Ten proces w Wojskowym Sądzie Okręgowym w Warszawie z 2007 roku Helena Kowalik pamięta bardzo dobrze. Z Moniką Banasiak, znaną pod pseudonimem "Słowikowa", spotkała się już na korytarzu. Przypomina sobie nawet, że zamieniła z nią kilka słów, o czymś kompletnie nieistotnym. Nie od razu zorientowała się też, z kim rozmawia - aż do momentu, gdy "Słowikowa" usiadła obok niej na sali rozpraw.
Była to sprawa lekarza z zarzutami o wystawianie lewych zaświadczeń o konieczności przejścia operacji aresztowanym gangsterom, a już wówczas była żona "Słowika" miała skupiać na sobie wiele par oczu. Wydała jej się wtedy opanowana, spokojna i skupiona. "Królowej mafii" zarzucano wówczas pośredniczenie pomiędzy gangsterami a oskarżonym neurochirurgiem Janem P., ale finalnie ją uniewinniono. Lekarza też.
Dopiero później, w 2013 roku, gruchnęła wieść o aresztowaniu "Słowikowej" za kierowanie grupą przestępczą i handel narkotykami. Wtedy też Helena Kowalik miała okazję zobaczyć ją w innej odsłonie. Dziennikarka, która od końcówki lat siedemdziesiątych opisuje kulisy kryminalnej Warszawy i napisała na ten temat wiele książek pamięta, że sam sędzia Marek Celej prosił żonę pruszkowskiego gangstera o opanowanie teatralnych emocji.
"Kto chce mnie wrobić?!" - miała wykrzykiwać. Wpatrzona w męża i syna (z którym, jak kilka lat temu sama przyznawała w wywiadach, nie utrzymywała kontaktu - nad czym zresztą ubolewała), poruszona i przekonana o swojej niewinności - taką zapamiętała ją z tamtych chwil reporterka.
Z zarzutu o kierowaniu grupą przestępczą ją oczyszczono, został obrót narkotykami. Monika Banasiak została skazana na dwa lata i sześć miesięcy więzienia. Nie przestała udzielać wywiadów. Zarabiała na swojej historii - żony jednego z przywódców mafii pruszkowskiej.
Od pochodzącej z tzw. dobrego domu córki wykształconych rodziców, sekretarki zatrudnionej w biurze nieruchomości, przez żonę gangstera z radością korzystającą z wszelkich luksusów pochodzących z przestępczej działalności męża, aż po osadzoną w grochowskim zakładzie karnym i, wreszcie bizneswoman, która dziś pracuje jako pielęgniarka - tak przynajmniej wynika z ostatnich doniesień medialnych. Po wyjściu z więzienia imała się zresztą różnych prac, sprzątała mieszkania, oczywiście udzielała wywiadów i pod swoim nazwiskiem wydała kilka książek, co ostatecznie miało pomóc jej ponownie zaistnieć i przynieść pieniądze.
Monika Banasiak , 'Słowikowa' na zamkniętym spotkaniu autorskim w Centrum Konferencyjnym przy ul. Młyńskiej 12 w 2017 r. Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Wyborcza.pl /
W latach dziewięćdziesiątych o jej wystawnym stylu życia, rozpisywały się kolorowe magazyny. Choć nieco mniej pojawia się dziś "na językach", śmiało można stwierdzić, że niewiele się od tego czasu zmieniło. Media komentują jej stylizacje z Instagrama, fotoreporterzy śledzą ją na wakacjach w Sopocie. Monika Banasiak po wyjściu z więzienia fotografowała się na ściankach. Nagrała piosenkę disco-polo z Julią Jaroszewską, uczestniczką programu "Projekt Lady". Ksywka "Słowikowa" wcale jej nie przeszkadzała. "Słowikowa przeszła spektakularną metamorfozę. Co za forma!", "Słowikowa pręży się w bikini i chwali, że schudła", "Słowikowa jest zakochana i nagrywa disco-polo" - to tylko nieliczne nagłówki artykułów, które wyskakują po wpisaniu hasła w wyszukiwarkę. Ostatni materiał jest z maja 2023 r.
Moniak Banasiak na Flesz Fashion Night 2019 r. Fot. Adam Jankowski/REPORTER
Na swojej historii związanej z mafią, niejako utrzymuje się na łamach mediów do dziś. Choć z terminem "królowa mafii" nie chce być już kojarzona. W rozmowie z portalem Granice.pl mówiła: - Chcę żyć dla siebie, na swój rachunek i dla swojego syna. Jeżeli kiedykolwiek mam się rozliczać ze swojego życia, to tylko przed sobą, bo nikt nie ma prawa mi tego czynić i tylko ze swoich błędów, a nie cudzych, popełnianych na mój rachunek.
Wspominała, że gdy trafiła aresztu na Grochowie, od razu funkcjonowała pod ksywą "Słowikowa". Z dumą opowiadała o "szacunku innych osadzonych", ale też narzekała, że oczekiwano od niej, że będzie "reagować adekwatnie do sytuacji", bo przecież żona gangstera "nie może być grzeczną dziewczynką".
W areszcie dostajesz tylko mydło, ręcznik, szampon i rolkę papieru toaletowego. A ona miała doskonale wyposażoną kosmetyczkę. - Cztery-pięć szminek. Codziennie się malowałam, bo musiałam zachować resztki godności. Zamawiałam też farbę do włosów, więc w ogóle nie miałam odrostów - opowiadała w jednym z wywiadów. Chwaliła się, że pod łóżkiem trzymała 12-centymetrowe Louboutiny.
Monika Banasiak 'Słowikowa' na zamkniętym spotkaniu autorskim w Centrum Konferencyjnym przy ul. Młyńskiej 12 w 2017 r. Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Wyborcza.pl /
Siedziała za udział w handlu narkotykami. Po wyjściu z więzienia pojawiła się w programie TVP "Pytanie na śniadanie" jako przedstawicielka jednej z fundacji. Doradzała widzom jak zareagować, kiedy - o ironio! - znajdą u swoich dzieci narkotyki.
Do zarzutów zawsze podchodziła bezkrytycznie. Przekonywała, że nigdy nie kierowała żadną grupą przestępczą i nie odgrywała żadnej roli w grupie pruszkowskiej. Po prostu kochała swojego męża.
- Brzydzę się przemocą - powiedziała przed laty na łamach "Wyborczej". - W świat poszła fama, że jestem ostrą, bezwzględną kobietą, która działa w strukturach przestępczych. Nie będę ukrywać, że były takie sytuacje, w których musiałam posłużyć się działaniami, które sama potępiam.
Oficjalnie Banasiak całkowicie odcięła się od działalności byłego męża. Ale w wywiadzie dla Onetu przyznała, że odejście od niego, kiedy trafił do więzienia w 2001 roku, było największym błędem jej życia.
Nie powinnam od Andrzeja odchodzić. Dokonałam tego wyboru w bardzo niedobrym momencie. W momencie, gdy on był w więzieniu. Od mężczyzn w więzieniu się nie odchodzi, tym bardziej nie odchodzi się od "Słowika" i tym bardziej od "Słowika" nie odchodzi Monika. Będę go za to przepraszać do końca życia. Skrzywdziłam go
- mówiła.
Wspominała, jak się poznali. Saska Kępa. Początek lat dziewięćdziesiątych. Ona, blondynka z długim warkoczem, pracowała w biurze u dewelopera. On tam przychodził załatwiać interesy. Dawał jej kwiaty. Grała niedostępną. - Powiedziałam, że być może się zgodzę, jeśli będzie miał coś ciekawego do zaoferowania. Myślałam, że może weźmie mnie do Marriotta. Tymczasem on popatrzył na mnie z tą nonszalancją złego chłopca i zapytał: może mógłbym zaproponować ci kawę w Paryżu? Uległam. Kocham podróże, kocham Paryż. Jedliśmy ostrygi, piliśmy Dom Perignon. Było pięknie - opowiadała "Słowikowa".
Nie byłam "królową mafii", jak chcieliby niektórzy, lecz królową życia. Sądziłam, że będzie to trwało wiecznie. Teraz już wiem, że nic w życiu nie jest na zawsze
- wyznała wtedy.
Za co "Słowika", jednego z bossów pruszkowskiej mafii, było stać na ostrygi, drogie futra i wycieczki do Paryża - powszechnie wiadomo.
Banasiak nie była jedyną. Kobiet mafii było wiele. Jedne bezimienne, podporządkowane, posłuszne mężczyznom i kompletnie nieważne w strukturach, inne - żony kochające luksus, kochanki, nierzadko przejmujące część sterów w mafijnej machinie. Pisze o nich w jednej z książek Artur Górski, autor wywiadów z "Masą": "Ten, kto wyobraża sobie żonę mafioza jako kurę domową w złotej klatce, której świat nie przekracza granic ogrodu rezydencji i która nie ma pojęcia o rzeczywistym charakterze pracy męża, po prostu się myli".
To właśnie "Masa" opowiedział Górskiemu, że "Słowik" i jego żona byli ekshibicjonistami: "Stanowili parę ekshibicjonistów, których związek był nieustającym peep-show. Niemal każdy mógł zobaczyć, jak wygląda ich życie intymne". Słowik lubił z najdrobniejszymi detalami opowiadać o swoich przygodach łóżkowych z Moniką, i to przy niej, a ją to najwyraźniej bawiło. Lubiła być podziwiana i adorowana".
Ale twierdził też, że Monika szybko się wpasowała w nowe otoczenie:
Umiała wyciągać wnioski z konkretnych sytuacji. Obracać je na swoją korzyść. Kiedy zorientowała się, że bywa w towarzystwie liczących się facetów - postanowiła zagrozić tym, z którymi miała na pieńku. Groziła nami swoim dłużnikom. Skutecznie - dzięki odpowiednim straszakom udało jej się odzyskać wszystkie pieniądze, które miała u ludzi i ukarać tych, którzy jej kiedyś zaszkodzili. A to, poza wszystkim, była dla niej lekcja życia - co trzeba robić, żeby wzbudzać respekt, i jak czerpać z tego korzyści materialne
opowiadał redaktorowi Górskiemu.
Kobiety mafii - co nie powinno dziwić - stały się obiektem zainteresowania reżyserów. Gdy Patryk Vega w swoim filmie oparł się na życiorysie "Słowikowej", nawet ona sama się oburzyła. Mówiła, że Vega "zarabia pieniądze na ludzkich tragediach i propagowaniu przestępczego życia". Sama od swojego dawnego życia się odcinała. Wskazywała, że Vega przedstawia ją w złym świetle.
Prowadzę spotkania dla kobiet, które wychodzą z zakładów karnych i nie wiedzą, co ze sobą dalej począć. Jak obraz przedstawiony w filmie będzie działał na ludzi?
- komentowała.
Banasiak w wywiadzie dla "Wprost" mówiła: - Moralnie czuję się zobowiązana, żeby reagować, bo filmy Vegi są czystą zachętą, aby wejść w ten niebezpieczny światek. W latach dziewięćdziesiątych eskalacja przemocy była zarezerwowana tylko dla półświatka, dla marginesu. Dziś przemoc i narkotyki są wszędzie i dla każdego. Moje poczucie przyzwoitości i zasad kłóci się z brudną i nieprawdziwą wizją przerysowanego świata Vegi.
Helena Kowalik relacjonowała dwa procesy "Słowikowej", a wspomnienia z nich są bardzo klarowne. Pamięta dojmujący dylemat, który towarzyszył jej w trakcie wysłuchiwania oświadczeń stron: czy kobieta siedząca w ławie oskarżonych jest tak dobrą aktorką, czy rzeczywiście jest niewinna? Uznana reporterka sądowa z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem stwierdziła, że nie dowie się prawdy.
Na zdjęciu: Warszawa, 2010 r., Sąd Okręgowy: Proces w sprawie zabójstwa byłego komendanta policji gen. Marka Papały Fot. East News/Jacek Waszkiewicz/REPORTER
- Kiedy konwojenci prowadzili przez sądowy korytarz "Słowika" w czerwonym kombinezonie, ona zerwała się jak nastolatka. Chciała go chyba pocałować, na pewno rzuciła mu się w objęcia. Potem, kiedy zasiadła w ławie oskarżonych, odpowiadała dość powściągliwie. Zachowywała się niezwykle zwyczajnie. Początkowo myślałam, że to jest jakaś osoba, która przyszła po prostu posłuchać procesu - sięga pamięcią reporterka sądowa.
Gdy w 2013 r. "Słowikowa" odpowiadała w sprawie narkotykowej, Kowalik też relacjonowała proces.
- Zobaczyłam wtedy kobietę, co prawda przyprowadzoną z aresztu, ale bardzo elegancką. Zastanawiałam się, jak ona daje radę iść z konwojentami na tych bardzo wysokich szpilkach. Starannie utlenione włosy, ładny makijaż, a jednocześnie biła od niej taka demonstracyjna skromność. Po tej rozprawie miałam już mieszane uczucia. Nie wiem, czy ona wtedy grała, czy rzeczywiście była niewinna. Przyjęła taką linię obrony, że nie wiedziała o działalności męża. A z kolei w innych swoich wypowiedziach, już nie dla sądu, tylko np. w książkach, przedstawiała się jako kobieta najpierw bardzo zakochana, potem rozczarowana małżeństwem i oszukana przez męża, ale też wierna mu przez tyle lat - opowiada dziennikarka.
- Niewątpliwie jest osobą inteligentną - kontynuuje nasza rozmówczyni. - Niewątpliwie nie pochodziła ze środowiska pruszkowskiej gangsterki. Jej tłumaczenia, zresztą dość spójne, są wiarygodne tylko do pewnego momentu. On miał gest, ona się zakochała, był ślub w Las Vegas, potem w Jerozolimie. Ale co potem? Niczego się nie domyślała?
Helena Kowalik podkreśla, że obecnie była żona "Słowika" to osoba z czystym kontem. Niemniej razi ją sprzedawanie przeszłości spędzonej u boku gangstera w cukierkowym opakowaniu. - Zdecydowanie na tym zarabia. Mówiła zresztą kiedyś, że żyje z książek, że dzięki nim otworzyła gabinet kosmetyczny w centrum Warszawy po wyjściu z więzienia. Ile w tym prawdy? Tego raczej nigdy się nie dowiemy - zauważa. I dodaje, że nigdy nie uczyniła jej bohaterką żadnego ze swoich reportaży. Jej zdaniem nie byłoby szans na przedstawienie jej życiorysu w 100 procentach prawdziwie.
Na zdjęciu: Monika Banasiak/Dzień Kobiet Sukcesu w hotelu Mercure, 2019 r. Fot. Roman Bosiacki / Agencja Wyborcza.pl
Na temat tego, jak szybko po wyjściu z więzienia stała się w zasadzie celebrytką, opinię ma jednoznaczną. - Niektóre media są przed takimi osobami wręcz na kolanach - zaznacza. - Pamiętam, że byłam naprawdę zbulwersowana, kiedy zobaczyłam kiedyś w telewizji - nie pamiętam już, jaka to była stacja - wywiad z nią, kiedy ledwo co wyszła z aresztu. Dziennikarka rozmawiała z nią w jej nowo otwartym gabinecie kosmetycznym. Wokół pełno różowych kocyków, cukierkowo wręcz. Chodziła po tych po tych pomieszczeniach, pokazywała co tam jest, itp. A dziennikarka zachwycona: "Ojej, jakie to ładne". To było żenujące - ocenia Helena Kowalik.
Bardzo konkretną opinię na temat zarabiania na książkach o życiu u boku przestępców i opowiadania o nim w mediach ma również Paweł Moczydłowski. Znany socjolog, kryminolog, publicysta, w przeszłości szef Centralnego Zarządu Zakładów Karnych w Ministerstwie Sprawiedliwości przypomina przede wszystkim, że zjawisko to nie powstało w Polsce. I właściwie dotyczy znacznie szerszego obszaru: kreowania i przedstawiania świata przestępczego w mediach, literaturze i szeroko rozumianej sztuce, głównie adaptacjach filmowych.
- Jest to naśladownictwo tego, co dalej ma się całkiem nieźle w Stanach Zjednoczonych. Tam mamy często taką sytuację, że jak ktoś popełni jakąś straszliwą zbrodnię, która ekscytuje cały kraj, to idzie siedzieć i po chwili zjawiają się panowie z Hollywood, proponując mu scenariusz na film za grube miliony. Wtedy ta zbrodnia przynosi sławę i pieniądze, i to właśnie jest destrukcyjne - zauważa socjolog.
A kobiety mafii? Moczydłowski mówi wprost: nie pokazują prawdziwego obrazu swojego życia. Bowiem pani "Słowikowa" nie jest jedyną, którą wydała książkę o życiu u boku gangstera.
- Sprzedają pustkę, czyli swoje przegrane życie. Sprzedają sensację, oszustwo. Ale zdarzają się czasem w tych biografiach i pozytywne przesłania: jeśli decydują się wyrazić w swojej patologicznej przeszłości, o życiu na marginesie, prawdę - podkreślam, prawdę! - wtedy można wyciągnąć z tego pewną naukę. Naukę o tym, jak z powrotem odnaleźć się w społeczeństwie i wrócić na właściwe tory. I to jest literatura, która jest nam potrzebna. Pokazuje, jak cwane jest zło, jak kusi, jak pysznie z pozoru smakuje. Ale z drugiej strony pokazuje, że wplątanie się w nie sporo kosztuje, rozwala życie prywatne, rodzinę, jest ból, rozpacz, tragedia - konstatuje Moczydłowski.
- Widziałem kiedyś wywiad z panią "Słowikową". To, co ona tam robiła, to jest takie uwodzicielstwo. Starała się zbudować jakąś swoją wyimaginowaną pozycję społeczną, pozwalająca na nowo celebrować swój narcyzm, zaistnieć. Ma duże ego i takie zaistnienie dobrze robi na psychikę - zauważa kryminolog.
Romantyzowanie przestępców i ich żon jest - jego zdaniem - niebezpieczne. I media powinny pokazywać ich odpowiedzialnie. - Trzeba oglądać różne zjawiska z różnej strony, to wręcz konieczność. Bo wyrabianie krytycyzmu w ludziach jest bardzo ważne w ogóle, a w demokratycznym państwie w szczególności. Nie można uczyć relatywizacji zła - mówi Moczydłowski.
Źródła zrozumienia, dlaczego obecność kobiety w środowisku mafijnym oznacza dla niej przede wszystkim tragedię, bardzo ciekawie szukają media i literatura we Włoszech. - Kobiety, matki, żony pełnią w niektórych mafijnych strukturach pełnią bardzo ważną rolę. Ale jednocześnie też bardzo zgubną i niewolniczą. Zajmują się rodzinami, pilnują socjalizacji przestępczej własnych dzieci. Kiedy ich mężczyźni w końcu trafią do więzienia, potrafią tym strukturom przewodzić. Kończy się to dla nich i ich rodzin bardzo źle - w więzieniu, rozpadem rodziny, śmiercią lub anonimowością i konspiracją w cieniu czekającej ich zemsty - mówi nasz rozmówca.
Podkreśla, że są kobiety, które się z tego wyrywają.
Zazwyczaj zmieniają imiona i nazwiska. I wtedy pokazują prawdę. Opowiadają o tym, jak ich dzieci kastrowane są z własnej zdolności do podejmowania decyzji, jest tylko jeden określony wybór przyszłości - wiadomo jaki, ugruntowany przez tę silną, wewnętrzną podkulturę, samczą, totalitarną, w której nie ma wolności i smaku życia. To są te właściwe kobiety mafii. To o nich we Włoszech się teraz pisze książki. To one stają się postaciami, które mogą być wzorem
- podsumowuje ekspert.
Źródła: "Masa o kobietach polskiej mafii. Jarosław Sokołowski 'Masa' w rozmowie z Arturem Górskim" (wyd. Prószyński i s-ka)/ "Słowik. Skazany na bycie gangsterem", aut. Janusz Szostak/ "Królowa mafii", aut. Piotr Pytlakowski/Media/Onet.pl/Wyborcza.pl/Kobieta.gazeta.pl/"Pytanie na śniadanie" TVP/granice.pl
OSKARŻAM - cykl kryminalny Gazeta.pl Grafika: Marta Kondrusik