Jak wyglądał dzień z życia aktywnej kobiety w latach 60., 90., a jak wygląda teraz? Opowiadają babcia, matka i córka

Czasy się zmieniły. W latach 60. czy nawet 90. dzień z życia przeciętnej 28-latki wyglądał zupełnie inaczej. Często kobiety w tym wieku miały już kilkoro dzieci. Zwykle nie miały czasu na własne, małe przyjemności, takie jak zajęcia sportowe, zakupy, kino czy spotkania z przyjaciółmi. Zapytaliśmy kobiet z trzech pokoleń z jednej rodziny, jak wyglądał wtedy zwykły dzień z ich życia.

Julia ma 28 lat. 5 lat temu skończyła studia, od 8 lat pracuje zawodowo. Wyszła za mąż w wieku 27 lat, nie ma jeszcze dzieci i jak sama zaznacza – to jeszcze nie czas. Czas dzieli między pracę, rodzinę, przyjaciół. Uwielbia dalekie podróże, a gdyby mogła całe dnie spędziłaby w kinie.

Jowita skończyła w tym roku 51 lat. Zawodowo pracuje już 32 lata i nawet nie myśli o emeryturze. Julię urodziła rok po ślubie, miała wtedy 23 lata. Skończyła zaoczne studia, do pracy wróciła po 3-letnim urlopie wychowawczym. Ma udane małżeństwo, jedno dziecko. Realizuje się w pracy – jest nauczycielką w szkole podstawowej.

Joanna w grudniu będzie obchodziła 83. urodziny. Jowitę, trzecie dziecko, urodziła już po trzydziestce. Pierwszą dwójkę – dwóch synów – w wieku 20 i 23 lat. Ma pięcioro wnucząt. Niestety jest już wdową. Czas mierzy odwiedzinami wnuków i spotkaniami z przyjaciółkami. Uwielbia czytać i gotować.

Jak wygląda dzień z życia 28-letniej Julii? A jak w  jej wieku mijał dzień jej mamy i babci? Zapytaliśmy.

Julia: Pracuję w mediach, więc dzień zaczynam dość wcześnie. 5.40 – pobudka, szybki prysznic i już o 6.00 wychodzę z domu. Docieram na dyżur w pracy o 6:30, szybkie śniadanie przed komputerem, poranne kolegia, mnóstwo spotkań, w międzyczasie szybki lunch, też często przed komputerem. Czas w pracy mija błyskawicznie. Kiedy spojrzę na zegarek, jest już prawie 15.00 i przychodzi mój zmiennik.

Wybiegam z pracy, w drodze do domu robię zakupy. Czasem gotuję obiad, czasem po powrocie męża z pracy jemy coś na mieście albo zamawiamy jedzenie do domu. Obowiązkowo codziennie ćwiczę. Idę na pilates, jogę, w środy gram w squasha. Jeśli mam siłę, wieczorem spotykam się ze znajomymi, idę do kina. Jeśli „padam” ze zmęczenia, spędzam wieczór z ulubionym serialem.

Trzy pokolenia kobiet z jednej rodzinyTrzy pokolenia kobiet z jednej rodziny fot. flikr.com, Mitchell Joyce, (CC BY-NC 2.0)

Jowita: Kiedy miałam 28 lat, miałam już 5-letnią córkę. Pracowałam zawodowo na cały etat, więc codziennie ustalaliśmy z mężem, które z nas odbierze danego dnia dziecko z przedszkola. Jula nie była kłopotliwym dzieckiem, może niejadkiem, ale nie sprawiała większych problemów. Jednak, kiedy jest dziecko, dzień ustawia się pod nie.

Jestem śpiochem, a pamiętam, że wstawałam z naszej trójki pierwsza, około 5:30. Robiłam śniadanie dla mnie i dla małej. Mąż raczej w biegu pił, w zasadzie nadal pije, kawę, a śniadanie je już w pracy. Odprowadzałam Julę do przedszkola i biegłam na pociąg. Pracowałam 20 km od miejsca, w którym mieszkaliśmy. Do szkoły – jestem nauczycielką – docierałam przed 8.00. Lekcje, zajęcia dodatkowe, spotkania z rodzicami, ewentualne zebrania, rady… Jeśli udawało mi się wyjść z pracy przed 16, odbierałam Julkę, jeśli nie, robił to mąż.

Popołudniu – zakupy, szybki obiad, zabawa z dzieckiem. Kiedy mała zasypiała około 21-22. Nie miałam już na nic siły. Ale to i tak był dobry dzień. Kłopoty zaczynały się, kiedy na przykład Jula chorowała. Ale przyznaję, wtedy w opiece pomagała mi mama, która odeszła wcześniejszą emeryturę.

Trzy pokolenia kobiet z jednej rodzinyTrzy pokolenia kobiet z jednej rodziny fot. flikr.com, Mitchell Joyce, (CC BY-NC 2.0)

Joanna: Kiedy patrzę na Julię, to czasem śmiać mi się chce, kiedy mówi o tym, jaka jest zapracowana. Ja w w jej wieku miałam nie tylko męża, pracę, tak jak ona, ale też dwoje malutkich dzieci. Mariusz miał wtedy już 8 lat, Jacek 5. Dwa urwisy. Wszędzie ich było pełno. Starszy chodził już do drugiej klasy podstawówki, a z młodszym siedziała w domu moja świętej pamięci mama. Nie było wtedy łatwego dostępu do przedszkoli.

Dzień zaczynaliśmy bardzo wcześnie. Wstawałam około 5.00. Przygotowałam śniadanie, też jedzenie do szkoły, coś do pracy siebie i męża. Około 7.30 przychodziła do nas moja mama. Zajmowała się już chłopakami, odprowadzała starszego do szkoły. Wychodziliśmy z mężem do pracy.

Jestem emerytowaną nauczycielką. W szkole spędziłam całe życie, moja najmłodsza córka poszła w moje ślady. W szkole pracowało się wtedy krócej. Już około 13-14. byłam z powrotem w domu. Mogłam zrobić w spokoju obiad, podczas gdy moja mama zajmowała się Jackiem. Starszego odbierał ze szkoły mąż. Kiedy wrócili, różnie, między 16-17 siadaliśmy wszyscy do wspólnego obiadu. Śmiechu było co nie miara. Potem lekcje z Mariuszem, Tomasz (mąż, przyp. red.) raczej nie pomagał chłopakom w lekcjach. On był od zabawy. Z nimi chłopcy grali w piłkę i chodzili do parku puszczać latawce.

Wieczór. Mycie chłopaków, bajka na dobranoc. Byliśmy tak zmęczeni z mężem po całym dniu, że oboje zasypialiśmy w łóżku nad książką.