Więcej listów do redakcji znajdziesz na Gazeta.pl
Kiedy oznajmiliśmy im, że chcemy się pobrać, wpadli w euforię. Zaczęli wyliczać po kolei, kogo mamy zaprosić..."ciocię Władzię z Adasiem, wujka Damiana, na pewno Sylwię z mężem i dziećmi..." i tak można by dalej wymieniać. Zaczęli wręcz za nas układać listę gości, na której znalazły się osoby, których zupełnie nie znam! Albo poznałam dawno temu i teraz tego nie pamiętam, bo nie utrzymujemy żadnych kontaktów. Tak samo z salą weselną, sukienką. Najchętniej mama by wszystko wybrała pod siebie. Ale kiedy zapytałam, czy dołożą choć niewielką sumę do wesela, miny im zrzedły. "Chyba żartujesz" - usłyszałam. I standardowy tekst: "A rodzice Michała to co? Syna nie mają? Tylko my mamy na wesele dawać?".
Rodzice po prostu nie chcą w żaden sposób dołożyć się do naszego wesela. Usłyszałam nawet, że "nie dadzą ani grosza". Oczywiście padło podczas jakiejś awantury.
Rodziców Michała nawet bym o to nie zapytała. Mój przyszły mąż pochodzi z malutkiej wsi na Lubelszczyźnie. Zdarzało się, że jego rodzina ledwo wiązała koniec z końcem. Reakcja moich rodziców natomiast bardzo mnie zaskoczyła, ponieważ doskonale wiem, że nie byłoby to dla nich żadnym obciążeniem. Chodzi po prosto o zasadę w stylu: "niech tamci też się dołożą!". A najbardziej wkurza mnie to, że właściwie nigdy nie prosiłam ich o pomoc finansową. Zawsze radziłam sobie ze wszystkim sama. Chwytałam się prac dorywczych już w wieku 16 lat, od 18-tki regularnie pracowałam i sobie dorabiałam. Tak samo na studiach. Ten jeden, jedyny raz nie mogliby pomóc? Nie rozumiem tego...
Poza tym uważam, że jeżeli mają do tego warunki, a ja jako dziecko nigdy nie sprawiałam problemu - wręcz odwrotnie, zawsze byłam samodzielna i zaradna - tym bardziej powinni się dołożyć! Ba, powinni nawet sami to zaproponować. Dlatego jestem w szoku. Było już nawet o to parę kłótni, podczas których wyrzucałam im, że skoro tak bardzo chcą się bawić na moim weselu i pozapraszać ludzi, których na oczy nie widziałam, to niech za to chociaż częściowo zapłacą! Taka suma ich nie zbawi, a i tak największe koszty poniesiemy my.
Liczę, że zamknę się w 20-25 tysiącach złotych. Choć niektóre koleżanki już się ze mnie śmieją, że żyję w krainie marzeń. A, że jesteśmy młodzi i na dorobku, to wiadomo, że to dla nas ogromny wydatek. "To nie zapraszaj setki osób, a sukienkę możesz sobie tańszą zamówić, z Internetu" - moja mama ma na wszystko odpowiedź. Owszem, mogę i tak zrobię, ale to tylko kropelka w morzu weselnych wydatków. "Michał przecież w IT pracuje, to powinien za większość zapłacić" - to z kolei "argument" mojego taty, wyssany z palca, jakby mój narzeczony był jakimś milionerem.
A może nie powinnam wymagać od rodziców żadnej pomocy? Sama już nie wiem. Ale czuję niesprawiedliwie potraktowana.
Sonia.
***
Wasze historie są dla nas ważne. Czekamy na listy i komentarze. Piszcie do nas na adres: kobieta@agora.pl. Najciekawsze listy opublikujemy.