Kiedyś myślałam, że można nie interesować się polityką i spokojnie żyć. W końcu to ona zainteresowała się mną

W 2015 roku miałam zaledwie 23 lata. W czasie kampanii przed wyborami parlamentarnymi zauważyłam, że czytając kolejne doniesienia na temat polityki, jestem potwornie zestresowana. Zawsze miałam po takiej dawce newsów strasznie zły nastrój.

Frustrowało mnie i denerwowało wiele rzeczy. Na przykład antyimigrancka retoryka czy "chowanie" na czas kampanii radykalnych polityków i promowanie tych mogących sprawiać wrażenie umiarkowanych. W końcu stwierdziłam, że mam tego dosyć. Po wyborach parlamentarnych w 2015 roku przestałam na bieżąco monitorować doniesienia na temat polityki.

Zobacz wideo Jakie są problemy polskiej edukacji?

Oczywiście, docierały do mnie najważniejsze informacje. Poza tym, w kolejnych latach uczestniczyłam w wyborach. Nie wnikałam jednak w szczegóły, nie czytałam tygodników opinii, nie oglądałam programów publicystycznych, nie chodziłam na manifestacje. I myślałam, że tak już będzie zawsze. Wydawało mi się, że można spokojnie żyć na w miarę dobrym poziomie, nie poświęcając swojego wolnego czasu na politykę.

I naprawdę nie dziwię się osobom, które myślą w podobny sposób. Wiem doskonale, że polska polityka potrafi być denerwująca i frustrująca. Jednak po latach nie uważam, by takie odcięcie się od tej tematyki było dobrym krokiem. A w szczególności nierozsądne wydaje mi się rezygnowanie z udziału w wyborach.

Każdego miesiąca mogę odłożyć mniej

Perykles powiedział: "To, że nie interesujesz się polityką, nie oznacza, że polityka nie zainteresuje się tobą". Mimo upływu lat, słowa te nie tracą aktualności. Doświadczyłam tego na własnej skórze. Tak, jak wspomniałam, wydawało mi się, że mogę żyć spokojnie na w miarę dobrym poziomie bez emocjonowania się i przejmowania polityką. Jednak gdy w pewnym momencie zaczęłam zauważać, że mimo braku zmiany nawyków zakupowych i nieco lepszych zarobków, każdego miesiąca mogę odłożyć mniej niż w przeszłości, zaczęło mnie to frustrować. Często podróżuję za granicę i nie widzę, by w krajach zachodnich ceny zmieniły się aż tak bardzo, jak u nas. Pamiętam, że gdy w 2012 roku po raz pierwszy odwiedziłam Berlin, wydawało mi się, że jest tam strasznie drogo. Obecnie ceny w Warszawie są bardzo zbliżone. Nie muszę oczywiście wspominać o różnicach w zarobkach. Boję się, że jeżeli ta tendencja się utrzyma, za jakiś czas mało kogo z nas będzie stać na życie w Polsce. 

Mamy się czego obawiać

Jednak w moim "ocknięciu się" największą rolę odegrały wydarzenia z 2020 roku. Zmiany w prawie aborcyjnym sprawiły, że ja i większość znajomych mi kobiet przestałyśmy się czuć bezpiecznie w tym kraju. Wiele z nas zaczęło wstrzymywać się z decyzją o macierzyństwie właśnie przez restrykcyjne prawo. W kolejnych latach śmierć kilku kobiet (Izabeli z Pszczyny, Agnieszki z Częstochowy, czy Doroty z Bochni), uświadomiły nam, że zagrożenie jest poważne i naprawdę mamy się czego obawiać. 

To wszystko zgotowali nam politycy. Nie wiem, jak po takich zmianach i dramatycznych wydarzeniach, będąc kobietą, można nie pójść na wybory. A jak donoszą media, co druga z nas w wieku między 18 a 39 lat nie zamierza głosować.

Domyślam się, że dla rządzących tacy nieświadomi i niezainteresowani polityką ludzie są najlepsi. Nie róbmy jednak sobie tego. Bo nawet jeśli teraz polityka nie wpływa jakoś znacząco na nasze życie, nie jest wykluczone, że w przyszłości to się zmieni. 

Więcej o: