Dyrektorka udzieliła wywiadu dziennikowi. Mówiła, że w maju br. zły dotyk ze strony księdza zgłosiło nauczycielom kilka uczennic. Duchowny miał wkładać im rękę między uda, gładzić po plecach i dotykać pośladków. Nauczyciele pośpieszyli ze sprawą do dyrektorki, która zareagowała od razu. Księdzu kazała nie przychodzić do szkoły (ksiądz prowadził lekcje religii), a w międzyczasie spotkała się z pokrzywdzonymi uczennicami i ich rodzicami oraz zawiadomiła kurię.
Na spotkaniu widziałam, że dziewczyny są zdenerwowane, roztrzęsione. Płakały. Nie wyobrażałam więc sobie, żeby ksiądz prowadził normalnie lekcje religii, skoro uczennice się go boją
- powiedziała rozmówczyni gazety. Kobieta nie użyła słowa "molestowanie", ale podkreślała, że dziewczynki "źle się czuły z dotykaniem księdza, były w wieku dojrzewania i miały prawo to tak odbierać".
Dopiero po spotkaniu z rodzicami pokrzywdzonych wyszło na jaw, że większość rodziców nie wierzy swoim córkom. Jej z kolei zarzucano, że chce pogrążyć duchownego. Na nic zdały się tłumaczenia kobiety, że wykonuje jedynie swoją pracę i "robi, co do niej należy". - (...) Rodzice zażądali, że zanim zgłoszę to policji, chcą spotkania z przedstawicielem kurii - dodała.
Na spotkanie, które odbyło się kilka dni później, przybyły tłumy ludzi. Przedstawiciel kurii tłumaczył, że kobieta działała zgodnie z procedurami, a ksiądz został odsunięty od posługi na czas wyjaśnienia sprawy. Dyrektorce zależało na dopilnowaniu wszystkich obowiązków, ale też na ochronie obydwu stron, zarówno dziewcząt jak i duchownego.
Przed szkołą jednak doszło do dantejskich scen. Rozwścieczeni mieszkańcy nie pozwalali kobiecie wyjść z budynku i przywieźli taczki, na których chcieli "wywieźć" dyrektorkę.
Nie mogłam wyjść ze szkoły, wyrywano mi telefon, kazano mi "wy********ć", zarzucano mi, że ja to rozhulałam, a koronny argument był taki, że nie mam chłopa, więc innym zazdroszczę. Argumenty rodziców były takie, że przecież się nic nie stało, a księża zawsze macali
- relacjonowała.
To powinno wybrzmieć. Bo tu nie chodziło o to, że on tego nie zrobił. W ogóle nie było o tym mowy, że jest niewinny (...). Ale największe pretensje mieszkańcy mieli do mnie o to, po co to zgłaszałam. Po co cokolwiek robiłam? To mnie najbardziej przeraziło. Jedna z mam powiedziała mi: 'Ale co się takiego stało? Księża zawsze macali, sadzali sobie dzieci na kolana. Żeby pani wiedziała, co się kiedyś działo'
- opowiadała.
Zdaniem rozmówczyni gazety, do takiej reakcji ze strony mieszkańców wsi doszło prawdopodobnie dlatego, że nie pochodziła stamtąd. Powodem też był, według niej, inny fakt: - W Polsce jest przyzwolenie na przemoc seksualną - stwierdziła.
Kobietę zmuszono w końcu do ustąpienia ze stanowiska. Obecnie dyrekcja składa się z osób, które urządziły lincz na rozmówczynię "Wyborczej". W sprawie zachowania księdza prowadzone było postępowanie, które umorzono. Ksiądz dalej odprawia msze. Do szkoły jednak nie wrócił.
Źródło: Gazeta Wyborcza