Zosia była córką Marii i Leonarda Zajdlów. Wraz z rodzicami mieszkała w jednoizbowym mieszkaniu w Łodzi. Leonard pracował jako szofer, lecz kiedy niespodziewanie zmarł, a Maria pozostała sama z długami. Problemy, w jakie wpadła, sprawiły, że zdecydowała się popełnić zbrodnię najgorszą z możliwych.
28 stycznia 1939 roku Maria Zajdel zgłosiła na komisariacie zaginięcie 12-letniej córki Zosi. Utrzymywała, że wyszła z domu na 45 minut, a kiedy wróciła, dziecka nie było. Funkcjonariusze założyli, że Zosia mogła uciec z domu, jednak po kilku dniach matka dziewczynki ponownie przyszła na komisariat. Pokazała anonimowy list, w którym autor sugerował, że Zosia nie żyje. Kiedy policjanci zjawili się w domu Zajdlów, sąsiedzi rzucili na sprawę nowe światło. Okazało się, że Maria zaniedbywała dziecko, a także uważała, że przez Zosię nie może na nowo ułożyć sobie życia. Uwagę funkcjonariuszy przykuły zapiski znalezione w domu Marii. Charakter pisma był podobny do tego, który widzieli na anonimie.
Więcej podobnych artykułów przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Przeszukano okolicę domu Zajdlów, a także wychodek, z którego korzystali mieszkańcy. W środku dokonali makabrycznego odkrycia. Było tam ciało 12-letniej dziewczynki. Okazało się, że Zosia została uderzona tępym narzędziem w głowę i duszona, lecz nie to było przyczyną zgonu. Zmarła w wyniku zatrucia gazami pochodzącymi z ludzkich odchodów. Maria Zajdel przyznała się do zbrodni, gdy policjanci znaleźli w mieszkaniu narzędzie zbrodni — młotek. Opowiedziała, że tego dnia bolały ją zęby, a płacz dziewczynki tylko jej przeszkadzał. Chwyciła więc młotek i uderzyła dziecko w głowę, a potem zaczęła dusić. Gdy zobaczyła, że Zosia się nie rusza, wystraszyła się. — Chciałam za wszelką cenę usunąć ciało. Leżał worek. Wsunęłam doń zwłoki. (…) Zobaczyłam otwarte drzwi od ubikacji. Tam weszłam. Oparłam worek. Ale mi się to wysunęło. Usłyszałam chlust. Uciekłam czym prędzej, nie oglądając się za siebie. Nie wiedziałam, co się stało. Do rana nie mogłam usnąć — tłumaczyła. Maria Zajdel trafiła do zakładu psychiatrycznego w Tworkach, później zaś została przeniesiona do więzienia w Bydgoszczy. W 1939 roku wraz z nakazem wypuszczenia wszyskich więźniarek, Zajdlowa zniknęła.