Więcej informacji na temat aktualnych wydarzeń znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Przyjaciele przez lata wynajmowali domek w urokliwych zakątkach Polski - głównie w Bieszczadach, na Kaszubach albo nad Bałtykiem. W czasach studenckich nie brakowało imprez, rozmów do rana i nocowania w mało komfortowych warunkach. Jednak na przestrzeni lat wszystko zaczęło się zmieniać, o czym opowiada Katarzyna w rozmowie z portalem WP Kobieta.
Z czasem spanie na podłodze i w namiocie na podwórku powoli odchodziło w niepamięć. - Kiedy przyjaciele skończyli studia i zaczęli lepiej zarabiać, coraz częściej decydowali się na wyjazdy za granicę albo noclegi w lepszym standardzie. Nie imprezowali już tak intensywnie, nie bawiło ich już leczenie kaca - opowiada czytelniczka portalu WP.
Całonocne imprezy zostały zastąpione przez całodniowe zwiedzanie i długie kolacje w lokalach o podwyższonym standardzie. Choć wspólne wyjazdy grupy przyjaciół stały się mniej regularne, tradycja wcale nie zanikła. Wszystko zmieniło się, gdy na świat przyszła pociecha Agnieszki i jej męża.
Kiedy na świat przyszła pociecha Agnieszki i jej męża, wiele się zmieniło. Początkowo para odpuszczała wakacyjne wyjazdy, z ośmiomiesięcznym dzieckiem byłoby to z pewnością bardziej kłopotliwe. Jednak już po roku padła z ich strony jasna deklaracja: "jedziemy". Pierwsze problemy pojawiły się już na samym początku, przy wyborze miejsca. - Aga miała dziesiątki uwag co do warunków - ich pokój musi być na parterze, najlepiej, żeby miał łóżeczko turystyczne, krzesełko do karmienia, składaną wanienkę i całą listę innych rzeczy. Koniecznie nie za daleko i dobrze, żeby w pobliżu był jakiś fajny plac zabaw - wylicza czytelniczka portalu WP.
W końcu jednak - po dłuższych namysłach - udało się znaleźć miejsce nad jeziorem. Mimo tego wspólny urlop dla niektórych nie okazał się spełnieniem marzeń. - Przykro mi mówić, ale to była tragedia - mówi Katarzyna. - Kiedyś ten urlop był dla nas świetną okazją do imprezy, później do relaksu w znajomym gronie. Tymczasem Hania była bardzo żywiołowa i głośna, próbowała wszędzie się dostać i wszystko ściągnąć z szafki czy ze stołu. Zapamiętałam przede wszystkim jej "daj". Kiedy tylko Aga lub jej mąż odmawiali jej czegoś, wybuchała histerycznym płaczem i krzyczała.
Katarzyna w rozmowie z WP wspomina również, że kolejną tragedią była wspólna wycieczka na plażę, której towarzyszył "krzyk, pisk śpiewanie dziecięcych piosenek i zabawa w sypanie piaskiem". Ostatecznie cały wyjazd skończył się karczemną awanturą. - Oni mieli do nas pretensje, że nie rozumiemy, jak to jest z dzieckiem i że jesteśmy niedojrzali. My byliśmy chyba zmęczeni całym wyjazdem, który totalnie zdominowała ich dwulatka. (...) chyba wszyscy żałowali, że wyjechaliśmy razem - podsumowała gorzko Katarzyna.
Podobnymi doświadczeniami w kwestii wakacji podzieliła się ze mną 38-letnia Bożena, z którą rozmawiam nad Jeziorem Porajskim. - Widzi pani, teraz możemy w spokoju usiąść na plaży, wystawić twarz do słońca i napić się kawy. To jest moja definicja odpoczynku. A zeszłoroczne wakacje z dziećmi były jego kompletnym przeciwieństwem. - wyznaje. - Całym sercem kocham swoje dzieci, ale po urlopie w Kołobrzegu wróciłam bardziej zmęczona niż po 12-godzinnej zmianie w pracy. Przy ruchliwym dwulatku i jego pięcioletniej siostrze trzeba mieć oczy dookoła głowy, na każdym kroku pilnować i myśleć, czy coś złego się nie stanie. Może inni rodzice sobie jakoś radzą, ale to nie jest na moje nerwy. Może za parę lat.