Krem za 1700 zł? Przyglądamy się z bliska najdroższym kosmetykom z polskich drogerii

Wierzę, że za jakością kosmetyku nie musi stać jego wysoka cena, ale zdarza mi się zaszaleć i kupić coś droższego mając nadzieję na spektakularny efekt. "Zaszaleć" oznacza zapłacić za kosmetyk ponad 100 zł. Kiedy jednak widzę na półce kremy warte średnią krajową pensję, zaczynam się zastawiać, co takiego może się w nich kryć?

Stopnie luksusu

Kiedy na rynku co chwilę pojawiają się kosmetyki z innowacyjnymi składnikami i już za kilkanaście złotych można kupić krem z retinolem albo kwasem hialuronowym, trudno docenić kolejne odkrycia naukowców w tej dziedzinie. Nie inaczej było w przypadku nowego pomysłu Guerlain, który ma uplasować markę na "najwyższym stopniu luksusu". Flawonidy, czyli występujące w roślinach związki chemiczne będące naturalnymi przeciwutleniaczami, są od dawna znane ze swojego działania hamującego procesy starzenia i występują w wielu kosmetykach. Sama nazwa nie przyciągnęłaby więc zbyt wielu żądnych nowych, kosmetycznych wrażeń klientek.

Co innego jednak, gdy są to flawonoidy pochodzące z Wyciągu Molekularnego z Orchidei Królewskiej. Wyciąg ten ma stymulować proces odnowy komórkowej, wzmacniać struktury skórne, chronić DNA a nawet stymulować gen długowieczności. Wszystko sprowadza się jednak do podstawowego i najbardziej wyczekiwanego działania - ma pomóc pozbyć się zmarszczek. To jasne, że każda z nas chętnie pozbędzie się zmarszczek, ale czy kupno 50 ml kremu za 1747 zł naprawdę wydaje się być dobrym rozwiązaniem?

I nie chodzi tu nawet o to, jak wysoką cenę trzeba zapłacić za słoiczek ze specyfikiem. W końcu wiele kobiet korzysta ze znacznie droższych zabiegów niwelujących oznaki starzenia. Zastanawiające jest jednak to, w jaki sposób producent próbuje nas przekonać do wypróbowania swojego kremu. "Molekularny Wyciąg" znalazł się w "arcyluksusowej" gamie a sam kosmetyk nie jest nawet kremem tylko "eliksirem". Nowy wynalazek to tylko część całej gamy Guerlain Orchidée Imperiale, która sprawia, że zastanawiam się czy to produkt przeznaczony dla dojrzałych, walczących ze zmarszczkami kobiet, czy może małych dziewczynek wierzących w czary? A może jedno i drugie.

Co to znaczy drogo?

Przyglądając się cenom na sklepowych półkach i kontynuując (z coraz większym zdziwieniem, ale i snobizmem) podróż po stronach internetowych, doszłam do wniosku, że nie wiem co to znaczy drogi, albo tani kosmetyk. Pamiętam, że kiedyś zrobił na mnie wrażenie krem do rąk marki La Mer. Kosztował ponad 300 zł, podczas gdy mój - maksymalnie 25 zł! Teraz jednak, gdy uważniej przyjrzałam się ofercie La Mer, nabrałam przeświadczenia, że była to cena zupełnie przystępna. Czym bowiem jest 300 zł, podczas gdy za jedną (!) maseczkę tej samej marki zapłacimy bagatela 1050 zł. I to w zwykłej perfumerii, nie żadnym salonie z ekskluzywnymi kosmetykami dla najbogatszych.

Remanent

Przekalkulowałam sobie ile warta jest moja kosmetyczka i ile zapłaciłabym, gdybym wypełniła ją odpowiednikami z "arcyluksusowej" półki. Mój podkład - 150 zł zamieniam na La Prairie za 700 zł. Drogo, ale mogę zrezygnować z dodatkowego wydatku na korektor (60 zł), bo w opakowaniu zawarty jest także ten kosmetyk. Podobno natychmiast zauważę poprawę kondycji skóry (muszę uwierzyć na słowo). Tusz do rzęs, to kolejny kosmetyk, którego nie może zabraknąć. Wyrzucam maskarę za 25 zł, ale zamiast kupić kolejny tusz decyduję się na odżywkę Revitalash. Płacę 340 zł i liczę na spektakularny efekt - tego akurat mam wrażenie, że jest szansa, aby się doczekać, bo o tym kosmetyku słyszałam same superlatywy. Róż? Sisley za 260 zł, a do tego tańsza o 40 zł pomadka z Kanebo. Mam bazę mojego makijażu - bez cieni, eyelinera, pudru, bazy pod fluid, czy innych wypełniających moją kosmetyczkę specyfików, a mój rachunek już przekroczył 1500 zł. Dużo - myślę, a za chwilę orientuję się, że to wciąż mniej niż cena jednego kremu od Guerlain! Uznaję, że kompletowanie "arcyluksusowej" kolekcji pielęgnacyjnej nie ma sensu. Nie mogę się jednak powstrzymać i zaglądam na stronę popularnej perfumerii, by sprawdzić cenę najdroższego kremu. Sisley Supremya la nuit - wygrywa kosztując 2340 zł i zostawia Guerlain, który wywarł na mnie takie wrażenie, daleko w tyle.

Więcej o: