"Żeby rodzić godnie, trzeba będzie wziąć kredyt. Tak wyglądałaby Polska PiS i Konfederacji"

- Kobiety mają poczucie, że nic się nie zmieniło. Ale chcemy pokazać, że mają na kogo głosować, że mają kogo liczyć. Że są w polityce kobiety, które zawsze stały po ich stronie. I takie, które rozumieją ich problemy, bo same się z nimi borykają - mówi Magdalena Biejat z Lewicy. I apeluje, by każda z nas - niezależnie od tego, czy jej serce jest po lewej stronie czy nie - poszła głosować. Skorzystała z prawa, które wywalczyły nam nasze przodkinie.
Zobacz wideo

Joanna Zaremba, Kobieta.gazeta.pl: Co druga Polka w wieku 18-39 lat nie chce iść na wybory. Dlaczego?

Magdalena Biejat, Lewica: Myślę, że wiele kobiet ma poczucie, że polityka nie jest o nich. Widzi zbyt mało kobiet w polityce, które mogłyby reprezentować ich poglądy i interesy. Wiele jest też rozczarowanych - po wielkiej mobilizacji czarnych protestów, które ogarnęły Polskę po wyroku Trybunału Konstytucyjnego, mają poczucie, że nic się nie zmieniło. Staramy się powiedzieć kobietom: to nie jest prawda! Te protesty zmieniły bardzo wiele. Dziś absolutna większość ludzi w Polsce, w tym wielu wyborców PiS-,  uważa, że aborcja do 12. tygodnia ciąży powinna być legalna, dostępna i bezpłatna dla wszystkich kobiet. Potwierdzają to dziesiątki badań opinii społecznej. To jest ogromne zwycięstwo.

To, że dziś partie demokratyczne muszą tłumaczyć się z tego, czy popierają prawo do terminacji ciąży, to jest zasługa milionów kobiet, które trzy lata temu wyszły na ulicę.

Lewicy zależy na tym, żeby pokazać uczestniczkom tych protestów, że mają na kogo głosować. Możecie na nas liczyć. My zawsze stoimy po waszej stronie. 

Od siebie chciałabym powiedzieć wszystkim kobietom w Polsce, że ich głos liczy się bardzo. To dzięki głosom kobiet z Warszawy dostałam się do Sejmu z czwartego miejsca na liście Lewicy i miałam szansę na pracę poselską przez ostatnie cztery lata. Mogłam walczyć o ich sprawy, mogłam być głosem kobiet w parlamencie. Dzisiaj słyszę od wielu wyborczyń: "Mój głos nie był zmarnowany, jestem z pani dumna". Każdy głos ma znaczenie. 

Skoro jesteśmy przy wyroku Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej: niedługo miną równo trzy lata, odkąd TK - na wniosek obozu rządzącego - zdelegalizował aborcję z powodu ciężkiego, nieodwracalnego uszkodzenia płodu. Od tego czasu zmarła m.in. 30-letnia Izabela z Pszczyny - lekarze zwlekali z podjęciem decyzji o terminacji ciąży, więc do jej organizmu wdała się sepsa. Osierociła dwójkę dzieci. Te tragiczne historie nie są pojedyncze. Justyna z Wodzisławia Śląskiego miała zaledwie 34 lata. Agnieszka z Częstochowy - 37, Dorota z Nowego Targu - 33...

To, co zrobił Trybunał Konstytucyjny na wniosek PiS-u i Konfederacji, to jest skandal i pogłębienie piekła kobiet - co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Natomiast faktem jest, że w Polsce nawet przed tym wyrokiem ciężko było o legalną aborcję z przesłanki dotyczącej uszkodzenia płodu. Również zdarzali się lekarze, którzy zatajali przed kobietami stan płodu i ciąży, jak choćby doktor Chazan. 20 lat temu z powodu odmowy wykonania aborcji zmarła Agata Lamczak. Znamy przypadki, w których lekarze nie chcieli przerywać ciąży ofiarom przestępstw. Odmawiano aborcji dziewczynkom poniżej 15. roku życia. To się musi zmienić - nie tylko na poziomie prawa, lecz także mentalności lekarzy. Aborcję traktuje się w Polsce jak zbrodnię, przestępstwo, a nie normalny zabieg, którego czasem potrzebuje kobieta.

Dlatego jako posłanka składałam do marszałkini Witek projekt ustawy ratunkowej, czyli wykreślenie tzw. pomocnictwa w aborcji z Kodeksu karnego. Dzisiaj ten przepis jest wykorzystywany do tego, by ścigać i prześladować kobiety po aborcji czy nawet po poronieniu. Przeszukuje się im mieszkania, ciąga się je po prokuraturach i komisariatach, przetrzymuje się je na izbach przyjęć - jak kilka miesięcy temu w Krakowie.

Do sytuacji, o której pani mówi, doszło w kwietniu. Pani Joanna zażyła tabletki wczesnoporonne legalnie, a ciąża zagrażała jej zdrowiu. Pogłębiający się kryzys fizyczny i psychiczny sprawił, że powiadomiła swoją lekarkę i trafiła do szpitala. Tam potraktowano ją - delikatnie rzecz ujmując - jak kryminalistkę. Policja zrobił jej rewizję i przesłuchanie, zabrała telefon oraz laptopa. Kazali jej się rozbierać, kucać, kaszleć. 

Zażycie tabletek poronnych zawsze jest legalne - własna aborcja nie jest i nigdy nie była w Polsce przestępstwem. Chcę to podkreślić, bo wiele kobiet boi się konsekwencji karnych, a takich polskie prawo po prostu nie przewiduje.

Niestety organy państwa traktują dzisiaj kobiety po aborcji, nawet kobiety po poronieniach, jak przestępczynie. Nie zawsze mogą liczyć na wsparcie lekarzy. Są w Polsce lekarze, dla których komfort, sumienie i brak kłopotów wciąż są ważniejsze niż życie i zdrowie pacjentek. Dla mnie absolutnie skandaliczne jest to, że dzisiaj odważne lekarki i odważni lekarze - jak np. dr Gizela Jagielska z Oleśnicy - są pod nieustającym ostrzałem i bezpardonowym atakiem ze strony skrajnej prawicy. Są zastraszani i jednocześnie nie mogą prosić o wsparcie Naczelnej Izby Lekarskiej, a kiedy kobiety tracą życie i zdrowie, Naczelna Izba Lekarska nie interweniuje. 

To wszystko jest postawione na głowie. Tak, należy zmienić prawo, ale należy też zadbać o to, by aborcja przestała być powodem do wstydu, by przestała być czymś, o czym nie wypada wspominać i co trzeba ukrywać w szpitalnych statystykach. Aborcja była, jest i będzie. Muszą to zrozumieć lekarze i politycy, którzy stanowią prawo w Polsce.

Spekuluje się o tym, że PiS - w przypadku wygranej - może utworzyć koalicję z Konfederacją. Choć sondaże sprzed kilku dni wskazują, że nawet w takim zestawieniu nie uzyskaliby większości w Sejmie, pobawmy się przez chwilę w "co by było, gdyby". Jak wyglądałaby sytuacja kobiet w Polsce rządzonej przez takich koalicjantów? Bo o tym, że chcą zaostrzyć już i tak jedno z najbardziej restrykcyjnych w Europie praw aborcyjnych, wiemy chociażby z wypowiedzi Michała Wawra w TVN24.

To by oznaczało katastrofę dla kobiet w Polsce. Konfederacja chce wsadzać nas za aborcję do więzienia, a miejsce w rządzie mógłby mieć Janusz Korwin-Mikke, który odmawia nam praw wyborczych. 

Rząd PiS-Konfederacja oznacza również głębszą dyskryminację kobiet na rynku pracy, upadek usług opiekuńczych oraz kompletną zapaść w ochronie zdrowia. Przypomnijmy, że pan Mentzen chce całkowitej prywatyzacji tego sektora. To oznaczałoby, że na poród trzeba by brać kredyt. Tak wyglądałoby państwo pod rządami PiS i Konfederacji. Dlatego kobiety muszą iść na wybory, żeby zatrzymać to szaleństwo.

Jednym z ważnych i przy okazji głośniejszych projektów Lewicy jest ustawa zmieniająca definicję gwałtu. W trakcie tegorocznej kampanii mówi się o niej bardzo często.  Chodzi o to, by w rozumieniu prawa istota tego przestępstwa opierała się na braku zgody, a nie na zasadzie "niepotwierdzenia stawiania oporu" przez osobę doświadczającą gwałtu. Oczywiście już pojawiają się interpretacje, że ma godzić to w zasadę domniemania niewinności. Ale przecież wcale nie o to chodzi.

Dziś w Polsce policja, sądy i część opinii publicznej chętniej wierzą gwałcicielom niż ich ofiarom. Regularnie dochodzi do szokujących wyroków sądu, bo np. ofiara nie krzyczała i nie opierała się "wystarczająco". I to najlepiej pokazuje, jak bardzo potrzebujemy zmiany prawa. Nasza propozycja wprowadza zasadę, że gwałtem jest każdy stosunek seksualny, na który jedna ze stron nie wyraziła zgody. Tylko tyle i aż tyle. To oznacza, że kiedy policjant, prokurator lub sędzia będzie miał do czynienia z taką sprawą, to jego zadaniem będzie dociekanie, czy dana osoba wyraziła zgodę - a nie, czy jej nie wyraziła.

Ta zmiana wydaje się mała, ale jest zasadnicza. Może radykalnie poprawić sytuację osób, które doświadczyły przemocy seksualnej. I to, że po ogłoszeniu naszego projektu odezwał się głównie chór męskich głosów, że "teraz będą musieli mieć zgodę na seks", jest najlepszym dowodem na to, jak bardzo potrzebna jest ta ustawa.

Skoro mowa o męskich głosach. Programowi i postulatom Lewicy zarzuca się, że nie bierze pod uwagę sytuacji i problemów, z którym borykają się polscy mężczyźni.

Kładziemy nacisk na kobiety, ponieważ kobiety są w Polsce dyskryminowane - na rynku pracy, w rodzinach, w ochronie zdrowia. Ale praw kobiet nie chcemy wprowadzać kosztem mężczyzn, po prostu chcemy bardziej przyjaznego, opiekuńczego państwa, które zadba o interesy wszystkich obywateli i obywatelek. Weźmy chociażby zdrowie psychiczne. To mężczyźni częściej doświadczają kryzysów psychicznych, to oni częściej popełniają samobójstwa. I to Lewica od lat walczy o bezpłatną, dostępną psychiatrię i psychologię. To posłanka Lewicy, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, przygotowała ustawę o zawodzie psychologa i terapeuty, która ma szansę wreszcie ustanowić pewne standardy leczenia i terapii. (Ustawa o zawodzie psychologa ma uregulować zasady i warunki uzyskiwania prawa do wykonywania zawodu psychologa oraz zasady jego wykonywania, a także organizację samorządu zawodowego psychologów - red.).

Wiele tych postulatów, które kierujemy do kobiet, ułatwi jednocześnie życie mężczyznom. Większe równouprawnienie na rynku pracy i w opiece nad dziećmi oznacza np., że będą mieli szansę nawiązać dobrą więź z dzieckiem, a jednocześnie zdejmie z nich presję na bycie głównym żywicielem rodziny.

A większość naszego programu nie ma płci. Kiedy zbudujemy w Polsce 300 tys. mieszkań na wynajem, to będą w nich mogli mieszkać wszyscy. Co ważne, to nie są mieszkania tylko dla rodzin, też dla singli. Z takiego mieszkania będzie mógł skorzystać młody mężczyzna dopiero wchodzący na rynek pracy, a także starszy pan, którego z różnych przyczyn życiowych nie stać na dalsze, samodzielnie utrzymanie.

Na koniec, choć może brzmi to nieco trywialnie: co musi się zmienić, aby można było mówić o odzyskaniu pełni praw przez kobiety?

Nawet nie wiem, od czego zacząć... Kobiety w Polsce uczy się od dziecka, że nie wypada im głośno domagać się swoich praw. A jednocześnie jeśli już te prawa mają, to ciężko jest się ich "doszarpać". I dotyczy całej gamy spraw, zarówno dostępu do znieczulenia przy porodzie, jak i godnego traktowania u ginekologa.

Nierówności dotykają nie tylko młodych kobiet, też seniorek. Państwo jest ślepe na fakt, iż wśród ponad 340 tysięcy emerytów, którzy nie mają prawa do emerytury, 80 procent to kobiety. Te liczby nie biorą się znikąd. To zwykle kobiety nie mogą w ciągu życia wypracować sobie godnej emerytury, ponieważ na jakiś wyłączone są z pracy zarobkowej, by zajmować się dziećmi, osobami z niepełnosprawnościami w rodzinie albo schorowanymi, starszymi rodzicami lub teściami. To na nie zazwyczaj spada ten obowiązek. Państwo nie robi nic, aby je wesprzeć w tych zadaniach, aby część tych zadań przejąć. Kiedy pojawia się kryzys i na czymś trzeba oszczędzić, to cięcia z reguły zawsze dotyczą edukacji, zdrowia, opieki zdrowotnej - bo to przecież zawsze można "zrzucić" na kobiety.

Dlatego chciałabym jeszcze raz dodać, że kobiety muszą iść na wybory. Powinny głosować na partię, polityków i polityczki, którzy gwarantują im ich prawa. Głosować zgodnie z własnym sumieniem i interesem, bo na tym polega demokracja.

Więcej o: