Historię bestialsko skatowanego na śmierć przez służby komunistyczne 18-letniego Grzegorza Przemyka, zna cała Polska. Zbrodnię popełnioną na maturzyście w latach 80. opisał we wstrząsającej książce pt. "Żeby nie było śladów" reporter Cezary Łazarewicz. Na podstawie reportażu, kilka lat temu powstał zresztą film o tym samym tytule.
Niewyobrażalne cierpienie, które spotkało 18-latka z rąk milicjantów w latach 80., wstrząsnęło całym krajem. Największą traumę przeżyła Barbara Sadowska, mama Grzegorza. Polska poetka i działaczka opozycji antykomunistycznej zmarła zaledwie trzy lata po swoim ukochanym synu. Najbliżsi Sadowskiej wspominają, że do końca nie mogła pogodzić się ze śmiercią swojego jedynego dziecka.
Barbara Sadowska przyszła na świat w 1940 roku w Paryżu. Uczęszczała do liceum plastycznego, ale w wieku 17 lat zadebiutowała jako poetka na łamach "Nowej Kultury". Wydawała swoje dzieła do połowy lat 70., ponieważ wtedy związała się opozycją demokratyczną. To automatycznie oznaczało, że jej twórczość nie doczeka się publikacji w komunistycznej Polsce.
Jej jedyne, ukochane dziecko przyszło na świat w 1963 roku. Kiedy Grzegorz skończył trzy latka, Barbara rozstała się z jego ojcem. Mężczyzna wyprowadził się z mieszkania przy ulicy Hibnera w Warszawie, a matka z synem zostali tylko we dwójkę.
Gehenna 18-latka rozpoczęła się 12 maja 1983 roku. Było tuż po zawieszeniu stanu wojennego, a Grzegorz Przemyk wraz z kolegami świętowali dobrze napisane matury. Najpierw napili się wina w domu Grzegorza. Barbary akurat nie było. Następnie wyszli na Stare Miasto na spacer - chcieli poczuć burzę, którą wcześniej obserwowali z balkonu.
Na Placu Zamkowym do absolwentów liceum podeszła milicja. Funkcjonariusze zażądali okazania dokumentów, Grzegorz odmówił. Wtedy zabrano na komisariat przy ulicy Jezuickiej, dziś już nieistniejący. Tam doszło do potwornej zbrodni, która wkrótce wstrząsnęła nie tylko polskim społeczeństwem. O brutalnym zakatowaniu 18-latka głośno było również poza granicami naszego kraju.
Na komisariacie, komunistyczni funkcjonariusze pobili Grzegorz do tego stopnia, że musiał został przewieziony karetką do szpitala na Hożej. Stamtąd miał być umieszczony w szpitalu psychiatrycznym, ale Barbara nie wyraziła na to zgody. Zabrała ukochanego, dotkliwie pobitego syna do domu. 18-latek wymagał jednak natychmiastowej opieki medycznej, więc następnego dnia został przetransportowany do szpitala na Solcu. Tam podjęto decyzję o przeprowadzeniu operacji, która trwała kilka godzin. Był to nierówny wyścig z czasem, ponieważ dla Grzegorza było już za późno. Obrażenie narządów wewnętrznych były tak rozległe, że 18-latek zmarł. Stało się to dokładnie 14 maja 1983 - trzy dni przed jego 19. urodzinami.
Komunistyczna władza, po śmierci Grzegorza, próbowała później oczernić i zdyskredytować jego matkę publicznie. Ponadto fałszowano dokumentację medyczną, zorganizowano ustawiony, wyreżyserowany proces, w którym na wszelkie sposoby udawano, że chodzi o dojście do prawdy. Finalnie skazano w nim sanitariuszy, którzy asystowali przy przewiezieniu zakatowanego chłopca do szpitala, a milicjanci - którzy zakatowali na śmierć syna Barbary Sadowskiej - pozostali bezkarni.
Na pogrzeb Grzegorza Przemyka, który stał się wydarzeniem ogólnokrajowym, przybyły setki osób. Według relacji Hanny Krall z wywiadu dla "Gazety Wyborczej", Barbara przyszła ubrana w dżinsową kurtkę. Dlaczego? Wybitna reporterka wyjaśniła, że Barbara chciała mieć na sobie ubranie, które należało do jej dziecka.
Tragiczna i nagła śmierć Grzegorz na zawsze złamała poetkę. "Wyglądała jak przełamana gałązka, jakby ktoś złamał ją na pół. Nie wiedziałam, co mam robić. Nikt nie wiedział (...)" - takie słowa o zrozpaczonej matce napisał cytowany przez wiele źródeł przyjaciel kobiety, poeta Wiktor Woroszylski.
Głośnym echem w czerwcu 1983 odbiło się spotkanie Barbary Sadowskiej z papieżem Janem Pawłem II, który odwiedzał Polskę miesiąc po pogrzebie Grzegorza Przemyka.
Barbara Sadowska nie miała siły ani chęci do życia. Przebywała wcześniej w szpitalu, pod kroplówkę. Na audiencję z papieżem przywieźli ją przyjaciele. Później media licznie cytowały wspomnienia jej przyjaciółki, Ligii Urniaż-Grabowskiej, która towarzyszyła załamanej matce.
Trzymałam ją w ramionach, bo nie miała siły stać
- mówiła Urniaż-Grabowska. - Wziął mnie razem z nią w ramiona, ja zaczęłam się wysuwać, by byli razem, i ona opadła na Jego pierś. Jego twarz miałam tuż przed sobą, pełną współczucia i bólu. Słyszałam, jak szeptał do niej: "Dziecko, co ja ci mogę powiedzieć, jak mam cię pocieszyć" - wspominała.
Barbara Sadowska odeszła 1 października 1986 roku, trzy lata po śmierci swojego jedynego dziecka. Zmarła na nowotwór płuc. Matka i syn spoczęli w tym samym grobie na Powązkach w Warszawie.
Źródła: dzieje.pl/"Żeby nie było śladów"- Cezary Łazarewicz/agencja-informacyjna.com/newsweek.pl/wyborcza.pl/interia.pl