Więcej treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl >>
"Zawsze bałam się wizyty u ginekologa i długo zwlekałam z tym, aby w końcu wybrać się na rutynowe badania. Choć wiedziałam, że powinnam to zrobić w wieku nastoletnim, to zdecydowałam się dopiero po tym jak zaczęłam uprawiać seks z obecnym partnerem. Pomyślałam sobie, że pewnie nie jestem jedyną osobą, która tak długo z tym zwleka więc nie miałam do siebie większych pretensji. Nie myślałam jednak, że ta krótka wizyta aż tak zmieni zdanie o ginekologach.
Zacznę może od początku. Nie miałam dużej wiedzy o specjalistach, którzy przyjmują w moim mieście. Wybrałam więc tego, który przyjmował w szpitalu. Wydawało mi się, że to najbardziej rozsądne rozwiązanie. Nie myślałam, że ginekolog, do którego się wybiorę okaże się takim prostakiem. Kiedy weszłam gabinetu i powiedziałam mu, że spóźnia mi się miesiączka, to od razu stwierdził, że na pewno jestem w ciąży. Zapewniłam go, że wraz z partnerem zabezpieczamy się i na pewno nie zaszłam w ciążę, jednak ten szedł w zaparte sugerując, że on wie lepiej. Byłam zła, ale pomyślałam, że nie ma sensu z nim dyskutować i zwyczajnie odpuściłam. To jednak nie koniec kabaretu.
Kiedy zaprosił mnie na fotel i zaczął badać, to starałam się nie pokazywać mu, że czuję się niezręcznie. Tuszowałam złe emocje i chciałam, żeby ta wizyta jak najszybciej się skończyła. Niestety, ginekolog znów mnie zaskoczył. Otwarcie przyznał, że mam "ładną macicę" i powinnam wracać do domu "robić dzieci". Po tym co powiedział po prostu wbiło mnie w fotel. Nie wiedziałam, jak się zachować więc milczałam. Dokończyliśmy wizytę na standardowych zasad, ale nie patrzyłam nawet na tego całego "specjalistę". Ta wizyta odcisnęła piętno na mojej psychice. Nie zapomnę tego do końca życia. Nikomu nie życzę takich doświadczeń."
Dominika.
***
Wasze historie są dla nas ważne. Czekamy na listy i komentarze. Piszcie do nas na adres: kobieta@agora.pl. Najciekawsze listy opublikujemy.