Melania Burzyńska, rocznik 1917, należy do najlepszych partii we wsi Jaświły na Podlasiu. Jej ojciec, nie dość, że bogaty, w dodatku pełni funkcję wójta. I jeszcze - i tu już naprawdę akcje dziewczyny idą mocno w górę - Melania nie ma braci, czyli nie będzie problemu z podziałem majątku, jej siostry się wyda, spłaci i "pójdą na stronę", jak się mówi w sytuacji, gdy żona przeprowadza się do rodziny męża. Wżenić się w gospodarstwo ojca Melanii to marzenie, więc gdy tylko dziewczyna dorasta, drzwi ich domu się nie zamykają. "Było więc ich u mnie, oj było! Co jeden to przystojniejszy lub z większym posagiem - wspomina. - Jeżeli dobrze spamiętałam, to naliczyłam trzydziestu dwóch, nie raz kilku z tej samej wsi, ba!, z tego samego domu".
Melanii wpada w oko pewien Bronek, miły, przystojny i po siedmiu klasach, ale co z tego? "Ojciec mój sprzeciwił się moim planom, a nie do pomyślenia było mu się opierać. Niepodjęłam walki o mego chłopca" - wyznaje. Przyjeżdżają więc kolejni i chociaż Melania czerpie satysfakcję ze swojej mocnej pozycji, dociera do niej, że ona sama w tym wszystkim kompletnie się nie liczy: "Byłam tylko przymusowym towarem, który musi się wziąć razem z gospodarstwem".
W końcu zjawia się u niej w konkury chłopak na medal: bardzo bogaty, po szkole krawieckiej, do tego przystojny i wysoki. "Był u nas parę razy sam, parę razy przysłał rajka i po pewnym czasie zaproponował, że do mnie przyjdzie w przystępy jego starszy brat, a on poczeka na Reginę (siostrę Melanii), która miała wówczas piętnaście lat i jeszcze bratu da posag, a Renię weźmie bez posagu". Melania nie reflektuje na tę propozycję, oddała już serce innemu, który zaimponował jej lepszym pochodzeniem i wykształceniem - aż średnim. Są po słowie, gdy on nagle zaczyna się ociągać, a do Melanii docierają wieści, że ojciec innej dziewczyny urabia chłopaka, by ożenił się z jego córką. Melania czeka jednak cierpliwie, aby narzeczony dał na zapowiedzi. I w końcu daje, ale Melanii o tym nie informuje, ponieważ panną młodą będzie inna. "Runął cały wymarzony gmach szczęścia!" - pisze po latach Melania Burzyńska.
Tradycja umów przedślubnych wciąż się trzyma mocno także w innych klasach, jednak wyższe, a także niższe w miastach, częściej dobierają się w małżeństwa zgodnie z prawem serca - choć w obrębie swoich klas - a nie z nakazu rodziny i w efekcie zimnych kalkulacji (poza arystokracją czy bardzo bogatymi rodzinami, gdzie dziedziczenie majątku ma ogromne znaczenie i gdzie wciąż to ojciec ma decydujący głos).
Wiano w rodzinach chłopskich znacznie się różni od tego w rodzinach mieszczańskich. Kiedy w 1919 roku Stefania Marchew, córka kupca i śpiewaczki, wychodzi za mąż za zakochanego w niej do szaleństwa młodego poetę Juliana Tuwima, małżonkowie spisują, że wnosi ona do małżeństwa całkiem spory posag: "50 000 marek (wyjaśnienie: 1924 roku w Polsce obowiązującą walutą była marka polska), natomiast w wyprawie ślubnej: garderobę i meble, skórzaną kanapę, 12 krzeseł, pianino firmy C.M. Schroeder, 6 obrazów olejnych, bibliotekę ze 100 tomami książek, 4 lichtarze srebrne, łyżeczki do herbaty, dwa dywany perskie, lustro-tremo [lustro stojące – przyp. J.K.-F.], lampę wiszącą, skrzynie do węgla z drzewa sosnowego, całkowite urządzenie kuchni, a także rozmaite drobiazgi służące do upiększenia mieszkania".
W rodzinach chłopskich przede wszystkim najpierw trzeba zrobić rozpoznanie i ustalić, co kto posiada i czy uda się dzięki małżeństwu zabezpieczyć potrzeby pozostałych członków rodziny. "Kawaler ma kilka morgów ziemi, budynki gospodarskie i dom mieszkalny - chce się żenić - chce sobie wyszukać towarzyszkę życia. Czy idzie do tej, którąś sobie sercem upatrzył? Gdzie tam. Oto pewnego wieczora wysyła trzech swatów, każdego do innej dziewczyny. Dobrze po północy pośrednicy mocno podchmieleni wrócili z nowinami i opowiadają, co gdzie słyszeli, a kawaler milczy. Wreszcie uradzili, że Jaga Gózikówna dostanie 5 morgów ziemi, 2 morgi łąki, 2 krowy i cielę, a do tego jeszcze dużą wyprawę i coś złotych na dodatek - Jaga jest najbogatsza i z nią się będzie żenił. Kawaler obliczył dokumentnie morgi, krowy, pierzyny i złociaki i stwierdził, że bogatszej od Jagi w całej okolicy niema - zatem będzie to jego żona" – pomstuje w "Kobiecie Wiejskiej" G. Surmaczowa.
'Chłopki. Opowieść o naszych babkach' Narodowe Archiwum Cyfrowe
Autorka artykułu nie nazywa rzeczy po imieniu, a przecież rzeczona Jaga Gózikówna właśnie została sprzedana.
Jadą goście, jadą, koło mego sadu, Do mnie nie przyjadą, bo nie mam posagu.
W 1922 r. ogłosili mnie do żeniaczki i że mam 12 mórg majątku - pisze uczestniczka konkursu na pamiętnik kobiety wiejskiej stylem, jakim się informuje o przetargu. - Zaczęły przyjeżdżać kawalery, ale ja nie byłam panna marna. Życie miałam w sobie, nie byłam ostatnia ciamajda. Miałam te 17 lat, nigdy sobie nie pomyślałam, że ojciec dla mnie chce źle".
Zjawił się szybko poważny kandydat i mężczyźni dogadali się: przyszły mąż wniósł 2000 marek, ojciec dał 12 morgów ziemi. Mąż przyprowadził krowę, a ojciec dał starą szkapinę. "Mój mąż przyjechał do mnie na zaręczyny przy ostatku października, a 18 listopada braliśmy ślub. Tyle było naszego zapoznania. Za czepiec (wyjaśnienie: Czepiec wkładano pannie młodej w czasie zaślubin; pamiętnikarka używa tego terminu prawdopodobnie jako synonimu gotówki, którą dostali małżonkowie.) kupiliśmy sobie łóżko, dwoje prosiąt i za resztę mój mąż oddał sobie kawalerski dług" - wspomina dziewczyna.
Policzone musi zostać wszystko: każda kura, talerz i poduszka. Umowę przedmałżeńską zatwierdza notariusz, nawet jeśli nowe, wspólne gospodarstwo ma znikomą wartość. W archiwum w Kaliszu wśród przedmałżeńskich kontraktów znajdujemy ten zawarty przez Jadwigę Paterek, córkę rolnika z Maciejewa, i Walentego Zaradniaka, rolnika z Koźmina. Umowa głosi, że w małżeństwie obowiązywać będzie "wspólność majątkowa", a wartość wspólnego majątku szacowana jest na 1000 złotych. Natomiast opłata urzędowa od owego zapisu wynosi 70 złotych.
- Ludzie żenili się z zagonami - stwierdza Jadwiga Krasucka z domu Paciorek, rocznik 1930, której matka, pochodząca z mazowieckiej wsi Radomyśl, mając szesnaście lat, została wydana za starszego o dwadzieścia jeden lat mężczyznę. Nikt nie pytał o jej zgodę. Nie była do niczego potrzebna. – Co miała zrobić, jak jej młodszego chłopca dziadek pogonił - wyjaśnia Jadwiga Krasucka.
Ojciec swoje złamane serce leczył całe życie. Rodzina wiedziała, że oddał je córce francuskiego gospodarza, Stefanii, gdy rzuciło go do Francji, skąd - kiedy zaczął się światowy kryzys - został odesłany i z czym się nigdy nie pogodził. Przywiózł ze sobą garnitur i trzy kapelusze, w tym melonik. W Polsce dorobił się czwórki dzieci, najmłodszego, gdy miał pięćdziesiąt cztery lata.
- Dla nas był dobry, ale na gospodarkę się nie nadawał, tęsknił za Francją, opowiadał, jak tam jest, to u nas i za sto lat nie będzie. Wszyscy szli kosić, a on zawsze na końcu, taki był z niego gospodarz - opowiada córka Bolesława Paciorka. Każda wieś prowadzi swój niepisany rejestr złamanych serc. Jadwiga Krasucka pamięta więc dobrze M., która została wydana za bogatego, chociaż kochała biednego Sz. I wszyscy wiedzieli, że nosi mu na drugi koniec wioski jedzenie, bo miłość nie wygasła, a Sz. się nigdy nie ożenił.
I wraca też myślą do historii Marysi, którą dali na przymus do małżeństwa, za majętnego.
– Opowiadała mi mama, że Marysia całe życie klęła Ignacego, swojego swata, tak nie lubiła męża. A miała z nim ośmioro dzieci. Pani sobie wyobraża, mieć tyle dzieci i chłopa nie lubić?