Matczak o "kulcie zap***dolu": Młodzi krytykują pracodawców za to, że nie piszą, ile zapłacą

- Są ruchy i inicjatywy wzywające do bojkotu takich ogłoszeń. Nie widać jednak jakoś ruchów społecznych, które żądałyby dokładnego opisania w ogłoszeniu, jakie problemy pracownik będzie musiał rozwiązywać. Wspiera to tezę, że problem, który praca rozwiązuje, jest dla ludensa mało ważny. Ważne jest jedynie wynagrodzenie, które pełni funkcję odszkodowania za konieczność chwilowego przebywania w realnym świecie - pisze w swojej najnowszej książce "Kraj, w którym umrę" Marcin Matczak. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak publikujemy jej fragmenty.

To, w jakiej relacji faber i ludens pozostają do rzeczywistości, określa ich stosunek do pracy. Praca jest podstawowym sposobem, w jaki zmagamy się z rzeczywistością. Przyłożenie siły do świata porządkuje go, nasza energia zmniejsza entropię. Jeśli chce nam się ją przyłożyć, oczywiście.

Zobacz wideo Sadowska wspiera Matę: "Jestem za legalizacją"

Homo faber to rzemieślnik – ktoś, kto widzi w świecie problem i ma umiejętności, aby ten problem usunąć. Podejście fabera do rozwiązywania problemu i gratyfikacji za to rozwiązanie przebiega w następującej sekwencji: „rozpoznanie problemu – ustalenie kasy należnej za naprawienie problemu – naprawienie problemu". Podejście homo ludens jest odwrotne: „ustalenie należnej kasy – zrozumienie problemu – naprawienie problemu".

Innymi słowy, faber podchodzi do zadania jak klasyczny majster. Najpierw pyta: „Kto panu to tak spie**olił?", potem mówi: „Zobaczymy, co da się zrobić", a na końcu stwierdza: „Tyle się należy". Ludens odwraca tę sekwencję. Najpierw ustala, „ile się należy", potem najczęściej mówi, że „się nie da" (problemu rozwiązać), a na końcu pyta: „Kto mi tak życie spie**olił?".

Wynagrodzenie, które pełni funkcję odszkodowania

Tę postawę widać bardzo wyraźnie: ludens nie traktuje pracy jako sensownej działalności, ale jako próbę oszustwa, wyłudzenia, wzięcia od niego czegoś wartościowego (czasu i wysiłku) i niezapłacenia za to. Młodzi ludzie krytykują pracodawców za to, że już w ogłoszeniu o pracy wyraźnie nie piszą, ile za pracę zapłacą. Są ruchy i inicjatywy wzywające do bojkotu takich ogłoszeń. Nie widać jednak jakoś ruchów społecznych, które żądałyby dokładnego opisania w ogłoszeniu, jakie problemy pracownik będzie musiał rozwiązywać. Wspiera to tezę, że problem, który praca rozwiązuje, jest dla ludensa mało ważny. Ważne jest jedynie wynagrodzenie, które pełni funkcję odszkodowania za konieczność chwilowego przebywania w realnym świecie.

Cała ta sytuacja powoduje renesans popularności myśli Marksa, który świetnie nadaje się na guru homo ludens – to przecież jego koncepcja „wartości dodatkowej" wyjaśnia sukces kapitalizmu oszustwem: wzięciem od pracowników pracy za darmo. Zwolennicy takiego myślenia jakoś nie zauważają zmiany, jaka w warunkach pracy nastąpiła między połową dziewiętnastego wieku, gdy Marks formułował swoje koncepcje, a początkiem wieku dwudziestego pierwszego. Czasami ma się wrażenie, że współczesna lewica patrzy na każdą pracę, jak Marks patrzył na pracę dzieci – jako niewyobrażalny, antyhumanitarny wyzysk. I może jest w tym trochę prawdy – homo ludens, skupiony na zabawie i grze, ma w sobie wiele z dziecka, i w sensie pozytywnym, i w sensie negatywnym. Może więc rzeczywiście każda współczesna praca ludensa jest w pewnym sensie jak wyzyskiwanie dzieci.

Ludens gorzej niż faber radzi sobie z realnym światem, a zatem także z pracą rozumianą jako stawianie czoła twardej rzeczywistości. Na szczęście istnieją formuły pracy stworzone dla niego. Takie, które nie są weryfikowalne od razu: prowadzenie podcastu czy nauczanie na uczelni wyższej. To nie budowanie mostu, który – jeśli zrobi się to źle – zawali się pod ciężarem przejeżdżających samochodów. Dlatego nikt autorów podcastów czy nauczycieli akademickich nie poddaje próbom, którym starożytnym zwyczajem poddawano budowniczych mostów. Nie każe się im stać z rodziną pod dziełem ich rąk w momencie otwarcia, by – jeśli się zawali – natychmiast otrzymali brutalną karę za brakoróbstwo.

Na szczęście pracę w stylu postmodernistycznym można traktować jak zabawę – uczy tego Derrida („nie muszę mieć racji, muszę być zabawny"). Jeśli uzyskujesz rozgłos, zapewnia ci to sukces, a rozgłos w świecie zdominowanym przez homo affectus zdobywa się, budząc emocje, a nie szukając prawdy. Być może to jest powodem, dla którego większość kadry akademickiej w zakresie nauk społecznych i humanistycznych skłania się w kierunku myślenia postmodernistycznego: łatwiej jest być interesującym niż zainteresowanym prawdą. A do tego jeszcze ta pełna zblazowania ironia. Homo ludens nie traktuje poważnie tego, co robi, bierze to, co robi, w cudzysłów: „Jestem ironiczny, bawię się tym, co robię, bo przecież i tak nic nie ma większego sensu".

Homo ludens, przyzwyczajony do tego, że jego odczucia są niezawodną wskazówką dobra i zła, wychowywany w oddaleniu od twardej rzeczywistości, nie będzie jej skutecznie zmieniał pracą. Bo praca tradycyjna nie jest przyjemna. Dlatego pewnie praca, o której marzy ludens, nie dotyczy rzeczywistości realnej, ale wirtualnej. Badania jasno pokazują, że młody ludens pragnie zostać youtuberem, graficzką komputerową lub influencerem. Nie marzy mu się więc, aby mozolnie zmieniać realny świat, ale by kreować przestrzeń wirtualną, zwiększać przestrzeń gry. Praca staje się zabawą, a zabawa pracą, jak śpiewał Kaczmarski w Wojnie postu z karnawałem.

W tym stanie rzeczy już nie śmieszy nas znany mem, na którym ludens marzy, by być faberem: młodzieniec z brodą w stylu drwala oświadcza, że jak prawdziwy facet chciałby zapolować na jedzenie, ale niestety nie ma pojęcia, gdzie żerują bezglutenowe pierożki. To polowanie się nie uda, bo przestrzeń ludensa i fabera dzieli nieprzekraczalna granica, na której kończy się wygodny, udawany świat wirtualny, a zaczyna brutalna, twarda rzeczywistość.

Ludens nie widzi potrzeby zamartwiania się

Nie dziwi zatem, że jednym z wymiarów walki homo faber z homo ludens jest inba dotycząca tak zwanej kultury zapie**olu. Dla homo faber zapie**ol jest w pewnym sensie naturalnym sposobem funkcjonowania w rzeczywistości, która stawia nam dość wygórowane wymogi. Homo faber to gość, który nawet w środku lata, kiedy mógłby się bawić i korzystać ze słońca, myśli o zimie, kiedy bawić się będzie trudniej, bo skończy się ciepło, a zacznie zimno.

Tymczasem ludens nie widzi potrzeby zamartwiania się. Relacja ludensa z rzeczywistością, zwłaszcza takiego, który marzy o polowaniu na bezglutenowe pierożki, jest wielokrotnie zapośredniczona przez pracę całej grupy faberów: ktoś sieje, ktoś zbiera, ktoś z ziaren robi bezglutenową mąkę, ktoś ją dowozi, ktoś z niej te bezglutenowe pierożki lepi. To zapośredniczenie relacji z rzeczywistością powoduje, że praca nie jest przez homo ludens traktowana jako normalny sposób funkcjonowania.

Jest to oczywiste, gdy prześledzimy typową historię indywidualną homo ludens: od dziecka, które było wychowywane w cieplarnianych warunkach i nie mogło się konfrontować z rzeczywistością, przez młodzieńca nigdy niezderzonego z trudem pracy fizycznej, do dorosłego, ukształtowanego przez technologię mediów społecznościowych, które także oddzielają go od rzeczywistości realnej. Taki człowiek doświadcza rzeczywistości przefiltrowanej, która jest niemal wyłącznie źródłem zabawy i emocji. Tak ukształtowany ludens nie ma szansy, by postrzegać pracę, a więc wymagające znoju radzenie sobie z rzeczywistością trudną i nieprzyjazną, jako naturalnego sposobu bycia w świecie.

Z powyższych powodów homo ludens najeża się strasznie, gdy ktoś wymaga od niego pracowitości. Świadomie czy nieświadomie ludens nie ufa opowieści fabera na temat jej walorów – za Lyotardem traktuje ją jak kolejną przemocową metanarrację, która pod przykrywką neutralnej opowieści przemyca manipulację. „Ci, którzy namawiają cię do pracowitości, nie chcą twojego dobra, chcą twojego poświęcenia. Jak rząd, który mówiąc o patriotyzmie, chce, abyś z mniejszym oporem zgadzał się być mięsem armatnim, tak te faberowskie cwaniaki szerzą kult zapie**olu, by cię łatwiej okradać i eksploatować". Faber zachęcający do pracowitości zostaje zdemaskowany. Nikt nie zauważa różnicy między propagandą wojenną a prostym faktem, że rzeczywistość się sama nie zmieni. I tak bezczynność staje się bohaterskim oporem.

Praca jest trudna do zaakceptowania przez ludensa, ponieważ powoduje konieczność opuszczenia strefy komfortu – świata wirtualnego. Praca, czyli mozolne zmienianie tego, co zmieniać się łatwo nie chce, jest tak odległa od świata gry, że bardziej być nie może. I trudno znaleźć rozwiązanie tego problemu. Można zwiększać kontakt dzieci z rzeczywistością twardą – na pewno. Należy zwiększać czas zabawy nienadzorowanej (czy czułe serce nadopiekuńczych rodziców to wytrzyma?). Z całą pewnością trzeba pomyśleć o formach technologicznego postu – i nie dotyczy to tylko dzieci, na pewno nie. Trzeba – jak w Platońskiej opowieści o jaskini – jak najczęściej, zamiast kontemplowania cieni na ścianie (symbol symulacji), wychodzić na słońce i doświadczać prawdziwego życia.

Można też lepiej zrozumieć, dlaczego rozmemłanie wirtualno-emocjonalne budzi po prawej stronie sceny polityczno-propagandowej zapał, żeby brać młodych w kamasze, uczyć ich strzelać do zwierząt i do ludzi, a także poddać formowaniu przez bezwzględne dogmaty religijne czy patriotyczne. Prawica dobrze diagnozuje problemy homo ludens, ale proponuje złe lekarstwo. Strzelnica w każdej szkole nie pomoże naszym dzieciom nabrać poczucia sprawczości, bo przyczyny jego braku są o wiele głębsze. Potrzebujemy zmiany w wychowaniu i w edukacji, zmiany, której ani oszołomstwo prawicy, ani całkowita płynność edukacji postmodernistycznej nie zapewni. A więc znowu czeka nas praca najtrudniejsza – szukać złotego środka między skrajnościami. Zapewnić naszym dzieciom kontakt z realną rzeczywistością, ale niekoniecznie przy tym zamienić je w myśliwych czy żołnierzy.

'Kraj, w którym umrę''Kraj, w którym umrę' Wydawnictwo Znak

Więcej o: