Chyba każdy z nas znalazł się kiedyś w sytuacji, w której otwiera drzwi samochodowe w upalny dzień i dosłownie widzi, jak żar falująco wylewa się przez drzwi. Tym gorzej, gdy auto jest ciemne i ma ciemne wnętrze. Wejście do środka niektórzy porównują do przekroczenia bram piekielnych. Nic w tym dziwnego - w końcu jest tam goręcej niż na dworze, nie wieje wiatr, powietrze stoi. Gdyby się uważniej przyjrzeć, gdzieś w zakamarku znajdziemy też pewnie diabełka mieszającego w kotle.
Najlepszą opcją by piekło zamienić w niebo, jest odpalenie silnika i klimatyzacji kilka minut przed podróżą. Nie zawsze to jest jednak możliwe. Poza tym nie jest zbyt ekologiczne, a w dodatku - jeśli trwa dłużej niż minutę - grozi to grzywną. Jest jednak kilka sposobów, które sprawią, że trochę tej klimie pomożemy, a co za tym idzie, szybciej odczujemy ulgę.
Pierwszym sposobem jest mały trening ramienia. Wystarczy otworzyć okno, a następnie sprawnym ruchem otwierać i zamykać drzwi po przeciwnej stronie, by wyciągnąć gorące powietrze z wnętrza. Gdy już wsiądziemy do środka, otwieramy wszystkie szyby. Podczas jazdy pomoże to dodatkowo wydmuchać ukrop na zewnątrz. Gdy temperatura się w miarę wyrówna, pamiętajmy, by po kilku minutach zamknąć szyby. Teraz pora ustawić wewnętrzny obieg powietrza w aucie, dzięki czemu klimatyzacja szybciej schłodzi powietrze, które już znajduje się w środku niż to napływające z zewnątrz.
Kolejny krok to odpowiednie ustawienie kratek nawiewu. Popularnym błędem jest kierowanie ich w stronę twarzy czy ciała. Klimatyzacja zadziała szybciej, gdy chłodne powietrze będzie leciało na szyby i sufit, czyli tam, gdzie kumuluje się ukrop. Dodatkowo zapewni to lepszą cyrkulację w całym wnętrzu, zatem szybciej się ono schłodzi.
Dzięki tym wskazówkom szybciej łatwiej opanujemy to samochodowe "piekło". Warto jednak pamiętać o tym, by nie przesadzać z chłodzeniem. Optymalna różnica między temperaturą na zewnątrz i w środku auta to 5-7 stopni Celsjusza. W przeciwnym razie, po wyjściu z samochodu narażamy się na szok termiczny.