Psychotesty - indywidualista czy dusza zespołu?
Trzy lata temu, gdy została wyróżniona we wspólnym konkursie Stowarzyszenia Wynalazców i Racjonalizatorów oraz Przeglądu Technicznego "Kobieta - Wynalazczyni 2007", była najmłodszą laureatką. - To był dla mnie szok - przyznaje. Aneta Tor od pięciu lat pracuje jako asystent w Katedrze Procesów Polimerowych Wydziału Mechanicznego Politechniki Lubelskiej. Kończy doktorat. Wspólnie z kilkoma innymi pracownikami uzyskała prawo z rejestracji na dwa wzory przemysłowe. Współtworzyła też cztery wynalazki (np. głowicę wytłaczarską do stosowania w linii technologicznej wytłaczania tworzyw polimerowych), które od kilku lat czekają na uzyskanie ochrony.
Od 2005 roku do kwietnia br. zgłoszeń, których stroną jest Politechnika Lubelska było sto. Przy tworzeniu jednej czwartej uczestniczyły panie. To dużo. Od połowy lat 70. w skład zespołów z tej uczelni, które opatentowały jakiś wynalazek czy wzór, weszło łącznie 1,5 tys. panów i... 90 kobiet.
Zgłoszenia wniosków o przyznanie patentu w roku 2005
Zgłoszenia wniosków o przyznanie patentu w roku 2009
Jak sytuacja wygląda w Polsce? Pięć lat temu było ich 12 proc., cztery lata później 15 proc. Liczba kobiet zgłaszających do Urzędu Patentowego swoje lub opracowane przy współpracy z innymi osobami wynalazki lub np. wzory użytkowe ostatnio wzrasta. Z 653 kobiet w 2005 roku do 1168 kobiet w roku ubiegłym. Dekadę temu wśród twórców opatentowanych wynalazków i wzorów kobiety stanowiły 12 proc., pięć lat później było ich już ponad 16 proc. Podobnie było w ubiegłym roku. Z czego to wynika? Czy kobiety faktycznie mają "pod górkę" z patentami?
W odróżnieniu od patentów, które otrzymuje się na wynalazki, wzorom przemysłowym przysługuje tzw. prawo z rejestracji, a wzorom użytkowym prawo ochronne. Ochrona na wzory udzielana jest na 10 lat. W przypadku wynalazków ten czas jest dwukrotnie dłuższy. Prawo z rejestracji wzorów przemysłowych może wynosić nawet 25 lat, ale ten czas dzieli się na pięcioletnie okresy (wymaga więc wznawiania). Wzór użytkowy to "nowe i użyteczne rozwiązanie o charakterze technicznym, dotyczące kształtu, budowy lub zestawienia przedmiotu o trwałej postaci". Wzór przemysłowy to natomiast "nowa i posiadająca indywidualny charakter postać wytworu lub jego części".
Aneta Tor to drobna blondynka. Na ćwiczeniach studenci potrafią zapytać ją o to, czy ma dzieci, ile ma lat i jakie lubi samochody. Mrugają do niej, robią jej ukradkiem zdjęcia. - Nie mogę prowadzić zajęć tak, jak bym chciała. Nie mogę wchodzić w żadne rozmowy, dyskusje. Muszę być bardzo stanowcza. Raz, dwa, trzy... Inaczej potraktują mnie jak młodą dzierlatkę, której można wejść na głowę.
Połowę dzieciństwa spędziła w garażu. - Mój tata jest mechanikiem. Mazanie się w smarze i sprawdzanie jak długa jest rura wydechowa sprawiało mi dużą frajdę. Lubiłam to, ale nie wiązałam z tym planów na przyszłość - mówi. Zawsze lubiła matematykę i fizykę, ale wybór uczelni technicznej nie był aż tak oczywisty. Popołudniami uczyła się w szkole muzycznej. Śpiewa (teraz w chórze akademickim) podobnie jak kiedyś jej mama. Gra też na fortepianie. Jedna z jej sióstr gra na skrzypcach, druga na wielu instrumentach. Tata na gitarze... I chociaż muzykę ma w genach ostatecznie zdecydowała się na Politechnikę Lubelską. Zdawała na budownictwo. Zdała, ale zabrakło miejsc. Dostała propozycję - ochrona środowiska albo mechanika i budowa maszyn. Zdecydowała się na mechanikę, bo - jak mówi - nie chciała pracować "w kanalizacji". I chociaż przed październikiem wielokrotnie zastanawiała się, czy podoła, tamtej decyzji nigdy nie żałowała.
Grażyna Matysik jest absolwentką chemii (chociaż zawsze bardzo lubiła matematykę). Odkąd pamięta mniej interesowały ją nauki teoretyczne. Chciała pracować na uczelni. Od ponad 30 lat jest związana z chromatografią (nauką o metodach rozdzielczych, polegających na rozdzielaniu lub/i badaniu składu mieszanin związków chemicznych). - Początkowo, w trakcie badań chciałam nauczyć się rozdzielać wieloskładnikowe mieszanki. To było dla mnie wyzwanie. Później, gdy nauczyłam się je rozdzielać, zrodził się kolejny cel - żeby efektem tego rozdzielania było jakieś zastosowanie praktyczne. To wszystko doprowadziło mnie do tych kompozycji roślinnych, do patentów - mówi prof. dr hab. Grażyna Matysik i dodaje: - Miło jest zrobić coś, co może komuś pomóc, nawet jednej osobie. Najwięcej radości sprawiają jej właśnie listy od ludzi, którym pomogły jej lekarstwa. - Nie chcę, żeby to zabrzmiało bufoniarsko, ale to jest najprzyjemniejszy aspekt mojej pracy - mówi.
Podział wniosków o przyznanie patentu gdzie twórcami są kobiety ze względu na sferę działalności zgłaszającego w 2005 roku
Podział wniosków o przyznanie patentu gdzie twórcami są kobiety ze względu na sferę działalności zgłaszającego w 2009 roku
Grażyna Matysik kieruje Samodzielną Pracownią Chromatografii Plenarnej przy Uniwersytecie Medycznym w Lublinie. Jest współautorką i autorką kilkunastu zgłoszeń patentowych i kilku patentów. Opatentowała m.in. kompozycje ziołowe do leczenia trudno gojących się ran, stanów zapalnych śluzówki (stosowane zwłaszcza w stomatologii), czy sposób rozdzielania i oznaczania próbek wieloskładnikowych. W aptekach można kupić naturalne leki roślinne powstałe w wyniku badań zespołów, do których należała prof. dr hab. Matysik. Obecnie prowadzone są rozmowy z Herbapolami zainteresowanymi produkcją takich kompozycji w formie tabletek.
Kiedyś na 120 studentów farmacji było może trzech, czterech panów. - Dziś stanowią oni mniej więcej jedną piątą. Moim zdaniem ten wzrost wynika ze znacznie większych możliwości, które zaczął dawać ten zawód po 1989 roku - mówi. Na uniwersyteckich etatach proporcje się wyrównują - pań i panów na stanowiskach naukowych i naukowo-dydaktycznych jest prawie tyle samo. W Pracowni, którą kieruje prof. dr hab. Matysik, pracują same kobiety.
Inaczej jest u dr Agnieszki Wójtowicz. Tu kobiety są rodzynkami. Dr Wójtowicz patentową ścieżką szła już od szkoły średniej. Wybrała technikum spożywcze. Na technologię żywności poszła więc "za ciosem". Gdy kończyła studia na uczelni zwalniały się dwa wakaty. Przyjęto ją i kolegę. Teraz, podobnie jak Aneta Tor, jest jedyną kobietą w Katedrze na stanowisku naukowym. Kobiety pracujące w katedrach "po sąsiedzku" też są w swoich zespołach rodzynkami. Na studiach było odwrotnie. Wójtowicz skończyła pierwszy rocznik technologii żywności. - To był babiniec. Na trzydzieści osób było siedmiu panów - wspomina.
Sama przyznaje, że woli pracować z mężczyznami. - Bardzo dobrze czuję się w takim środowisku. Jestem energiczna, nie lubię plotek, siedzenia przy kawce. Nie mam "psiapsiółek" - mówi. Ma męża, dwóch synów - "umiejętność dogadywania się z facetami jest po prostu konieczna". Na konferencjach naukowych, na które jeździ, panie można zwykle policzyć na palcach jednej ręki. - Na studiach jednak nie ma reguły. Nie jest tak, że na kierunkach technicznych studenci radzą sobie lepiej, niż studentki. Nie można generalizować. Wiele kobiet ma bardziej wyczulony zmysł techniczny niż mężczyźni - dodaje.
Dr Agnieszka Wójtowicz jest adiunktem w Katedrze Inżynierii Procesowej na Wydziale Inżynierii Produkcji Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie. Pracuje tu od czternastu lat. Współtworzyła cztery patenty i współpracowała przy kilku innych zgłoszeniach. Wśród nich jest np. wzór użytkowy na ślimak do ekstrudera. Ekstruzja to specjalna obróbka ciśnieniowo-termiczna. W skrócie jest to proces przetwarzania surowców skrobiowych pod wpływem ciepła, wilgoci i w warunkach wysokiego ciśnienia. W wyniku takiej "obróbki" powstaje wiele produktów trafiających na nasze stoły, np. kotlety sojowe, chrupki kukurydziane, prażynki czy chrupki chleb. Z procesu ekstruzji korzystają też np. producenci suchej karmy dla psów i kotów.
Na pierwszym roku mechaniki i budowy maszyn dziewczyn było całkiem sporo - ok. dziesięciu. "Po co tu przyszłyście? Mężów szukać?" - potrafił zapytać kolega z ławki. "Nie lepiej było pójść na KUL [Katolicki Uniwersytet Lubelski - red.] książki czytać?" - to już jeden z wykładowców. - Odpowiedziałam chyba, że nie muszę studiować, żeby książki czytać - wspomina Aneta Tor i po chwili zastanowienia dodaje: - Może z tym podejściem do studentek jest trochę racji, ale wynika to wyłącznie z proporcji. Teraz patrzę na to z drugiej strony i widzę, że wielu studentów jest tu przez przypadek, że się do tego nie nadają. Dziewczyn jest jednak dużo mniej i jeśli trzy czwarte z nich interesuje się czym innym, bardziej rzuca się to w oczy.
Razem z nią studia skończyły trzy dziewczyny. - Nie zawsze było tak, że sobie nie radziły. Na najtrudniejszym trzecim roku spory odsiew jest również wśród mężczyzn. Już tak jakoś często jest, że gdy kobieta wyjdzie za mąż i zajdzie w ciążę, musi się poświęcić "dla dobra wspólnego". Przed porodem można zaplanować urlop dziekański i powrót, ale wiele kobiet już nie wraca. Miałam taką koleżankę: urodziła dziecko i już jej na studiach nie widziałam - mówi Aneta Tor. Sama niedługo wychodzi za mąż. Z Markiem, narzeczonym, planują założenie rodziny. - Już od dawna chciałam mieć dzieci, ale bałam się, że nie uda mi się skończyć doktoratu. Dobrze, że uczelnia jest jednostką publiczną. Tu za ciążę nikt nie wyrzuci z pracy, jak to ma często miejsce w firmach prywatnych.
Agnieszka Wójtowicz jest mamą Patryka i Damiana. Synów urodziła jeszcze na studiach, dlatego nigdy nie musiała przerywać kariery naukowej. Miała wsparcie w rodzinie. Żartuje, że "wcześnie zaczęła". - To jest świetny okres. Takie rozwiązanie polecam wszystkim moim magistrantkom. Wtedy nie ma się jeszcze tyle zawodowych obowiązków, człowiek nie jest obłożony pracą, jest po prostu luźniej. Później jest trudniej. Sama mogłam zdecydować się na badania czy staż za granicą tylko dlatego, że dzieci były już dość duże i nie byłam ograniczona obowiązkami rodzicielskimi - mówi. Co wcale nie oznacza, że było łatwo. Gdy na trzy miesiące pojechała do uniwersytetu w Wageningen na stypendium ufundowane przez holenderskie ministerstwo rolnictwa, bardzo to przeżyła. - Dzieciom się nic nie stało, ale ja od tamtej pory unikam tak długich wyjazdów - mówi. - Uschła pani z tęsknoty? - pytam. - I ja uschłam i dzieci. Bardzo to odchorowałam - mówi Agnieszka Wójtowicz.
Dla Grażyny Matysik pogodzenie pracy zawodowej z wychowywaniem dzieci nie było łatwe. Mąż, profesor chemii, również był związany z uczelnią. Gdy dzieci były małe, chodzili do pracy na zmianę. - Nie chcieliśmy, żeby były same albo z obcą osobą. Dzięki takiemu systemowi pracy nie musieliśmy też szukać pomocy domowej. Niestety, ze względu na to, że mój mąż nie bardzo interesował się typowymi domowymi obowiązkami, większość z nich spadała na mnie. Ze względu na to, że nie chciałam obciążać męża typowymi domowymi obowiązkami, większość z nich spadała na mnie - mówi. - Myśli pani, że mamy teraz łatwiej, niż kiedyś? - pytam. - Nie sądzę, żeby tak było, ale to zależy od konkretnego przypadku, konkretnego człowieka.
Córka Grażyny Matysik jest lekarzem, a syn ekonomistą. Jest babcią trojga wnucząt. - Może kiedyś będzie wnuczka? - uśmiecha się.
Jako pracownik naukowo-dydaktyczny mgr inż. Aneta Tor ma nienormowany czas pracy. Zwykle sprowadza się to do wyjścia z domu przed ósmą i powrotu po dziewiętnastej. - Mój narzeczony ma własną firmę budowlaną. Praca bardzo go absorbuje. Wychodzimy z domu i wracamy niemal w tym samym czasie - mówi. W swojej katedrze jest jedyną kobietą na takim stanowisku.
W poprzednim semestrze zdarzało się, że dr Wójtowicz zaczynała zajęcia o 8 i kończyła o 19.30. Ciurkiem. Przy takim obłożeniu dydaktyką niełatwo o czas dla siebie i dodatkową działalność naukową. Stara się jednak to pogodzić. Właśnie kończy grant ministerialny. Kierowała badaniami dotyczącymi opracowania parametrów ekstruzji makaronu błyskawicznego, który zawiera same naturalne składniki. Takiego makaronu nie ma jeszcze na polskim rynku. - Kto spróbował go jako pierwszy? - pytam. - Oczywiście, że ja - śmieje się i dodaje: - Zawsze najpierw próbuję. Jak coś się nie nadaje do jedzenia, to znaczy, że trzeba po prostu coś zmienić w procesie.
Jednak to mąż Tomasz twierdzi, że jest najlepszym kucharzem na świecie. - Nieczęsto mam okazję by się o tym przekonać, w domu zazwyczaj ja gotuję - mówi. Sama bardzo lubi kosić trawę, malować ściany. Lubi prace, których efekt jest widoczny od razu. - Odwrotnie, niż na uczelni. Zdarza się, że przez dwa miesiące piszesz tekst i recenzent mówi, że jest do niczego i trzeba go napisać od nowa - ubolewa.
Jeśli patent nie zostaje wdrożony to wynalazek czy wzór praktycznie nie wiąże się z żadnymi korzyściami finansowymi dla jego twórcy. Najistotniejszy jest dorobek naukowy. Tekst opublikowany w piśmie znajdującym się na liście filadelfijskiej [lista naukowych czasopism opracowywana i aktualizowana przez Institute of Scientific Information - red.] to dorobek bogatszy o 20 punktów, patent - o 10. - Wynalazczość nie jest traktowana jako dziedzina nauki. Pozwala na zupełnie inny rozwój. To, że człowiek potrafi coś stworzyć, daje olbrzymią satysfakcję - mówi Aneta Tor.
Agnieszka Wójtowicz: - Zgłoszenia składa się z wielkim entuzjazmem. Później, wprost proporcjonalnie do czasu oczekiwania, ten entuzjazm stopniowo opada. Tak naprawdę najfajniej jest zobaczyć swoje "dziecko" w praktycznych zastosowaniach lub na sklepowej półce.