"Katechetka potrafi wyliczać, kogo widziała w niedzielę w kościele"

"Taka presja odbija się na dziecku. Najbardziej wkurzyła mnie tym, że przy wszystkich dzieciach wymieniała, kto opuścił niedzielną mszę. Powiedziałam jej kilka słów za dużo na zebraniu, doszło do małego spięcia. Ale nie wyobrażam sobie, bym miała milczeć" - pisze w liście do naszej redakcji jedna z czytelniczek Kobieta.gazeta.pl.
Zobacz wideo Zobacz wideo: Lewica przeciw religii w szkołach. Scheuring-Wielgus: Powinna być wyprowadzona ze szkół

Więcej listów do redakcji znajdziesz na Gazeta.pl

W obecnym systemie szkolnictwa dziecko może uczęszczać na zajęcia z religii lub etyki, na obydwa te przedmioty lub na żaden z nich. Wszystko zależy od decyzji jego prawnych opiekunów. Przez dłuższy czas głośno było o kontrowersyjnym pomyśle ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka, który chciał wprowadzić obowiązkowe zajęcia z religii lub etyki w szkołach. Plan ten najprawdopodobniej jednak się nie powiedzie ze względu na braki kadrowe w szeregach nauczycieli.

Dla wielu rodziców, a co za tym idzie - również ich dzieci - obecnie funkcjonujący układ już może być problemem. Okazuje się bowiem, że często niewierzący rodzice nie chcą posyłać swoich dzieci na religię, a w przypadku kilkulatków nie sama wiara (bądź jej brak) odgrywa tu kluczową rolę, ale - na przykład ich rówieśnicy lub nauczyciele. W takiej sytuacji jest Julia, która opisała swój problem w liście nadesłanym do naszej redakcji.

Czytelniczka Kobieta.gazeta.pl pisze, że wraz z mężem wypisali syna z religii. "Spora część klasy nie uczęszcza na ten przedmiot, bo katechetka po weekendzie potrafiła na głos wyliczać, kogo widziała w niedzielę w kościele, a kogo nie. Przepraszam bardzo, ale co to ma do rzeczy? Miejsce religii jest w kościele, a nie w szkole. Taka presja przecież odbija się na dziecku. Najbardziej wkurzyła mnie tym, że przy wszystkich dzieciach wymieniała, kto opuścił niedzielną mszą. Powiedziałam jej kilka słów za dużo na zebraniu, doszło do małego spięcia. Ale nie wyobrażam sobie, bym miała milczeć" - wskazuje Julia.

Zdania bywają jednak podzielone. Mama 11-letniego Adriana uważa, że dobrze prowadzone zajęcia z religii mogą być dla dzieci nie tylko interesujące, ale i stanowić źródło wiedzy. Sama jest osobą wierzącą, choć niekoniecznie praktykującą. "Mój syn ma szczęście, ponieważ ich katechetka jest po prostu aniołem! Inaczej tego nie mogę ująć. Jesteśmy z mężem zachwyceni, ponieważ prowadzi bardzo fajne zajęcia, na których zawsze angażuje dzieci do wspólnych aktywności, dyskusji. Oglądają pouczające filmy, tłumaczy im nawet różne rzeczy odnośnie innych religii. Uczy ich, że na świecie jest różnorodność i to ceni się najbardziej. Ale jest też wyrozumiała - tłumaczy im, że nie wszyscy wierzą w Boga i że nie należy ich z tego powodu traktować gorzej. Taka nauczycielka to skarb i co ciekawe, nawet niewierzący rodzice nie wypisali swoich dzieci z zajęć z nią" - pisze Dominika w liście do naszej redakcji.

"Moi znajomi chodzili religię i jakoś nikt depresji teraz nie ma"

Jeszcze inne zdanie na ten temat ma Jowita. "W ogóle nie rozumiem tych rodziców, którzy za wszelką cenę muszą wypisać dziecko z religii, bo sami plują na kościół i nie wierzą w Boga. Taki dzieciak cieszy się, że może pójść z całą klasą na rekolekcje albo przyjąć I komunię świętą i dostać fajne prezenty. Po co mu to odbierać? To normalny etap w życiu, że w szkole chodzi się na religię. Moi niewierzący znajomi też chodzili na nią w czasach szkolnych i jakoś nikt depresji teraz nie ma. Każdy wybrał swoją ścieżkę, jak był starszy. A teraz wydaje mi się, że rodzice bardziej robią to na pokaz, żeby koniecznie zamanifestować swoje poglądy i nie myślą przy tym wcale o dziecku" - czytamy w liście, który do nas nadesłała.

***

Wasze historie są dla nas ważne. Czekamy na listy i komentarze. Piszcie do nas na adres: kobieta@agora.pl. Najciekawsze listy opublikujemy.

Więcej o: