Powiedziały 83-letniemu dziadkowi, że przejmą jego sklep. "Byliśmy wszyscy razem na działce. Gdzieś poszedł"

Do "Wikliny" przy ul. Środkowej 25 na warszawskiej Pradze przychodzili aktorzy, scenografowie, dekoratorzy wnętrz. Pan Sylwester niejednokrotnie witał też w swoich progach gości z różnych zakątków świata, których przyciągnęły do niego wyroby z wikliny. Kiedy po 30 latach działalności 83-latek postanowił zamknąć interes, jego wnuczki wiedziały, że muszą wziąć sprawy w swoje ręce.

Więcej wiadomości przeczytasz na Gazeta.pl.

"Wikliny" przy ul. Środkowej już nie ma. Kasia i Ania postanowiły zacząć wszystko od nowa i przeniosły rodzinny biznes do lokalu przy placu Hallera - również na warszawskiej Pradze. Pod nowym szyldem "Siostry Plotą" kontynuują historię zapoczątkowaną przez dziadka 30 lat temu. Wiklinowe kosze, wózki, krzesła, stoliki, lustra i klosze na lampy pokrywają niewielką przestrzeń lokalu. Zapytana o to, czym dla niej jest wiklina, Kasia odpowiada: "To jest po prostu dom". Rozmowę z wnuczkami pana Sylwestra obejrzysz poniżej:

Zobacz wideo Siostry Plotą. Wyplatają z wikliny i kontynuują rodzinny interes

"Jak ktoś wchodził do sklepu do dziadka, to ciężko było z niego wyjść"

Jak wspomina Kasia, wiklina była w ich domu od zawsze. Nie wyobrażały sobie, że kiedyś mogłoby jej zabraknąć. Jakie historie krążyły w rodzinie związane z klientami, którzy odwiedzali sklep? "Jak weszło się do sklepu do dziadka, to ciężko było z niego wyjść, bo dziadek był pełny tych historii i uwielbiał się nimi dzielić. Jedną z takich historii jest kosz, który był przeznaczony dla Hanki Bielickiej na kapelusze. Ona bardzo lubiła kapelusze i ten kosz był specjalnie zaprojektowany, dostosowany do kapelusza o największym rondzie" - opowiada Ania. 

Kosze ze sklepu Wiklina zdobiły też kadry filmu "Pan Tadeusz" Andrzeja Wajdy, podawano w nich desery Blikle czy kanapki na bankietach w hotelu Victoria. "Przyjeżdżali też klienci, którzy nie mówili po polsku, a dziadek twierdził, że świetnie się z nimi dogadywał w języku migowym. Potrafił [przyp. red] pozdrowienia po japońsku na przykład" - wspomina Ania. 

"Dziękujemy, że pan był tutaj przez 30 lat"

Kiedy pan Sylwester podjął decyzję o zamknięciu sklepu po pandemii, wnuczki ogłosiły w sieci wielką wyprzedaż. Do sklepu przychodzili klienci, którzy nie tylko dziękowali za jego obecność na mapie Warszawy przez ostatnie 30 lat, ale również prosili, żeby miejsce nie znikało, bo "nie ma takiego drugiego w Polsce". Wnuczki zdały sobie sprawę, że muszą kontynuować tradycję. "Kiedy postanowiłyśmy mu o tym powiedzieć, dziadek był taki przejęty bardzo, taki w sobie... przyjął to do wiadomości. Byliśmy wszyscy razem na działce. Gdzieś sobie poszedł i jak wrócił po 10 minutach, to był bardzo wzruszony i przejęty" - wspominają.

Więcej o: