Bless me Saint Oil to serum, maseczka, rozświetlacz, eliksir odżywczy i olejek do relaksacyjnego masażu twarzy w jednym. Łączy w sobie dziewięć naturalnych olejków, witaminę E, kadzidło, mirrę i złoty proszek mikki. Producent podaje, że wspomaga odbudowę wierzchniej warstwy skóry oraz błyskawicznie ją nawilża.
Aneta Kolendo-Borowska - pomysłodawczyni serum, a dodatkowo charakteryzatorka z wieloletnim stażem - rekomenduje, aby dodawać jedną kroplę olejku do podkładu. Dzięki temu mamy uzyskać efekt lekkości i dogłębnego nawilżenia. Dodatkowo podkład ma nie spływać, a skóra ma wyglądać na promienną i zadbaną.
Jak serum wypadło podczas testu? Czy zapewnienia producenta się sprawdziły? Oto szczegółowa ocena:
Konsystencja: Olejek jest bardzo delikatny. Typowa konsystencja dobrego serum. Wystarczy kropka produktu, aby rozcieńczyć podkład. Przyznaję 1 punkt.
Zapach: Pachnie obłędnie! Zapach trawy cytrynowej zostaje na twarzy, nawet do kilku godzin. 1 punkt.
Efekt: Podkład z kroplą serum dobrze się rozprowadza. Nie zostawia tłustego filtru na twarzy. Moja problematyczna cera przyjęła go bardzo dobrze. Skóra była gładsza, bardziej nawilżona, wręcz "spulchniona". Miłe uczucie. 1 punkt.
Wydajność: Testowałam produkt dopiero tydzień. W małej buteleczce mieści się, według producenta, 450 kropel. Produkt aplikuje się bardzo łatwo, nie zdarzyło mi się uronić kropli. Więc wydaje mi się, że faktycznie jest dość wydajny, starczy na kilka miesięcy. Punkt.
Użytkowanie: Aplikator działa bez zarzutu. Buteleczkę kilka razy włożyłam na noc do lodówki. Dzięki temu podczas aplikowania rano, rozcieńczony podkład był przyjemnie chłodny. 1 punkt.
Ocena końcowa: 5/5 pkt. Serum jest świetne. Przyjemnie pachnie, doskonale się nakłada, a efekt jest wow. Skóra jest nawilżona, podkład nie spływa w ciągu dnia. Czasem używałam olejku też wieczorem, po demakijażu. Wklepywałam kilka kropel olejku w twarz, zostawiałam do wchłonięcia i dopiero aplikowałam krem. Przyjemnie nawilża skórę po całym dniu.