły o darowanie życia"

3 marca 2001 roku wszytko miało odbyć się tak, jak zawsze. Tego dnia jednak poranek trzech kasjerek i ochroniarza filii Kredyt Banku przerodził się w prawdziwy koszmar. Trzech napastników postanowiło obrabować bank. Jeden z nich w nim pracował.

Przy ulicy Żelaznej w Warszawie mieściła się filia Kredyt Banku. W sobotę 3 marca 2001 roku nikt nie spodziewał się, że sprawy potoczą się właśnie w taki sposób. Pozornie leniwy poranek w moment zamienił się w mrożące krew w żyłach doświadczenie. Trzech mężczyzn postanowiło ukraść pieniądze z filii. Zabili cztery osoby dla 105 tysięcy złotych.

Zobacz wideo Zarzuty dla ojca i syna podejrzanych o napad na bank

Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl

Chcieli ukraść milion. Dla 105 tysięcy złotych zabili cztery osoby

Jeden z ochroniarzy, pracujący w filii Kredyt Banku, obmyślił plan na to, jak szybko się wzbogacić. Krzysztof M. wraz z dwoma kolegami Grzegorzem S. oraz Markiem R. postanowił ukraść z niego pieniądze, dokładnie planując swój skok. O poranku 3 marca wcielili założenia w życie. Najpierw zabili ochroniarza, który tego dnia pilnował banku, a jego ciało ukryli w studzience odpływowej. Chwilę później w pracy pojawiły się trzy kasjerki. Gdy zeszły do skarbca okazało się, że jest w nim w sumie około 105 tysięcy złotych. Nie na taki łup liczyli złodzieje. Puściły im nerwy. Choć zapewniali kasjerki, że nic im się nie stanie, zestrzelili je. Po wszystkim napastnicy zabrali pieniądze i uciekli do Łochowa, z którego pochodzili. Podzielili się łupem, a następnie stawili się na przysiędze wojskowej kolegi. Wszystko po to, by zapewnić sobie alibi. W międzyczasie spalili również ubrania, które mieli na sobie w trakcie napadu.

Gdy mężczyzna przyjechał do filii Kredyt Banku po swoją dziewczynę, zaniepokoiło go, że drzwi są zamknięte. Na miejsce zostały wezwane służby, które szybko dokonały makabrycznego odkrycia. Choć zabezpieczyli tam 1024 ślady i przesłuchali ponad 500 osób, nie tak łatwo było im ustalić sprawców. Największą uwagę przykładano jednak do pracowników baku. Choć ochroniarz filii miał alibi, wraz z kolegami był wielokrotnie przesłuchiwany. Śledczy trafili w końcu na świadka, który widział, jak mężczyźni pozbywali się ubrań. Gdy ponownie przesłuchali jednego z mężczyzn, w końcu wyznał, co się wydarzyło. 

Oskarżeni stanęli przed sądem. Usłyszeli wyroki

- Podczas wizji lokalnej i przesłuchań podejrzani opowiadali o zdarzeniu, jakby relacjonowali film kryminalny – mówiła Małgorzata Dukiewicz, cytowana przez Onet.pl. Podczas rozprawy, oskarżeni szczegółowo opisywali zdarzenia z 3 marca 2001 roku. Przyznali też, co zrobili ze skradzionymi pieniędzmi. Jeden z nich kupił auto, drugi złotą biżuterię, a trzeci opłacił narzeczonej studia. Pozostałą kwotę przejedli i przepili. - Kasjerki nie stawiały oporu, prosiły o darowanie życia, Grzegorz Szelest z pełnym cynizmem obiecał, że przeżyją. Trudno sobie wyobrazić większe okrucieństwo przy zadawaniu śmierci - powiedział prokurator w mowie końcowej. Mężczyźni za swój czyn otrzymali najwyższy wymiar kary, jakim jest dożywocie. O warunkowe zwolnienie Marek R. będzie mógł się ubiegać po 25 latach, Krzysztof M. po 35 latach, a Grzegorz S. po 40 latach od początku odbywania kary. Wyrok usłyszała też dziewczyna jednego z mężczyzn oraz jej ojciec, którzy pomagali zacierać ślady i przechowywać ukradzione pieniądze.

Więcej o: