Więcej podobnych treści znajdziesz na Gazeta.pl
Niska temperatura za oknem i codzienne deszcze to znak, że wielkimi krokami zbliża się ochłodzenie i najwyższy czas wyciągnąć z szafy grube ubrania. Każda z nas przynajmniej raz miała taką sytuację, że w mieszkaniu czuć było już chłód, a kaloryfery nadal były zimne. Od czego zależy włączenie ogrzewania i dlaczego nadal nie działa, kiedy my potrafimy już siedzieć w bluzie pod kocem?
W tym roku mamy wyjątkowo ciepłą jesień. Według prognozy długoterminowej przygotowanej przez IMGW temperatura powyżej normy ma się utrzymywać jeszcze w październiku. W Polsce nie ma konkretnego terminu, kiedy w całym kraju włączane są kaloryfery. Zazwyczaj następuje to na przełomie września i października. Wszystko zależy od tego, jaka temperatura panuje na zewnątrz. Im niższa temperatura, tym szybciej można się spodziewać rozpoczęcia sezonu grzewczego. Żeby zostało włączone ogrzewanie, temperatura powietrza przez trzy dni z rzędu powinna wynosić mniej niż 10 st. C, a w mieszkaniach mniej niż 16 st. C.
Kaloryfery powinny zostać włączone wtedy, kiedy w pomieszczeniach trzeba zacząć grzać, żeby uzyskać temperaturę 20 st. C, a w łazience 24 st. C. Ostateczna decyzja należy do spółdzielni mieszkaniowej, która na prośbę ludzi może włączyć ogrzewanie wcześniej albo wspólnie ze społecznością ustalić konkretny termin włączenia kaloryferów. Sezon grzewczy najczęściej kończy się w marcu albo na początku kwietnia. To też zależy od tego, jakie warunki pogodowe panują na zewnątrz.