Więcej wiadomości przeczytasz na Gazeta.pl.
Halina Mlynkova ma za sobą dwa nieudane małżeństwa. Najpierw piosenkarka była związana z aktorem Łukaszem Nowickim. Poznali się w Piwnicy pod Baranami w trakcie promocji książki Jana Nowickiego. Mówiono, że to miłość od pierwszego wejrzenia, a Nowicki w wywiadach żartował, że nie wie, czy będzie z nią żył, miał romans, czy zostanie ona matką jego dzieci, ale wiedział, że jest mu z nią dobrze. Obsypywał piosenkarkę kwiatami, a 9 miesięcy od ich pierwszego spotkania zostali małżeństwem. Wkrótce przyszedł też na świat ich syn, Piotr.
Chociaż w oczach wielu uchodzili za perfekcyjną parę, w 2012 roku zdecydowali się rozstać. Od tamtej pory na jaw wychodzą kolejne fakty z życia małżeństwa, które świadczą o tym, że ich związek był daleki od ideału. Porażką okazało się też drugie małżeństwo Mlynkovej. Z Leszkiem Wronką rozwiodła się po 5 latach. W rozmowie z Żurnalistą opowiedziała o swoim burzliwym życiu uczuciowym i błędach, jakie popełniła.
Halina Mlynkova przyznała, że zawsze bardzo walczyła o swoje związki, jednocześnie zatracając siebie. "Przestajesz siebie szanować, ponieważ pozwalasz na rzeczy, na które normalnie człowiek nie powinien pozwalać w relacji, żeby to wszystko przetrwało […] Bardzo chciałam, żeby poważna relacja przetrwała. Jak dokonałam już jakiegoś życiowego wyboru, jakim jest ślub itd., to walczyłam do samego końca" - tłumaczyła.
Piosenkarka przyznała, że dopiero w relacji z Marcinem Kindlą, zrozumiała jak powinno wyglądać partnerstwo i związek, który działa. "Czasami są takie momenty, że albo wiesz, że to jest twój koniec i brniesz w to albo zaczynasz ratować siebie i wtedy musisz odejść. […] Do momentu poznania Marcina, myślałam, że tak wyglądają wszystkie związki, że nie można mieć łatwej relacji, gdzie nie ma pretensji, gdzie nie ma podnoszenia głosu itd. […] Okazuje się, że można żyć bardzo partnersko, bez kłótni, ze spokojnymi rozmowami, ale tego też trzeba się nauczyć" - mówiła.
Mlynkova opowiedziała też o zdarzeniach, które były w jej poprzednich związkach czerwonymi lampkami, jednak je bagatelizowała. "Kiedy na samym początku dasz przyzwolenie na pewne zachowania, na pewne sytuacje, które mówią ci: „to jest złe" i ty wiesz, że to jest złe, a mimo wszystko w to brniesz, to potem nie ma co już tego roztrząsać, bo idziesz coraz niżej w ten ocean. Za każdym razem, kiedy była taka sytuacja, miałam czerwoną lampkę na samym początku, „nie rób tego". Tylko że gdzieś tam mój optymizm, moja wiara w to, że będzie lepiej, powodowała, że poszłam w tym i wtedy był dym" - podkreślała.