- Jak się dzisiaj czujemy? - pyta Jolka, skubiąc gumkę do włosów na nadgarstku. Zawsze maltretuje tę gumkę. Kiedy w końcu po kilku pierwszych sesjach zapytałam ją, dlaczego to robi i czy mogłaby przestać, bo mnie rozprasza, odpowiedziała: "Rozprasza? Przyjrzyjmy się temu". Rozdziawiłam gębę i siedziałam tak chyba z minutę, dopóki nie parsknęła śmiechem. Powiedziała, że też jest tylko człowiekiem i ma swoje za uszami. Że bywa nadaktywna i gdy zajmuje czymś ręce, łatwiej jej się skupić. Dziwne, ale gdy mi się zwierzyła, napięcie opadło, a ja przestałam odbierać tę cholerną gumkę jako zamach na moją terapię.
- Czujemy się kiepsko - odpowiadam. Mówienie do pacjentów w pierwszej osobie liczby mnogiej to kolejne dziwactwo Jolki. Zapytałam ją kiedyś, czy aż tak bardzo tęskni za PRL-em. Wtedy to ona na moment rozdziawiła gębę.
- Nienawidzę ludzi - rozwijam myśl w odpowiedzi na jej wciąż pełne wesołej życzliwości spojrzenie. Jolka poprawia swoje ogromne okulary i milczy. Daje mi przestrzeń i czas. Daje mi też poczucie bezpieczeństwa, dlatego ją wybrałam. Teraz nie odzywa się słowem, bo wie, że za chwilę wyleję z siebie długiego, śmierdzącego pawia.
- Co jest dziś z tymi dzieciakami? - zaczynam. - Dziewczyna mi z warsztatów wyszła, bo, jak stwierdziła, "to jakaś farsa". Farsa, rozumiesz? - pieklę się, a Jolka jakby nigdy nic popija herbatę z ukruszonego kubka. Jest na nim napisane "Trust me, I’m a therapist". - Farsa, bo stwierdziłam, że słowo "kobiety" w zupełności wystarczy na potrzeby warsztatów i nie musimy używać określenia "osoby z macicami". Kto to wymyślił w ogóle? - zadaję kolejne pytanie retoryczne, a Jolka delikatnie kręci głową i wzrusza ramionami.
- Nazwała mnie TERF-em i zapowiedziała, że będzie się ubiegać o zwrot pieniędzy za warsztaty. W sądzie! Rozumiesz?! - łapię się na tym, że krzyczę i zaciskam dłonie na podłokietnikach krzesła tak mocno, aż bieleją mi knykcie.
- Co w związku z tym czujesz? - zagaja Jolka ze stoickim spokojem. - Jestem wściekła! Kiedy feminizm stał się tak skomplikowany? Czy ja naprawdę jestem TERF-em? A co z kobietami bez macic? Jak one mają się czuć? Gdzie tu sprawiedliwość? Gdzie empatia? Czy sto lat temu przelewałyśmy krew za to, żeby dziś sprowadzać nas do narządów płciowych?
- Iza, historię rozwoju feminizmu zostaw sobie na miły wieczór z YouTube’em i lampką wina, choć może jednak nie, bądźmy jak Jezus anarchista, zamieńmy wino w wodę, doskonale wiesz, co myślę o twoim okazjonalnym zapijaniu antydepresantów alkoholem. No dobrze, ale teraz pracoholizm time. Znowu się zajeżdżasz. Stajesz się nieuważna. Jeszcze dwa miesiące temu pozwoliłabyś tej dziewczynie używać określenia "osoby z endometrium, myometrium, więzadłem szerokim macicy, jajowodem, jajnikiem i pochwą", jeśli miałoby ją to uspokoić. Teraz doprowadzasz do konfrontacji, która może rozwalić ci biznes. – Jolka energicznie odstawia kubek na stolik i wraca do zabawy gumką. Dziś nosi na nadgarstku zieloną odblaskową frotkę.
- Przypomnij sobie, w jakim stanie trafiłaś do mnie - nakazuje i rozpiera się wygodnie w fotelu. Uwielbia rzucać zwrotami typu "Cofnijmy się do czasów..." albo "Wróćmy do lata tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego. Mam tu zapisane, że byłaś wtedy...", i tak dalej. Owszem, doskonale pamiętam, w jakim stanie trafiłam do Jolki. To było 13 stycznia, w moje trzydzieste czwarte urodziny, kiedy to zupełnie niczym Weronika postanowiłam umrzeć.
Pracowałam wtedy wbrew własnej woli w wielkiej firmie badawczej, nie za bardzo świadoma, co chcę w życiu robić. Po studiach wydawało mi się, że skoro skończyłam psychologię, moim obowiązkiem jest rozwiązywanie cudzych problemów. Zabawne, biorąc pod uwagę, ile miałam swoich. Po odebraniu dyplomu starałam się o pracę w Monarze. Gdy mnie zobaczyli, zapytali tylko: "Braun czy benzo?", bo byłam tak wychudzona, że wzięli mnie za heroinistkę. Próbowałam zahaczyć się w więzieniu i w kilku państwowych poradniach zdrowia psychicznego, ale nie chcieli zatrudnić dziewczyny bez doświadczenia, a może po prostu nie ufali trzydziestosześciokilogramowej dwudziestoczterolatce. Pracowałam więc byle gdzie i za byle jakie pieniądze, byle przeżyć. Pilnowałam dzieci, dawałam korepetycje, a nocami układałam towar w hipermarketach. Czasami wychodziłam z domu o wschodzie słońca, a wracałam nad ranem. Byłam tak zmęczona, że nie miałam siły myśleć, i odpowiadało mi to. Po raz pierwszy nie czułam się zadręczona przez własną psychikę. I wtedy do akcji wkroczyła matka.
"Na co ci były te studia, skoro pracujesz jak robol?", "Co się stało z twoimi ambicjami?", "Czy naprawdę tak widzisz własną przyszłość?" - dopytywała, wzbudzając we mnie coraz większe poczucie winy.
No więc odprasowałam znienawidzony żakiet i pojechałam do Warszawy na rozmowę o pracę. Gdy dotarłam pod wskazany adres, byłam przekonana, że to pomyłka. Marmurowe schody, drogie rzeźby, ogromne hole, po których niesie się echo. O dziwo, przyjęli mnie, a moja korpokariera zaczęła się rozwijać w zawrotnym tempie. Ze stanowiska asystentki szybko awansowałam na młodszą specjalistkę, by już rok później koordynować zespół badawczy, a po trzech latach objąć stanowisko kierownicze. Nigdy nie lubiłam tej pracy, męczyła mnie jej powtarzalność, schematyczność, konieczność postępowania zgodnie z protokołem. Gdy doszłam na sam szczyt piramidy, a nade mną byli już tylko prezesi i udziałowcy, wpadłam w depresję. Wcale nie chciałam biegać do fryzjera co dwa tygodnie tylko po to, by efektownie reprezentować interesy panów w drogich garniturach. Wcale nie chciałam zarabiać tysięcy, których i tak nie miałam kiedy wydać. Nie chciałam wreszcie zarządzać ludźmi, wiedząc, że nie potrafię zarządzać własnym życiem. Im ciężej pracowałam, tym więcej czasu spędzałam na kanapie, patrząc w sufit, a im dłużej patrzyłam w sufit, tym bardziej desperacko rzucałam się w wir obowiązków dręczona wyrzutami sumienia, że za mało pracuję. Matka powtarzała, jak bardzo jest ze mnie dumna, a ja dumnie płakałam w poduszkę.
Wydawnictwo Otwarte Malwina Pająk 'Wstręt'
W takim właśnie stanie trafiłam do Jolki. Zapytała, z czym przychodzę, odpowiedziałam, że nie chce mi się żyć. "W takim razie dobrze, że przyszłaś" - odparła. "W tym cholernym mieście dziewięćdziesiąt procent populacji ma problemy psychiczne..." - dodała, po czym wyciągnęła rękę, przedstawiła się i kazała mówić do siebie na ty.
Gdyby nie Jolka, nie zrobiłabym tych wszystkich rzeczy, które wymagają pokazania środkowego palca. Nie rzuciłabym pracy, nie ograniczyła kontaktów z matką, nie poszła do grupy wsparcia dla ofiar przemocy i wreszcie nie założyła własnej firmy, która dziś prawie doprowadziła mnie do obłędu. Klnę pod nosem.
- Co czujemy? - Jolka zadaje ulubione pytanie terapeutów.
- Krew mnie zalewa!
- Dlaczego?
- Bo znów masz rację - przyznaję, rozkładając ręce.
- Grzeczna dziewczynka. - Jolka odsłania w uśmiechu pokryte żelastwem zęby. Nie znam innej kobiety, która założyłaby sobie aparat ortodontyczny w wieku sześćdziesięciu lat.
Pasują do tego jego siwe pasma we włosach i atletyczna tatuśkowata sylwetka. Mam do Borysa największą słabość, mimo że jest najstarszy. [...] Jest dziewięć lat starszym ode mnie wdowcem z dwiema córkami, synem i marzeniem, by prowadzić swoją winnicę w Toskanii. Nigdy nie będziemy razem – ja nie nadaję się na zastępczą matkę dla jego dzieci, on nie nadaje się na zastępczego ojca dla mnie. Nasz seks jest gorzki i pozbawiony złudzeń, zupełnie jak u Houellebecqa. [...] Michała znam najkrócej. Ma trzydzieści dwa lata i najpiękniejsze ciało, jakie kiedykolwiek widziałam: zero tłuszczu, napięte mięśnie, doskonałe proporcje. Różnimy się wszystkim: statusem, pochodzeniem, zasobnością portfela. Michał pracuje na kasie w sklepie z armaturą łazienkową, mówi "poszłem" i nosi bojówki. Gdy przychodzi do mnie, kładę mu palec wskazujący na ustach – to znak, żeby się nie odzywał [...] Nazywam ich swoimi muszkieterami. Po prostu aktualnie jest ich trzech. Jolka twierdzi, że nauczyłam się oddzielać seks od miłości, sympatię od intymności, a namiętność od zaangażowania, bo nadal nie żyję w zgodzie ze sobą. I że dzięki temu od kilku lat w pełni świadomie wybieram mężczyzn, których nigdy nie pokocham. Ja twierdzę, że jedyna zdrowa relacja, którą udało mi się w życiu stworzyć, to ta nastoletnia z Maksem. Żenujące jak na trzydziestodziewięciolatkę.
Czasami zastanawiam się, czy gdybym tamtego listopadowego wieczora powiedziała "zostań", dziś bylibyśmy razem? Pewnie nie. Maks był dla mnie zbyt poukładany, zbyt zwyczajny. A może się mylę? Może dziś byłabym szczęśliwą panią Maksową, matką jego dzieci, stateczną kobietą w średnim wieku z żelowymi paznokciami i nieużywaną kartą multisport w portfelu?
Wciąż trudno mi uwierzyć, jak szybko i gwałtownie nasze drogi się rozeszły. Ale jakże mogło być inaczej? W końcu zdradził ze mną swoją przyszłą żonę. Tak, tyle o nim wiem. Maks ożenił się z Katarzyną, mają syna, córkę, psa i domek z drewnianym płotkiem - spełnił się mój największy koszmar.
***
Fragment książki "Wstręt" Malwiny Pająk opublikowaliśmy dzięki uprzejmości wydawnictwa Otwarte. Malwina Pająk to autorka felietonów, artykułów i powieści, a także aktywistka, która walczy słowem o prawa kobiet i mniejszości. Publikowała m.in. w "Tekstualiach", "Gazecie Wyborczej", "Wysokich Obcasach" i „Logo". Jej debiutancka powieść "Lukier" została wyróżniona przez "Magazyn Literacki KSIĄŻKI