17 lat temu wyszedł na sanki i zapadł się pod ziemię. "Nie ma ciała, nie ma zbrodni"

Choć dwóch mężczyzn odsiaduje wyrok za zabójstwo, rodzina Mateusza Domaradzkiego wciąż wierzy, że chłopiec żyje. 8-latek zaginął w 2006 roku, nie odnaleziono go do dziś. Sąd na podstawie poszlak uznał, że został zamordowany. - Nie ma ciała, nie ma zbrodni - powtarza od lat matka Mateusza.

Był 6 lutego 2006 roku. W Rybniku trwały właśnie ferie zimowe. W poniedziałek 8-letni Mateusz Domaradzki około godziny 14 wyszedł z domu na sanki - czerwone, z linką. Miał na sobie dwie pary spodni. Było mroźno, spadło też dużo śniegu, a chłopcu udało się namówić rodziców, by puścili go samego. Miał iść pozjeżdżać z osiedlowej górki, razem z innymi dziećmi. Jeszcze ok. 14.27 widziano go w pobliżu "depty". Potem dosłownie zapadł się pod ziemię.

Więcej podobnych historii przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl

Zobacz wideo Czy wiesz, co zrobić, gdy zaginie ktoś bliski?

Wyszedł na sanki i zapadł się pod ziemię. "Jakoś w ten dzień miałam złe przeczucia"

Po południu zaniepokojona matka powiadomiła policję. Rozpoczęły się poszukiwania, utrudniał je jednak gęsty śnieg i mróz. - Jeszcze było jasno, na górce nie było żadnych dzieci. Już mnie wtedy taki lęk ogarnął. Wołałam "Mateuszek", ale jakaś taka martwa cisza była. Jeszcze szukałam go potem na lodowisku, na świetlicy, nigdzie go nie było. Nigdy tak wcześniej nie było, żebym szukała Mateusza tak wcześnie, ale jakoś w ten dzień miałam złe przeczucia. Jakoś coraz bardziej się bałam - wspominała na łamach wiadomosci.gazeta.pl Barbara, matka Mateusza. Do poszukiwań policji dołączyła też rodzina, pojawiły się funkcjonariusze z psami tropiącymi. Nocą na zewnątrz temperatura spadła do -18 stopni Celsjusza. Przez kolejne dni przeszukiwane były zaspy, okolice rzeki Ruda, tory kolejowe, łąki, ale też sklepy, hotele, pustostany, szpitale. Bezskutecznie, choć sąsiedzi zeznawali, że widzieli go w pobliżu domu czy kościoła. Zdjęcia Mateusza rozwieszane były na rybnickich słupach, trafiły też do ogólnopolskich mediów.

Jasnowidze, świadkowie i kuriozalne tropy. Znaleziono jedynie szalik

Rozdzwoniły się telefony, zgłaszali się kolejni świadkowie. 8-latka mieli widzieć w Katowicach, Kutnie, Rudzie Śląskiej, Jastrzębiu-Zdroju, a nawet we Wrocławiu. Ktoś był pewien, że chłopiec znajdował się w autobusie z Gliwic do Bytomia. Rodzice skontaktowali się z jasnowidzem, na komisariat zaczęli przychodzić kolejni, przekonujący o wyjątkowych zdolnościach i twierdzący, że wiedzą, co się stało z chłopcem. Miał go wciągnąć do samochodu mężczyzna o "ordynarnym wyglądzie", myśliwy-zboczeniec wywiózł go pociągiem w nieznane, porwał i uwięził go listonosz. Jeden z jasnowidzów twierdził nawet, że porwano go, by sprzedać do Szwecji. W anonimowym liście ktoś przekonywał, że Mateusz został porwany przez cyrkowców, by tresować zwierzęta. Policjanci sprawdzali każdy, nawet najbardziej kuriozalny, trop. Po dwóch tygodniach od zaginięcia znaleziono jednak jedynie szalik z tego samego materiału, z którego wykonana była czapka chłopca, ale rodzina nie była już pewna, czy należał do Mateusza, czy zgubiło go jego rodzeństwo.

To oni zabili Mateusza Domaradzkiego? Choć przyznali się do winy, zmienili zeznania

W marcu 2006 roku policja zatrzymała dwóch młodych mężczyzn. 25-letni Tomasz Z. mieszkał na tym samym osiedlu, co zaginiony Mateusz. Łukasz N. to młodszy o cztery lata kuzyn Tomasza Z. Powodem zatrzymania były podejrzenia o molestowanie i obnażanie się przed dziećmi. Podczas przesłuchania niespodziewanie obaj przyznali się do gwałtu na zaginionym 8-latku. Chłopiec miał zagrozić, że o wszystkim powie mamie, więc pobili go na śmierć i ukryli ciało. Twierdzili, że nie pamiętają, gdzie, bo byli zbyt pijani. Choć zeznawali osobno, szczegóły się zgadzały. Wspomnieli m.in. o dwóch parach spodni. Wkrótce jednak odwołali zeznania. Zapewniali, że są niewinni, obarczali winą siebie nawzajem i przedstawiali kolejne wersje wydarzeń.

- Ja naprawdę nie wiem, gdzie są te zwłoki, jakbym wiedział, to bym powiedział - mówił Tomasz Z. podczas jednego z przesłuchań, do którego dotarły wiadomości.gazeta.pl. - To wszystko jest wymyślone, ja tego naprawdę nie zrobiłem. Nie było tak, jak wymyśliłem - zapewniał innym razem. W międzyczasie na jaw wyszła sprawa ośrodka wychowawczego sióstr Boromeuszek w Zabrzu, do którego uczęszczał Tomasz Z. Miało tam dochodzić do pobić i gwałtów na przebywających tam dzieciach. Rozpoczęło się drugie śledztwo także w tej sprawie, zakończone karą więzienia dla siostry dyrektorki placówki.

Sąd skazał ich na 25 lat więzienia za zabicie 8-latka. Ciała nie odnaleziono do dziś

Choć nie odnaleziono ciała Mateusza Domaradzkiego, ruszył proces. Oparty był jedynie na poszlakach. - Ja teraz walczę o dziecko. Nie pozwolę, żeby mi uśmiercali dziecko. Ani prokuratura, ani media. To, że znaleźli jakichś dwóch głupków, co się przyznali, to nie znaczy, że moje dziecko nie żyje, przecież nie znaleźli jego ciała - zapewniała matka 8-latka. Rodzina Mateusza do dziś nie wierzy w złożone przez oskarżonych zeznania. Są przekonani, że chłopiec żyje. W 2008 roku zapadł wyrok. Tomasz Z. i Łukasz N. zostali skazani za gwałt i śmiertelne pobicie Mateusza Domaradzkiego, a także inne przestępstwa wobec nieletnich. Obaj otrzymują po 25 lat więzienia. Wyrok został utrzymany mimo apelacji i wniosków o ułaskawienie składanych do prezydenta.

Mateusz Domaradzki zaginął 17 lat temu. "Dopóki nie zobaczę ciała, będę mieć nadzieję, że wróci"

Od zaginięcia Mateusza Domaradzkiego minęło 17 lat. Do dziś nie odnaleziono ciała ani żadnego śladu ani tropu. Rodzina jest przekonana, że Mateusz w końcu się odnajdzie. - Nie ma ciała, nie ma zbrodni. Dopóki nie zobaczę ciała, nie uwierzę w śmierć Mateusza i będę mieć nadzieję, że wróci - powtarza matka od lat. W 2016 roku policjanci sugerowali jej, by rodzina zakończyła poszukiwania. - Policjant powiedział: A może uznałaby pani śmierć syna i zamkniemy sprawę? Już 10 lat minęło. O zadośćuczynienie mogłaby pani wystąpić, pomniczek synu wystawić. Rozryczałam się: Dziecko mam za życia pochować?! Przecież nie znaleźliście ciała! - wspominała.

Więcej o: