Arabki oszałamiały mężczyzn zapachem. "W szatni (...) oczom ukazywały się blond włosy, botoks, zrobione usta i piersi"

Nina Kowalewska-Motlik od lat prowadzi sklep z orientalnymi perfumami przy ul. Mokotowskiej w Warszawie. W rozmowie z kobieta.gazeta.pl opowiedziała o tym, jak zaczęła się jej miłość do arabskich zapachów. "Kobiety arabskie, które były zawsze zasłonięte, miały jedyną szansę na oszołomienie mężczyzny właśnie poprzez zapach. Węch jest najsilniejszym zmysłem. Kiedy kobieta przechodziła obok mężczyzny w tłumie identycznie zasłoniętych kobiet, on musiał oszaleć na jej punkcie" - podkreślała.

Więcej wiadomości przeczytasz na Gazeta.pl.

Klaudia Kolasa: Jak zaczęła się pani historia z perfumami? 

Nina Kowalewska-Motlik: 11 lat temu poleciałam z misją kobiet do Arabii Saudyjskiej. To była trudna, a nawet trochę przerażająca podróż. Prawa kobiet były tam wówczas bardzo ograniczone. Podczas pobytu uderzyło mnie to, że wszędzie pięknie pachniało. Kilka dni po powrocie poleciałam do Abu Zabi z Polskim Przemysłem Spożywczym, a stamtąd wybrałam się do Dubaju. I zupełnie oszalałam na punkcie zapachów.  

Kiedy weszłam do przypadkowej perfumerii w Dubai Mall, oczarowana tymi zapachami całkowicie straciłam poczucie czasu. Najpierw kupiłam jedne perfumy, potem wróciłam po kolejne i kolejne. Okazało się, że musiałam dokupić walizkę, żeby wszystko zmieścić. Po powrocie do Polski ludzie zaczepiali mnie wszędzie: na ulicy, w sklepie, na spotkaniach służbowych. Wszyscy pytali, czym pachnę. Z kolejnych wyjazdów wracałam z perfumami dla koleżanek i rodziny, aż w końcu ktoś zaproponował, żebym założyła sklep. Temat ciągle wracał i już mnie tak wszyscy męczyli, że powiedziałam: "Dobra, jak znajdziecie mi sklep przy ulicy Mokotowskiej, to otworzę biznes". No i znaleźli. 6 grudnia podpisałam umowę najmu, a że chciałam otworzyć jeszcze przed Bożym Narodzeniem, musiałam działać szybko. Nie było łatwo, bo tu, gdzie teraz siedzimy, była piwnica z klepiskiem i szczurami. W 11 dni wyremontowaliśmy górę i otworzyliśmy sklep. Dół był gotowy w połowie stycznia. 

Do tego czasu musiała mieć już pani konkretną ofertę perfum. Jak się pani czuła jako kobieta, latając do Dubaju i robiąc interesy z Emiratczykami? 

Rozmawiałam kiedyś z moim przyjacielem Daudem i zapytałam go, jak to tak naprawdę jest z kobietami w islamie, bo czytamy i słyszymy różne rzeczy. Odpowiedział mi, że kobieta jest najważniejsza. "To jest ta, która daje życie" - podkreślał. Twierdził też, że nawet gdyby siedział z władcą Dubaju i zadzwoniłaby do niego mama, odebrałby telefon. Co więcej, wyszedłby ze spotkania i pojechał do niej, gdyby była smutna. Nigdy nie czułam się tak dobrze jako kobieta w biznesie niż właśnie w Dubaju. Tam można trafić do więzienia za okazanie komuś wrogości na tle narodowościowym, religijnym, ale również płci. Nigdy mnie nie dyskryminowano. Nie było takiej sytuacji. W Europie miałam ich więcej. "Pani taka młoda kobieta i zarządza Pani taką firmą?" - słyszałam.  

Nie dziwiło ich to, że chce pani sprowadzać zapachy do Polski? 

Kiedy pierwszy raz poleciałam na spotkanie z przedstawicielami marki, której zapachy pokochałam i spytałam, czy mogę kupić u nich większą ilość, widziałam, że trochę im się nie chce. Zdawali sobie sprawę z tego, że sprzedaż w Polsce będzie mniejsza niż w jednym z ich oddziałów w krajach arabskich, a będzie potrzebna cała dokumentacja, aby zarejestrować produkty do obrotu unijnego. Wytłumaczyłam im, że to jest tak samo nowe w Polsce, jak gdybym sprowadziła kiełbasę krakowską do Dubaju. Nie można oczekiwać, że ustawi się kolejka, bo nikt tego nie zna. Wymaga to czasu. W końcu się zgodzili.  

Po roku współpracy poczułam, że chciałabym stworzyć własną markę. To było trudne, bo musiałam poznać perfumiarza, który przygotuje perfumy specjalnie dla mnie. Poznali nas przyjaciele Emiratczycy. Przez rok latałam tam co miesiąc i woziłam torby prezentów dla mamy, dla żony, dla dzieci. W końcu, jak byłam już z nim zaprzyjaźniona, zapytałam, czy zrobiłby dla mnie zapach. To było w 2015 roku.  Dziś już mam 30 autorskich kompozycji.  

Nina Kowalewska-MotlikNina Kowalewska-Motlik Sense Dubai

Pamięta pani tworzenie pierwszej? 

Oczywiście. Said przygotował mi osiem propozycji, ale żadna z nich mnie nie zauroczyła. Zaczęłam kręcić nosem. Po każdej mojej uwadze, że np. chciałabym więcej cytrusów, on znikał i jechał ruchomymi schodami do swojego laboratorium na górę. Czekałam godzinę, wracał i pytał, czy lepiej. Potem brakowało mi wanilii. Znowu znikał. Za trzecim razem zaczęłam błagać go, żebym mogła wejść z nim do laboratorium. To było dla niego szokujące. "Słuchaj, od 23 lat nikogo tu nie wpuściłem. To jest moja przestrzeń" - mówił. Zaczęłam żartować, że przecież nie jestem z sanepidu, że nie patrzę na bałagan i że ułatwi nam to pracę. Ostatecznie się zgodził i to było niesamowite przeżycie. 

Dlaczego? 

Pomieszczenie miało około 50 m2. Na środku stał ogromny drewniany stół. Na nim komputer i rozłożony ogromny rejestr. Każda kolejna kropla wpisywana była w kolejnej rubryce. Stał tam też drewniany stelaż, do którego Said wkładał fiolki z podejściami do konkretnego zapachu. Gdy coś nie wychodziło, wykreślał i zapisywał kolejne próby. Dopiero efekt końcowy przenosił do programu w komputerze. 

Na trzech ścianach dookoła były półki z buteleczkami olejków, które miały naklejone sześciocyfrowe numery. Wszystkie  były katalogowane w komputerze. Znajdowały się tam też czyste olejki, z których Said komponuje zapachy: oudy stuletnie, oudy pięćdziesięcioletnie, sześćdziesięcioletnia róża indyjska, czterdziestoletnia róża turecka. Wtedy czułam się jak Alicja w Krainie Czarów. Wąchałam, co wpadło mi w ręce. Pamiętam, że zapytałam, jak on w zasadzie tworzy zapach - czy zaczyna od mieszania bergamotki z mandarynką i myśli, co dalej dodać.  Strasznie się oburzył. "Jak ty możesz tak myśleć? Ja mam zapach w głowie i mieszam, dopóki nie osiągnę efektu" - powiedział.  

Pokazał mi dwie kompozycje z olejków stuletnich. Posmarował mi ramiona jednym i drugim z zapachów. Czegoś takiego nie doznałam nigdy. To było uczucie, jakbym wąchała coś, co jest wyłącznie pudrowe i wyłącznie w bazie. Coś, co nie ma żadnych nut wysokich. Moje ciało pachniało trzy dni mimo kąpieli. Zrozumiałam, jakim mistrzostwem jest perfumiarstwo. On jest nosem w trzecim pokoleniu – bo babci i ojcu.   

Czy sposoby używania perfum w Polsce i krajach arabskich się różnią? 

Kobiety arabskie, które były zawsze zasłonięte, miały jedyną szansę na oszołomienie mężczyzny właśnie poprzez zapach. Węch jest najsilniejszym zmysłem. Kiedy kobieta przechodziła obok mężczyzny w tłumie identycznie zasłoniętych kobiet, on musiał oszaleć na jej punkcie. Funkcja perfum jest tu kluczowa. W związku z czym one są czymś najbardziej zmysłowym, co kiedykolwiek wymyślono na świecie. 

Do dziś Arabowie używają perfum w postaci olejku na skórę. Kobiety nanoszą olejek od stóp do góry, mieszając różne zapachy. Mają inne zapachy do różnych miejsc na ciele, nawet do miejsc intymnych. Tworzą nimi jedną kompozycję, po czym zakładają ubrania, które są wyperfumowane dymem – bo w garderobach stoją kadzielnice. Dopiero po wierzchu psikają się perfumami. Alkoholu ze względów religijnych na skórę nie przyjmują. Mądre są te względy religijne, bo przy ich klimacie, używanie perfum z alkoholem na skórę skutkowałoby poparzeniami i przebarwieniami. Zapach jest tak nieodłączną częścią kultury arabskiej, że nawet każde miejsce, każdy hotel ma swój indywidualny zapach. Mężczyźni w swoich kandorach mają kieszeń i tam zawsze noszą przy sobie 100 ml perfum. Cały czas się dopsikują.  

Poza tym oni wszyscy wyglądają jak modele z pierwszych stron gazet: mają idealnie przystrzyżone brody, włosy nasmarowane olejkami, na stopach widoczny pedicure. Zresztą kobiety także. Pod abajami, które traktują jak płaszcz, mają strój dla rodziny i przyjaciół. Gdy byłam w Arabii Saudyjskiej, kobiety zaprosiły nas do swojego pałacu na przyjęcie. Oczywiście tylko dla kobiet.  Abaje zostawiały w szatni, a wtedy oczom ukazywały się blond włosy, zrobione usta, zrobione piersi, botoksy, niesamowita biżuteria. Wyglądały jak Housewives of Beverly Hills.  

Zobacz wideo Jak dobierać perfumy, żeby uwodzić?

W Polsce jest ten stereotyp, że arabskie perfumy są ciężkie i bardzo intensywne. Jak przekonała pani do nich klientów? 

Klienci, którzy pojawiają się w sklepie mówią często: "Ja wiem, że to są ciężkie śmierdziochy". To jest zupełnie nieprawda. Perfumy arabskie mają absolutnie pełne spektrum od bardzo ulotnych, lekkich wodnych, przez skórzane, przyprawowe, pudrowe i na końcu są oudy, które są ciężkimi perfumami. W moim butiku na ulicy Mokotowskiej, najważniejsza jest dla mnie rozmowa z klientem. Mogę mu wszystko opowiedzieć i wytłumaczyć, rozwiać wątpliwości i zachwycić. W moim odczuciu najbardziej autentyczną rekomendacją jest rekomendacja przyjaciela. Siła marketingu szeptanego jest ogromna, choć przy wszystkich dostępnych teraz narzędziach została trochę zapomniana. Są też klientki, które kupują perfumy u mnie od lat i mówią: "Wszyscy pytają, czym tak pachnę, ale w życiu nie powiem, gdzie kupiłam" i takiego podejścia nie popieram. 

Czego szukają w perfumach kobiety?

Wszyscy przychodzą tu szukając czegoś niezwykłego. Kobiety na ogół pytają, które zapachy sprawią, że będą miały poczucie atrakcyjności. Mamy też perfumy, którymi rozwiodłam dwie klientki. To zapach, który wytwarza taki dystans i respekt należny: mieszanka z ozonem, miętą i goździkami. Lubię jej używać, kiedy idę do urzędu wyjaśnić jakieś nieporozumienie. Niesamowite, jak działa i ustawia relacje. Są też zapachy, które mówią "przytul mnie, weź mnie do łóżka".  

A mężczyźni?

Jeśli chodzi o męskich klientów to zdarzają się wyrafinowani poszukiwacze. Potrafią wrócić siedemnasty raz i ograniczyć listę ulubionych do dwóch, ale prosić, żebym jeszcze psiknęła tu i tu, żeby mogli się namyślić. Ale są też tacy, którzy parkują przed sklepem na światłach awaryjnych i pytają "Co dla mnie? Może coś świeżego. O te będą dobre. Nie, niech pani nie pakuje".

Są też klienci niepozorni. Pamiętam jak kiedyś po demonstracji weszło do butiku dwóch chłopaków: długie brody, kurtki, zwinięte flagi. Poprosili o coś oudowego. Pokazałam jeden zapach, drugi. W ułamek sekundy zorientowałam się, że jeden z nich to człowiek wybitny. Cicho przytakiwał i prosił o kolejne zapachy. Nie przechwalał się, ale po tym jak wąchał, widziałam, że się zna. Wziął najlepszy flakon. Zaczęłam z nim rozmawiać. Okazało się, że ma 340 flakonów perfum i kolekcjonuje zapachy z całego świata. Tacy klienci to jest dla mnie uczta.  

To jak odpowiednio dobrać zapach?  

Perfumy muszą być dobrane do naszej skóry. Zwłaszcza do pH i hormonów, które powodują, że na jednej osobie zapach pachnie pięknie i długo, a na drugiej nie. Ale to nie wszystko, zapach musi pasować do wykonywanego zawodu. Jeśli ktoś pracuje w żłobku, to wiadomo, że musi mieć delikatne perfumy. Jeśli idziemy do teatru, opery, do filharmonii, powinniśmy uszanować to, że nie wszyscy lubią zapachy i postawić na coś mniej wyrazistego. Na inny zapach może pozwolić sobie ktoś, kto wykonuje wolny zawód i ma swój oryginalny styl, a inaczej ktoś, kto obsługuje pacjentów w szpitalu czy dzieci w szkole

Poza tym zapach jest bardzo indywidualną kwestią. W dzisiejszym trendzie, gdzie dążymy do wyróżnienia się w tłumie, okazuje się, że nie ma silniejszego wyróżnika i wizytówki. Są osoby, które chcą pachnieć jak świeży cement i są robione takie perfumy. Inne - wszystkimi wydzielinami ciała, czego ja zupełnie nie rozumiem, ale taki zapach też można dostać. Moje perfumy pachną tak jak pachniały 100 i 200 lat temu, kiedy były ręcznie robione z naturalnych składników. Są jak domowa nalewka.  

Nauczyłam się rozpoznawać, czym osoba, która wchodzi do mojego sklepu, powinna pachnieć. Wystarczy mi wymiana dwóch zdań. Zdarzają się opory, ale długo nie trwają. Zdarza się, że przychodzi do mnie delikatna, wrażliwa blondynka, która chce pachnieć jak facet bokser i to rozumiem. Wiem, że ciężko pracuje i musi się rozpychać łokciami w korporacji, ale przecież dla zmylenia przeciwnika może pachnieć łagodnie, delikatnie i subtelnie – i taki właśnie zapach jej proponuję. 

Więcej o: