Więcej listów do redakcji znajdziesz na Gazeta.pl
Każdego roku tuż przed sezonem wakacyjnym dużo mówi się o szkodliwości popularnych nad morzem warkoczyków. Nie jest to jednak jedyna "atrakcja" dostępna dla dzieci nad polskim morzem, która może wyrządzić krzywdę. Nóż mi się w kieszeni otwiera, jak widzę nad Bałtykiem te kolejki do stoisk, gdzie panie robią dzieciom tatuaże z henny. Zastanawiam się, czy rodzice naprawdę nie mają za grosz rozumu... Chyba zupełnie nie zdają sobie sprawy, na co narażają swoje dzieci!
Znam to doskonale z własnego doświadczenia. 20 lat temu, podczas wakacji nad polskim morzem, tatuaże z henny miały niemal wszystkie większe dzieci. Ja mając prawie 10 lat, też chciałam taki mieć. Rodzice początkowo nie byli przekonani, jednak na stoisku pani zapewniła ich, że to bezpieczne i w krótkim czasie zniknie. Ostatecznie się zgodzili i zrobili mi tatuaż z henny.
Z ekscytacją wybierałam wzór. Padło oczywiście na delfinka na ramieniu, którego wybrało także kilka moich koleżanek. Tatuażem cieszyłam się przez dwa dni, a później się zaczęło. Świąd, pieczenie, zaczerwienienie, ropne krostki... Okazało się, że dostałam uczulenie na hennę użytą do wykonania tatuażu. Choć poważniejszych objawów, które mogą wystąpić podczas reakcji alergicznej nie było, to niestety paskudna pamiątka w postaci blizny została mi do dziś.
Oczywiście czasy się zmieniają i być może dziś wykorzystuje się inną, bezpieczniejszą hennę, która nie niesie za sobą aż takiego ryzyka, nie wiem... Polecam jednak rodzicom dwa razy się zastanowić, zanim zgodzą się, by ich dzieciom zrobiono tego typu ozdobę. Przecież są alternatywy w postaci wodnych tatuaży, które choć są mniej trwałe, raczej nie wyrządzą większej krzywdy.
Nadia.
***
Wasze historie są dla nas ważne. Czekamy na listy i komentarze. Piszcie do nas na adres: kobieta@agora.pl. Najciekawsze listy opublikujemy.