Michelle Obama: Brakowało mi pewności siebie. Parę razy byłam zdradzana i okłamywana

- Nie mogłam się zdecydować, czy powinnam ulec narastającemu przyciąganiu do niego, ponieważ obawiałam się, że nie będzie to dobrze widziane w biurze, jednak Barack nie dawał się zbić z tropu i nieustannie nalegał, przekonany, że do siebie pasujemy. Dał mi czas na przemyślenie sprawy, ale jednoznacznie oznajmił, że jest mną zainteresowany, lubi spędzać ze mną czas i pragnie czegoś więcej - pisze w swojej najnowszej książce "Światło w nas" Michelle Obama. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Agora publikujemy jej fragmenty.

Czasem rozmawiam z młodymi ludźmi, którzy swobodę i luz doprowadzili do rangi sztuki. Ignorują fakt, że pokazanie swojej prawdziwej twarzy i wystawienie się na ryzyko zranienia to fundamenty solidnego związku. Nie rozumieją, że – nawet na etapie życiowego pchlego targu – w związku jest miejsce na sprawy poważne i realne. Spędzają drugą dekadę życia na randkowaniu, lecz nie ćwiczą podstaw zaangażowania i dobrej komunikacji, nie pojmują więc, że prawdziwymi uczuciami i bolesnymi przeżyciami także można się dzielić z drugą osobą. Jedzą mnóstwo cukierków, ale nie nabierają mięśni. A potem, gdy nadchodzi czas na coś poważnego, gdy wyobrażają sobie życie rodzinne i bardziej ustabilizowaną egzystencję, odkrywają, że stały związek bynajmniej nie jest swobodny ani luźny i nagle, często na złamanie karku, muszą zdobywać te umiejętności.

Zobacz wideo "Becoming" [ZWIASTUN]

"Różnił się od każdego, kogo poznałam"

W Baracku moją uwagę od razu zwróciło to, że nie interesował go żaden luz. Początkowo jego bezpośredniość nawet mnie trochę wystraszyła. Zanim go poznałam, spotykałam się z mężczyznami, którzy nie byli tak pewni siebie i własnych pragnień. Umawiałam się z jednym czy dwoma flirciarzami, na których miło było popatrzeć i fajnie się z nimi imprezowało, ale ciągle spoglądali nad moim ramieniem, kto jeszcze jest w pokoju i kogo można by tu poznać. Moje wczesne miłostki dały mi te same lekcje, które odebrał każdy – parę razy byłam zdradzana i okłamywana. Działo się to jeszcze na etapie pchlego targu. Próbowałam różnych sposobów na życie i starałam się uzbroić na jego dalszy ciąg. W pierwszych relacjach brakowało mi pewności siebie. Czasami nie angażowałam się w nie zbytnio. Nadal dowiadywałam się wiele o sobie, własnych potrzebach i pragnieniach.

Więcej szczegółów na temat książki "Światło w nas" Michelle Obamy znajdziecie tutaj >>

Barack różnił się od każdego, kogo poznałam. O tym, czego chce, wyrażał się bezpośrednio i jasno. Jego zdecydowanie – przynajmniej w sprawach związanych ze mną – wydawało mi się niezwykłe. Gdybym nie miała już za sobą kilku ćwiczebnych relacji, może nie zauważyłabym, jakie to nietypowe. – Podobasz mi się – powiedział kilka tygodni po tym, gdy się poznaliśmy i poszliśmy na kilka lunchów w ramach pracy. – Myślę, że powinniśmy się zacząć spotykać. Chciałbym cię dokądś zabrać.  

Nie mogłam się zdecydować, czy powinnam ulec narastającemu przyciąganiu do niego, ponieważ obawiałam się, że nie będzie to dobrze widziane w biurze, jednak Barack nie dawał się zbić z tropu i nieustannie nalegał, przekonany, że do siebie pasujemy. Dał mi czas na przemyślenie sprawy, ale jednoznacznie oznajmił, że jest mną zainteresowany, lubi spędzać ze mną czas i pragnie czegoś więcej. Swoje stanowisko wyłożył w taki sam sposób, w jaki wiele lat później robił to w Gabinecie Owalnym – w punktach i porządnie uzasadnione, składając przy tym dłonie w piramidkę.  

Po pierwsze, uważał mnie za kobietę inteligentną i piękną. Po drugie, był pewny, że ja też lubię z nim rozmawiać. Po trzecie, nie można tego uznać za romans biurowy, bo pracował tylko jako stażysta, przez lato. Po czwarte, chciał spędzać czas tylko ze mną i z nikim innym. A ponieważ wracał na uczelnię za jakieś dwa miesiące, nie mieliśmy dużo czasu. Więc dlaczego nie? 

Nie było z nim typowej romantycznej gry w kotka i myszkę. Nie interesowały go żadne podchody. Od początku rozwiał wszelkie wątpliwości. Wyłożył swoje uczucia na stół, jakby chciał powiedzieć: Oto, co mnie interesuje. Oto wyraz mojego szacunku. A także punkt wyjścia. Stąd możemy tylko ruszyć naprzód. Muszę przyznać, że to połączenie szczerości i pewności siebie pochlebiało mi i było czymś nowym. A poza tym szalenie seksownym.  

'Światło w nas. Jak żyć w niepewnych czasach''Światło w nas. Jak żyć w niepewnych czasach' Nowa książka Michelle Obamy

Jego pewność siebie stała się naszym fundamentem. Nigdy nie umawiałam się z kimś równie zdeterminowanym, pozbawionym wątpliwości i zupełnie niezainteresowanym rozgrywaniem tego na chłodno. Zadawał mi pytania o uczucia, idee, rodzinę i odpowiadał na te, które ja mu zadawałam. Przy nim mogłam być spragniona – jego historii, jego uczuć, jego wsparcia – bez poczucia, że robię coś nie tak, ponieważ on także pragnął. Żadnemu z nas nie zależało na luzie. Czułam się tak, jakby otwierał się przede mną nowy świat. Nasza wzajemna ciekawość pomogła mi przemóc wszelkie zażenowanie. Minęły już czasy, gdy traciłam energię na zastanawianie się, czy człowiek, z którym się spotykam, do mnie oddzwoni. Znikła niepewność, z jaką szłam na imprezę albo do sypialni, albo na poważną rozmowę o tym, czego pragnę od życia. Nagle poczułam się silniejsza. Podziwiana. Szanowana. Dostrzeżona.  

Byliśmy siebie szaleńczo ciekawi

Czy się kochaliśmy? Na tak wczesnym etapie nie potrafiłabym jeszcze tego stwierdzić, ale na pewno byliśmy siebie szaleńczo ciekawi. Owładnięci tą ciekawością spędziliśmy lato i weszliśmy w jesień, kiedy to Barack musiał wrócić na uczelnię na Wschodnim Wybrzeżu, ja zaś ponownie zagłębiłam się w swoją prawniczą harówkę. Lecz teraz chodziłam innym krokiem i czułam, jakby coś się we mnie przełączyło. Ten facet i jego ciekawość dodały blasku mojemu światu.  

Po kilku miesiącach naszej relacji Barack zaprosił mnie do swojego domu w Honolulu na święta Bożego Narodzenia, bym mogła zobaczyć, gdzie dorastał. Od razu się zgodziłam. Nigdy nie byłam na Hawajach i nie sądziłam, że tam kiedykolwiek pojadę. Wszelkie moje wyobrażenia na temat tego miejsca brały się z popularnych mediów i obejmowały ukulele, bambusowe pochodnie, trawiaste spódniczki oraz kokosy. W większości pochodziły z serialu The Brady Bunch i rozciągniętej na trzy odcinki wizyty głównych bohaterów na wyspie O’ahu w 1972 roku, podczas której Greg nauczył się surfować, Jan i Marcia nosiły bikini, a Alice naciągnęła sobie plecy, ucząc się tańca hula.  

To, co wiedziałam o Hawajach, połączyłam z moimi marzeniami o tym, jak mogą wyglądać tam święta. Mój związek z Barackiem wciąż był w fazie magicznej, więc wszystko zdawało się spinać w całość. Jeszcze ani razu się nie pokłóciliśmy. Nasze rozmowy telefoniczne były przeważnie słodkie i radosne, przepojone tęsknym pożądaniem. Tamtego dnia zakończyłam rozmowę, wiedząc, że Hawaje to idealne miejsce na nasze pierwsze wspólne wakacje. W Chicago wraz z nadchodzącymi świętami zapanował przeszywający mróz, a słońce zachodziło coraz wcześniej każdego dnia. Wychodziłam do pracy po ciemku i w ciemności wracałam do domu. Otuliłam jednak serce myślami o tym, co mnie czeka – ciepła bryza, kołyszące się palmy, drzemki na plaży, popołudniowe mai tai, długie dni wakacji spędzane na leniwym zakochiwaniu się.  

Więcej o: