Więcej wiadomości przeczytasz na Gazeta.pl.
Wiele osób nie wyobraża sobie urlopu nad morzem czy jeziorem bez spróbowania smażonej ryby z lokalnej smażalni. Pomimo tego, że już w zeszłym roku Robert Makłowicz mówił o wątpliwej jakości ryb w Polsce i zaznaczał, "jeśli idziemy w kąpielówkach do smażalni i chcemy zjeść coś z plastikowego talerza, to nie spodziewajmy się cudów", wciąż turyści są gotowi zapłacić krocie. Ostatnio jeden z użytkowników Twittera podzielił się na swoim profilu paragonem grozy z Fromborka.
Na paragonie widzimy, że mężczyzna zdecydował się na filet z sandacza, który kosztował aż 200 zł za kilogram. Do tego wziął surówkę z kiszonej kapusty i piwo. Chociaż wydawać by się mogło, że to niewiele, ostateczny rachunek wyniósł 75 zł. "Dostałem paragon grozy" - stwierdził.
W komentarzach pod jego wpisem internauci żalili się, że podobne ceny są też w innych miejscach w Polsce. Ktoś dodał, że za trzy osoby w Rewie zapłacił 200 zł. Na rachunku znajdowały się 3 kawałki ryby, piwo i zupa.
Portal legartis opublikował cen za przykładowe dania w nadmorskich restauracjach. Z zestawienia wynika, że za 100 g smażonych krewetek w panierce zapłacimy około 25 zł. Flądra bałtycka z kolei kosztuje 11 zł za 100 g, dorsz 14,50 zł za 100 g a sandacz 18 zł za 100 g. Podobnie prezentują się ceny ryb pieczonych. Za pieczoną makrelę zapłacimy 11 zł za 100 g, halibuta 14,50 za 100 g, a filet łososia norweskiego - 19 zł za 100 g.