Rodzice nie chcą dołożyć się do naszego wesela. Powiedzieli, że nie dadzą "ani grosza". "Nie rozumiem tego"

Nie zrozumcie mnie źle. Nie chcę wyjść na roszczeniową córkę, która za wszelką cenę chce wyciągnąć od rodziców kasę. Jestem z Michałem już pięć lat, zaręczyliśmy się i w tym roku planujemy wesele. Oboje jesteśmy po studiach i pracujemy w korporacjach. Nie zarabiamy jakoś tragicznie mało, ale nie są to też kokosy. Moi rodzice natomiast od lat prowadzą dobrze prosperujący biznes i pieniędzy im nie brakuje - pisze Sonia w liście nadesłanym na naszą skrzynkę redakcyjną.

Więcej listów do redakcji znajdziesz na Gazeta.pl

Zobacz wideo Zobacz wideo: Jak pokolenie "Z" wyobraża sobie ślub?

Kiedy oznajmiliśmy im, że chcemy się pobrać, wpadli w euforię. Zaczęli wyliczać po kolei, kogo mamy zaprosić..."ciocię Władzię z Adasiem, wujka Damiana, na pewno Sylwię z mężem i dziećmi..." i tak można by dalej wymieniać. Zaczęli wręcz za nas układać listę gości, na której znalazły się osoby, których zupełnie nie znam! Albo poznałam dawno temu i teraz tego nie pamiętam, bo nie utrzymujemy żadnych kontaktów. Tak samo z salą weselną, sukienką. Najchętniej mama by wszystko wybrała pod siebie. Ale kiedy zapytałam, czy dołożą choć niewielką sumę do wesela, miny im zrzedły. "Chyba żartujesz" - usłyszałam. I standardowy tekst: "A rodzice Michała to co? Syna nie mają? Tylko my mamy na wesele dawać?".

Rodzice po prostu nie chcą w żaden sposób dołożyć się do naszego wesela. Usłyszałam nawet, że "nie dadzą ani grosza". Oczywiście padło podczas jakiejś awantury.

Rodziców Michała nawet bym o to nie zapytała. Mój przyszły mąż pochodzi z malutkiej wsi na Lubelszczyźnie. Zdarzało się, że jego rodzina ledwo wiązała koniec z końcem. Reakcja moich rodziców natomiast bardzo mnie zaskoczyła, ponieważ doskonale wiem, że nie byłoby to dla nich żadnym obciążeniem. Chodzi po prosto o zasadę w stylu: "niech tamci też się dołożą!". A najbardziej wkurza mnie to, że właściwie nigdy nie prosiłam ich o pomoc finansową. Zawsze radziłam sobie ze wszystkim sama. Chwytałam się prac dorywczych już w wieku 16 lat, od 18-tki regularnie pracowałam i sobie dorabiałam. Tak samo na studiach. Ten jeden, jedyny raz nie mogliby pomóc? Nie rozumiem tego...

"Tym bardziej powinni się dołożyć!"

Poza tym uważam, że jeżeli mają do tego warunki, a ja jako dziecko nigdy nie sprawiałam problemu - wręcz odwrotnie, zawsze byłam samodzielna i zaradna - tym bardziej powinni się dołożyć! Ba, powinni nawet sami to zaproponować. Dlatego jestem w szoku. Było już nawet o to parę kłótni, podczas których wyrzucałam im, że skoro tak bardzo chcą się bawić na moim weselu i pozapraszać ludzi, których na oczy nie widziałam, to niech za to chociaż częściowo zapłacą! Taka suma ich nie zbawi, a i tak największe koszty poniesiemy my.

Liczę, że zamknę się w 20-25 tysiącach złotych. Choć niektóre koleżanki już się ze mnie śmieją, że żyję w krainie marzeń. A, że jesteśmy młodzi i na dorobku, to wiadomo, że to dla nas ogromny wydatek. "To nie zapraszaj setki osób, a sukienkę możesz sobie tańszą zamówić, z Internetu" - moja mama ma na wszystko odpowiedź. Owszem, mogę i tak zrobię, ale to tylko kropelka w morzu weselnych wydatków. "Michał przecież w IT pracuje, to powinien za większość zapłacić" - to z kolei "argument" mojego taty, wyssany z palca, jakby mój narzeczony był jakimś milionerem. 

A może nie powinnam wymagać od rodziców żadnej pomocy? Sama już nie wiem. Ale czuję niesprawiedliwie potraktowana.

Sonia.

***

Wasze historie są dla nas ważne. Czekamy na listy i komentarze. Piszcie do nas na adres: kobieta@agora.pl. Najciekawsze listy opublikujemy.

Więcej o: