Zielonych oaz jest w centrum czeskiej stolicy tyle, że można je odwiedzać po drodze, tylko na chwilę zbaczając z najbardziej znanych i polecanych we wszystkich przewodnikach tras turystycznych.
Najpopularniejszy jest tzw. trakt królewski, czyli droga, którą w 1458 r. szedł orszak koronacyjny husyckiego króla Jerzego z Podiebradów. Dla własnej wygody, żeby oszczędzić sobie wdrapywania się na strome pochyłości, lepiej trasę tę przejść w przeciwnym do orszaku kierunku: ze wzgórza Hradczan w dół nad Wełtawę, a potem mostem Karola na Stare Miasto. Zacząć najlepiej jeszcze wyżej, na Pohorelcu, czyli placyku z parkingiem leżącym na pochyłości na zachód od Hradu (C4 - patrz mapka). Kilka kroków w dół czeka pierwsza atrakcja: przepiękny pałac cerniński (obecnie siedziba MSZ) i leżąca naprzeciwko niego Loreta, czyli potężny kompleks kościelny z tzw. domkiem loretańskim - kopią domku, w którym Anioł zwiastował Marii Pannie. Ów domek w 1295 r. został cudownie przeniesiony z Betlejem do włoskiej mieściny Loretto. Jego kopie rozprzestrzeniły się potem po całej Europie, w samych Czechach i na Morawach naliczono ich w okresie kontrreformacji blisko 50. Ten praski jest jednak wyjątkowy, bo kompleks, w którym go umieszczono to prawdziwa, barokowa perła z kurantem (27 dzwonków na głównej wieży).
Pierwsze piwo: U cerneho Volu
Tuż przy Lorecie, na południowej pierzei placu Loretańskiego ukryta przy podcieniach czeka atrakcja dla spragnionych czeskiego folkloru: jedna z najstarszych, a na pewno najbardziej w mieście renomowanych piwiarni U cerneho Volu (C4). Odrapanej, brązowej farby olejnej, którą pociągnięte są jej drzwi, nie sposób nie zauważyć. Piwo pija się w tym niezwykłym lokalu ponoć od początku XVII w. W środku ciasno, drewniane, obskurne ławy, ceglana posadzka, dym z papierosów i kwaśny zapaszek piwa, czyli dokładnie to, czego Polak oczekuje od czeskiej gospody. U cerneho Volu ma tę cudowną zaletę, że choć to naprawdę knajpa z legendą, w dodatku leżąca przy turystycznym szlaku, jakoś udało się ją obronić przed przemienieniem w kolejny skansen dla naiwnych a bogatych, jakich w Pradze niestety pełno. Nalewa się tam piwo z Velkich Popovic, jasne i ciemne, podaje się tlacenkę (czyli salceson w grubych plastrach, z cebulą i octem) i utopence (czyli serdelki marynowane w occie z cebulą i pieprzem). Wszystko za parę koron. Kelnerzy są mrukliwi, ale to w Czechach niemal norma. Nadal U cerneho Volu bywają - jak mawiają Czesi - sztamgaści, czyli stali bywalcy, a wśród nich trafiają się znani pisarze i artyści. "To ostatni bastion dawnej Pragi po tej stronie rzeki" - powiedział mi tam kiedyś jeden z nich.
Pewnie trochę przesadził, ale tylko trochę.
Od Duerera do Picassa
Po wyjściu z knajpy skręca się w prawo i po pochyłości schodzi na plac Hradczański (C8). Od tego miejsca o wchodzeniu do lokali już lepiej nie myśleć: drogo, że strach, w dodatku knajpy jakieś takie dziwne, trochę za eleganckie i trochę zbyt puste. Lepiej skoncentrować się na zwiedzaniu. Na placu Hradczańskim do wyboru: po prawej stronie pałac Schwarzenbergów z muzeum wojska i broni, a po lewej pałac Sternbergów ze zbiorami sztuki europejskiej Galerii Narodowej. W środku ilościowo nieduży, ale niemal kompletny przekrój europejskiego malarstwa - od Albrechta Duerera i Pietera Breughla, przez el Greca, Rembrandta i Rubensa, po Matisse'a, Maneta, van Gogha, Chagalla i Picassa.
Operetka hradczańska
Na wejście do któregoś z pałaców zdecyduje się jednak tylko ten, kogo wcześniej nie przyciągnie widoczna już ze szczytu placu Hradczańskiego brama Hradu. Strzegą jej zawsze dwaj strażnicy w budkach, a koło południa można też tu obejrzeć uroczystą zmianę wart. Szczególnie znudzeni zabytkami i malarstwem mali chłopcy docenią towarzyszące jej hejnały i paradne mundury żołnierzy. Niekoniecznie trzeba mącić ich zachwyt informacjami, że i musztra, i uniformy powstały w latach 90. właśnie z myślą o turystach i że niektórzy mieszkańcy Pragi mówią o tej operetce z pewnym zażenowaniem.
Zwiedzający Hrad pytają zwykle: czy tu mieszka Havel? Niestety, Hrad mieści tylko kancelarię prezydenta republiki. Vaclav Havel tu urzęduje i pracuje. Jak ktoś chce zobaczyć jego dom, powinien się wybrać na ul. Delostrelecką (B3) w sąsiadującej z Hradczanami od północy dzielnicy Dejvice. Willi z flagą państwową i strzeżonej przez policję przegapić tam nie sposób. A przy okazji wizyty na Hradzie koniecznie trzeba obejrzeć kolejną galerię obrazów, eksponowaną w byłych stajniach cesarskich, tzw. Obrazarnę. Obrazy do niej zbierać zaczął szalony mecenas sztuk, wielbiciel czarnej magii i okultyzmu cesarz Rudolf II na przełomie wieków XVI i XVII. Oprócz płócien Tycjana czy Rubensa zobaczyć w niej można osobliwości, w których lubował się Rudolf, przede wszystkim słynny portret cesarza skomponowany przez Giuseppe Arcimbolda z owoców i warzyw.
Zwiedzając pałac królewski, trzeba też przejść przez salę Władysławską, bo tę wyjątkowo piękną, gotycką budowlę wzniesiono za panowania króla Polski i Czech Władysława Jagiellończyka.
600 lat katedry
Wejść warto też do stojącej wewnątrz czworoboku pałacu katedry św. Wita. Wśród jej gotyckich strzelistości można miejscami zobaczyć np. całkiem współczesny witraż ofiarowany katedrze przez Bank Slavia, co zdradza, że cała frontowa część katedry powstała dopiero w XIX i XX wieku i dotyczy to również górujących nad miastem wspaniałych wież portalu. Oryginalna, XIV-wieczna jest za to reszta budynku wraz z najwyższą, boczną wieżą.
Kilkaset metrów za katedrą podobna historia: bazylika św. Jerzego z dobudowaną kilkaset lat potem barokową fasadą. Trochę szkoda, bo właśnie w starym, nieistniejącym już dziś wejściu do tej bazyliki przed tysiącleciem św. Wojciech bronił przed krwawą zemstą kobiety przyłapanej na cudzołóstwie. Kiedy napastnicy mimo jego protestów pogwałcili chrześcijańskie prawo azylu kościelnego, oburzony Wojciech opuścił Pragę, aby z pomocą Bolesława Chrobrego nawracać Prusów.
Drugie piwo: U Kocoura
Kolejna, nie do opuszczenia praska specjalność to znajdująca się dosłownie za rogiem Zlata uliczka (C3) z szeregiem mikroskopijnych domków, w których przed laty mieszkali królewscy strażnicy. Po jej obejrzeniu można od razu zejść starymi schodami zamkowymi w dół, na Malą Stranę, lepiej chyba jednak wrócić do bramy Hradu i z placu Hradczańskiego popatrzeć na panoramę miasta, a potem stromą ulicą Nerudovą zejść na plac Malostranski, z dominującym nad nim kościołem św. Mikołaja z wielką, białą kopułą. Na samym dole, na końcu Nerudovki (D4) jest szansa na kolejny kufelek prawdziwego piwa w prawdziwej gospodzie. U Kocoura (D4), podobnie jak U cerneho Volu, to knajpka nie tylko renomowana i z tradycją, ale w dodatku pieczołowicie utrzymywana w naturalnym stanie, bez obliczonych na turystów bajerów w rodzaju przebranej za Szwejków obsługi. A piwo podaje się tu pilzneńskie, najsłynniejszy Pilsner Urquell, którego - zdaniem mojego sąsiada - codziennie pić trzeba tretinku (czyli 0,3 l) dla zachowania w zdrowiu żołądka oraz nerek.
Korki na Karolu
Pochwal się zdjęciami z Pragi w serwisie kolumber.pl!
Na drugą stronę Wełtawy przechodzi się przez wspomniany już kamienny most, czyli słynny most Karola. Przyjemność to jednak średnia, bo - szczególnie w lecie - tłok na nim niesłychany i idzie się dosłownie na kroczki, a nadmiar straganów, kuglarzy, malarzy i muzyków proponujących turystom swoje usługi raczej irytuje. Zresztą od tego miejsca tak już będzie do końca spaceru: zapchana jest po drugiej stronie rzeki, już na Starym Mieście ul. Karlova. W leżących tam sklepikach nie należy kupować nic, bo drogo, tandetnie i głupio - tylko wyjątkowi naiwniacy z bogatych części świata mogą uwierzyć, że rosyjskie matrioszki mają cokolwiek wspólnego z Pragą i Czechami. Nie oglądając się specjalnie na boki, trzeba się przecisnąć przez tłum do Rynku Starego Miasta, aby na ratuszu o pełnej godzinie zobaczyć słynny Orloj, czyli zegar astrologiczny z niezwykle skomplikowanym systemem wskazówek oraz z kurantem. Warto dla pociechy skupić się na kościotrupie z kosą i pomyśleć sobie, że ten symbol przemijania potrząsa dzwonkiem także pod adresem sprzedawców wspomnianych matrioszek. Potem jeszcze rundka wokół rynku i koniecznie mały wypad w ul. Pariżską do dzielnicy żydowskiej Josefov (E4), bo praskie zbiory judaiców należą do największych w Europie.
Trzecie: na pewno nie U Fleku
W stronę przeciwną, lekko pod górę od Rynku wchodzi się na teren dzielnicy Nove Mesto z centralnym placem Wacława (E5). Jest tam Muzeum Narodowe i pomnik św. Wacława na koniu, ale ja polecam znaleźć chwilę, aby pokręcić się po znajdujących się w budynkach po obu stronach placu pasażach. Plątanina korytarzy, w której łatwo się zgubić, sprawia wrażenie, że weszło się do innego, podziemnego miasta. Szczególnie imponujący jest pasaż w pałacu Lucerna na rogu ul. Vodickovej. W jego centralnej części, pod kawiarnią kina Lucerna, jeśli podnieść głowę, pod sufitem zobaczy się obrazoburczy pastisz pomnika św. Wacława w skali 1:1 autorstwa młodego, zbuntowanego artysty Davida cernego.
I tu, na Novym Meste lepiej uważać na lokale, kuszące rzekomą oryginalną czeską kuchnią i zachęcające do wejścia akordeonistami stojącymi w drzwiach. Magnesem Pragi są wprawdzie knajpy, ale te w centrum z atmosferą praskiej gospody mają tyle wspólnego, co z morzem kupowane w Sopocie ciupagi. A już na pewno bardzo szerokim łukiem omijać należy polecane przez niektóre przewodniki U Fleku oraz U Kalicha. Te przeraźliwe jaskinie pseudoswojskiego kiczu zna dziś z jak najgorszej strony każdy szanujący się mieszkaniec Pragi. Jeśli więc komuś mało było cerneho Volu czy Kocoura, popołudniem czy wieczorem lepiej niech wybierze się tramwajem na Vinohrady (F5), a jeszcze lepiej do Holeszovic (F2), na Žižkov (H4) czy Karlin (H3), czyli do dawnych robotniczych dzielnic, gdzie króluje secesja z początku wieku, ale turyści trafiają do tamtejszych gospód rzadko. Tylko proszę pamiętać, że tradycyjna gospoda jest zamykana o godzinie 22, góra 23!
Zielona Praga
No dobrze - powie sobie Czytelnik - ale przecież miało być o ogrodach! Więc gdzie te ogrody? Wszędzie. Z każdego z opisanych miejsc wystarczy odpowiednio skręcić, aby trafić na trawę, między drzewa i krzewy róż. Tuż przy Hradzie, bocznym wejściem można bowiem znaleźć Ogród Królewski, przystrzyżony, ze żwirowanymi alejkami i śpiewającą fontanną. W dole na Malej Stranie kuszą piękne Vojanove Sady (D4 - wejście od ul. U lužickeho seminare). Za wysokim, białym murem kryją się tam przekwitłe już niestety magnolie, bzy, a nawet mały plac zabaw dla dzieci i sadzawka z czerwonymi rybkami. Po drugiej stronie placu Malostranskiego, tuż nad rzeką rozciąga się wyspa Kampa (D4) z wielkimi trawnikami, na których wylegują się długowłosi hipisi z leniwymi psiakami. Tuż obok, za odnogą Wełtawy leży kompletnie pusta, wręcz dzika Wyspa Strzelecka (Strelecky Ostrov - D4). Z Kampy widać natomiast wzgórze Petrin, na które wjeżdża się kolejką taką jak na Gubałówkę, a schodzi potem owocowymi sadami i alejkami wśród trawników. Nawet przy samym placu Wacława, jeśli wejść do pasażu Tesla od strony ul. Vodickovej, po paru metrach trafia się do maleńkiego, ale uroczego Ogrodu Franciszkańskiego (E4). A już w ogóle najlepiej przejść od Rynku Starego Miasta ul. Pariżską do Wełtawy, przekroczyć rzekę i po schodach wspiąć się na wzgórze Letna, do potężnego metronomu. Skwery i parki ciągną się od tego miejsca (które przed laty wieńczył największy w Europie pomnik Stalina) w obie strony. Jeśli skręcić w lewo, dojdzie się do wspomnianego Ogrodu Królewskiego, a potem do Hradu. W prawo ścieżki zaprowadzą w platanowe aleje, wśród których ukryta jest restauracja z ogródkiem z piwem po przyzwoitej cenie i z jednym z najpiękniejszych widoków na całe miasto. Polecam szczególnie wieczorem.
Turyści - a Polacy, mam wrażenie, szczególnie - poznając Pragę koncentrują się zazwyczaj na jednym, przejawie jej życia: piwnych knajpkach. Trudno się dziwić, jak mawiał mój czeski znajomy, profesor kulturoznawstwa, "nie ma drugiej cywilizacji, w której bufet odgrywałby tak wielką rolę, jak w naszej"
Zanim ktoś wybierze się w wędrówkę po praskich lokalach, inkrustowaną kolejnymi kuflami piwa, powinien zapomnieć o lokalach polecanych w przewodnikach jako "typowo czeskie". Czeską gospodę w centrum miasta znaleźć bowiem strasznie trudno, wyparły je bary szybkiej obsługi oraz inne przybytki masowego otumaniania turystów. Najlepiej zatem wybrać się np. do dzielnicy Holeszovice i wysiąść z tramwaju na placu Strossmayera (F2). Potem trzeba się wplątać w tutejsze uliczki, za którymś rogiem na pewno znajdzie się coś, co Polaka powinno zaszokować. Choćby gospoda U lazni na ul. Kostelni (F2). O jej stylowości świadczy nie tylko to, że jest IV kategorii, ale również piwno-papierosowy smog, swojscy, kudłaci kelnerzy w białych koszulach i czarnych spodniach oraz wybór dań w menu. Niech nas nie przeraża gwar i zaduch, mrukliwość obsługi, ściana płaczu zamiast pisuaru. Nie mają się czego bać również panie - czeska gospoda tylko na pierwszy rzut oka przypomina bowiem swojską, polską mordownię. Piwo podaje się tu błyskawicznie i zwykle dobrze nalane, a w powietrzu oprócz wspomnianej mgły czuć niepowtarzalny w żadnym innym kraju egalitaryzm. Przy stołach siedzą obok siebie robotnicy w kombinezonach, punkowcy z czerwonymi czubami, eleganckie "panie biurowe" w kostiumach i nikogo to ani nie dziwi, ani nie gorszy. Co więcej, nie bardzo też się tu ludzie z sobą kłócą i nawet nawaleni sztamgaści (czyli stali bywalcy) do sąsiadów zwracają się wprawdzie bełkotliwie, ale zwykle bez agresji. Wszyscy piją piwo, zagryzają utopencami (serdelek w occie) albo salcesonem, palą papierosy i jakkolwiek czasem trudno tu o serdeczność, na pewno nigdy nie zabraknie spokoju. I - co najważniejsze! - w tego typu lokalach przez pięć lat nie zdarzyło mi się, żeby którykolwiek kelner próbował mnie oszukać, czego nie da się powiedzieć o eleganckich i drogich restauracjach w centrum.
Strzeż przybyszu kartonika
Jeśli więc już jesteśmy w Holeszovicach, można wybierać: U Antoniczka (ul. Sochora), Na Melniku i nieco wyżej Na Melnicku (Hermanova), Mctansky pivovar (Milady Horakove). Wszystkie w promieniu kilkuset metrów, ale jak poczłapać w górę, w stronę dzielnicy Letna (E, F2), znajdzie się ich jeszcze sporo. Takie miejsca znaleźć można też w innych dzielnicach Pragi: Žižkovie (H4), Vinohradach (F, G4), Dejvicach (C 2,3). Szczegółowo opisywać tych lokali nie ma sensu, bowiem są do siebie dość podobne. Podobne jest menu, piwo ma zbliżony smak, identyczne są obyczaje. I uwaga: kiedy kelner przyjmie zamówienie, zapisuje je na małym kartoniku (listek) i potem, w miarę donoszonych kufli stawia tylko kolejne kreski. Tego kartonika sam klient musi strzec jak oka w głowie (dla Czechów to oczywistość), a jego strata oznacza awanturę i popsuty wieczór.
Wieczorami, pamiętając o ograniczonej pojemności własnego organizmu, trzeba też pilnować kelnerów, bo ci mają zwyczaj bez pytania błyskawicznie zamieniać pusty kufel na pełny. Potem trudno jest go zwrócić. Ale parę piw plus obiad czy kolacja kosztują w takich miejscach jakieś 200 - 300 koron na głowę. Żyć, nie umierać.
Rybka zwana Bożenką
Można też szukać pośród praskich lokali miejsc szczególnych. Na przykład przy ul. Kozi tuż przy Rynku (E4) można się na początek nacieszyć kawałkiem starej, nietkniętej macdonaldyzacją Pragi. Odpadające tynki, obsikane mury, nierówny bruk, a pod tym wszystkim niesamowita architektura (jak się przyjrzeć) i niesamowita atmosfera, wyłażąca z każdej omszałej szpary. Na jednym jej końcu, w podziemiach znajduje się nocny klub Kozicka - trochę droższy, ale czynny długo w noc, z plątaniną piwnicznych pomieszczeń. Jak się wybrać na drugi koniec ulicy, ten od Wełtawy, na rogu polecam kubański bar La Casa Bli. Tu atmosferę podkręcają czasem bębniarze, fujarkarze i gitarzyści.
Kiedyś polecany jako awangardowa nowość, obecnie już wrosły w Žižkov jest lokal U vystrelenyho oka (czyli pod wystrzelonym okiem) (H4). Prawie co wieczór odbywają się tu koncerty czeskich zespołów rockowych, których słuchają długowłosi młodzieńcy i rybka zwana Bożenką w akwarium pod bufetem. Klub leży u stóp wzgórza Vitkow, na którym husycki wódz, jednooki Jan Žižka stoczył jedną ze swoich największych bitew. Potem od nazwiska wodza nazwano całą dzielnicę. Nawet nazwa ulicy też wzięta jest z husyckiego hymnu - U Božich Bojovniku.
Roxy i Akropolis
Koniecznie zajść trzeba też (już po ciemku) do klubu Roxy. Leży w jednej z wielu zwykłych kamienic przy ul. Dluhej (F4). Wieczorem zwykle stoi przed nią sporo chętnych, więc czasem swoje trzeba odstać. Po kupieniu biletu i wepchnięciu się do środka trzeba uważać, żeby w otwarte z osłupienia usta nie wleciało za dużo dymu (i to nie tylko od papierosów): im głębiej się schodzi w podziemia, tym większa przestrzeń się otwiera, aby w końcu zamienić się w salę o rozmiarach sporej filharmonii. W tej imponującej piwnicy niepozornego domu co noc mamy ciężkie techno, acid, eksperymentalne filmy i teatr. Drewniane ławki (drzazgi wchodzą w tyłek), pety na podłodze, odrapane ściany, drinki w plastikowych kubkach i dzikie tańce na zakurzonych kaflach przedwojennej podłogi tworzą klimat tego miejsca. Podobna atmosfera panuje w żiżkowskim Akropolis (H4) - tu nawet obsługa ma irokezy i ciężkie buty, za to wśród klientów trafiają się faceci w garniturach od Armaniego. Też tanio, też świetne piwo i ostra muzyka, a w bramie obok teatr i sala koncertowa.
Kompromis na wzgórzu
Jeśli ktoś nie lubi dymu, może się wybrać na Letną. Niemal z każdego punktu w centrum widać potężny metronom na tym wzgórzu nad Wełtawą. Trzeba się do niego wdrapać po monumentalnych schodach (pierwotnie prowadziły do pomnika Stalina), a potem skręcić w prawo. Kilkaset metrów dalej zaczyna się ogromny ogródek piwny pod kasztanami, czynny do późna w nocy, a czasem i do rana. Mało turystów. Znów doświadczenie dla Polaka szokujące: setki podchmielonych pań i panów, krzyki, gitary, psy i koty, gra w zośkę, a przy tym żadnej agresji. Nawet bulteriery, miejscowym zwyczajem wałęsające się bez kagańców między stołami, z zasady się tu nie gryzą (a przynajmniej ja tego nigdy nie widziałem). Pije się tu wprawdzie z plastikowych kubków, ale za to widok na dzienną i nocną Pragę niepowtarzalny. Idealne miejsce na kompromisowy wyskok rodzinny: dzieci biegają po parku (świeże powietrze), mama podziwia widoki (romantyczne mosty na Wełtawie), a tata nareszcie może odpocząć (piwo).
Ostatnie piwo nad ranem
W samiuteńkim centrum godna polecenia jest ukryta w podwórku przy ul. Narodni (niemal naprzeciw domu towarowego Tesco) kawiarenka o nieskomplikowanej nazwie "Kava, kava, kava" (E4). Kawiarnia w Czechach nie ma aż takiej tradycji jak gospoda, więc miłośnicy dobrej kawy powinni ten adres dobrze zapamiętać. Podaje się tam kilkadziesiąt gatunków kawy z całego świata. Świeżo mielona, można też sobie na miejscu kazać nasypać w torebkę i zabrać do domu.A dla zupełnych nocnych marków, gdzieś tak o trzeciej, czwartej w nocy atrakcją może się okazać Masarykovo Nadraži (F4), jeden z najstarszych dworców kolejowych w Pradze z secesyjną, przemysłową architekturą jak z "Paryskich pasaży" Waltera Benjamina. Od ulicy wejście do baru non stop dla lumpów oraz tych, którzy na ranem po zamknięciu wszystkich knajp mają ochotę na jeszcze jedno piwo i coś nieskomplikowanego do jedzenia. Tym lumpom warto się przyjrzeć, bo wśród nich pokazują się tam czasem różni zbuntowani poeci, podziemni pieśniarze, artyści. Uwaga: w dzień to dziwne miejsce traci cały urok.
LATO W PRADZE
Praga to muzyka - to pierwsze wrażenie każdego, kto w stolicy Czech spędzi kilka tygodni. Nawet z niedużego spaceru po turystycznym centrum wraca się do hotelu z garściami pełnymi zaproszeń i ulotek reklamujących najróżniejsze koncerty i przedstawienia operowe. Odbywają się w większości w zabytkowych kościołach, których w centrum dziesiątki, a ponieważ Czesi na msze się zbytnio nie kwapią, sakralne budowle służą znacznie częściej jako sale koncertowe. Chętni na pewno się nie zwiodą w kościołach św. Mikulasza (jeden na Rynku, drugi na placu Malostranskim), Panny Marie pod retezem (ul. Lazenska na Malej Stranie), św. Frantiszka czy w Salvatore (oba przy moście Karola), podobne koncerty odbywają się też w w salach świeżo odrestaurowanego Domu Miejskiego (Obecni Dum, plac Republiki). Przy samym moście Karola od strony Starego Miasta reklamuje się też przedstawienia opery "Don Giovanni" w wersji marionetkowej z muzyką z płyty. Malkontenci kręcą wprawdzie nosem, że w większości to drogie imprezy robione masowo na potrzeby tłumu turystów, ale to szukanie dziury w całym. Poziom wykonawczy w zdecydowanej większości jest całkiem niezły, a tego, że na muzyce klasycznej prażanie potrafią zarabiać, można tylko pozazdrościć. Repertuar tych "turystycznych" koncertów to w większości prawdziwe przeboje, głównie Mozarta, Haydna, Bacha i Verdiego.
Praga ma też trzy profesjonalne opery: dwie w Teatrze Narodowym i Operę Państwową. W lecie wprawdzie podobnie jak wszystkie inne sceny na całym świecie nie grają, ale okazjonalnie odbywają się w nich ciekawe przedstawienia. Wystarczy spytać. Na pewno natomiast od 18 sierpnia do 3 września w Operze Państwowej (ul. Wilsonova, tuż nad placem Wacława) odbywa się doroczny festiwal operowy Verdiego. Programu na ten rok jeszcze nie opublikowano,
ale śmiało można zakładać sporo prawdziwych hitów, podobnie jak to było w latach ubiegłych. Podobnie, ale nieco wcześniej (13-27 czerwca) zapowiada się 13. rocznik festiwalu tańca współczesnego Tanec Praha 2001. O bilety na festiwale (podobnie jak na wszystkie pozostałe imprezy "nieturystyczne") najlepiej pytać w punktach sprzedaży Ticketpro w pasażu Pałacu Lucerna.
Kto uważa, że muzyka klasyczna i opera to nudziarstwo, może wymienione wyżej wspaniałości zignorować, a i tak nie będzie się nudził. Praga bowiem w latach 90. stała się prawdziwą mekką najnowszych trendów w muzyce pop. I chodzi tu nawet nie tyle o wielkie koncerty rockowe (pod koniec czerwca AC/DC), co raczej o współczesny underground. Warte uwagi są szczególnie dwa kluby: Roxy (ul. Dlouha, tuż przy Rynku) i Radost FX (ul. Belehradska, tuż nad Muzeum). Pierwszy warto zobaczyć choćby ze względu na niesamowite wnętrze: wspaniałą salę koncertową, zniszczoną, z odrapanymi ścianami i ławkami z nieheblowanych desek, ukrytą w piwnicach najzwyklejszej, mieszczańskiej kamienicy. W tej zadziwiającej scenerii rodem z filmu "Delicatessen" cały rok prezentują się najmodniejsi didżeje stylu techno i house z całej Europy, ale grywają też udergroundowe kapele oraz teatry eksperymentalne. Radost FX jest o wiele bardziej nowobogacka w stylu i nastawiona jest wyłącznie na techno. Ma za to na parterze kawiarenkę z klimatem, wegetariańską restaurację i sklep z płytami dla prawdziwych koneserów. Bacznie należy zwracać uwagę na wciskane w tych klubach w rękę ulotki, bowiem reklamują one odbywające się często w okolicach Pragi house party na świeżym powietrzu. Zwykle trwają po parę dni, gromadzą po kilka tysięcy ludzi, są często nielegalne i absolutnie odjazdowe. Polaków zaskakuje i to, że mimo kompletnego braku służb porządkowych są też absolutnie bezpieczne - przez cztery lata nie słyszałem o ani jednej rozróbie.
Rodziny z dziećmi powinny natomiast koniecznie wybrać się do Holeszovic na stare tereny targowe zwane Vystaviszte. W tym umieszczonym w parku centrum rozrywki znaleźć można wszystko, od teatru musicalowego, przez wesołe miasteczko z diabelskim młynem i strzelnicami, aż po replikę elżbietańskiego teatru The Globe. W tym ostatnim grywa się nieregularnie, ale za to przez całe lato, przy czym część przedstawień grają anglojęzyczne zespoły. Po zmroku warto wybrać się tam na jeden ze spektakli na ogromnej fontannie Kriżika: tańczące strugi kolorowo podświetlanej wody przy dźwiękach muzyki robią niesamowite wrażenie.
A już w trakcie spacerów po Pradze warto pamiętać, że oprócz wielu stałych wystaw i galerii co roku na lato przygotowywane są specjalne, autorskie edycje. W tym roku jest to monumentalna wystawa czeskiej sztuki barokowej "Slava barokni cechie" umieszczona w pałacach Sternberskim i Kinskych, na Hradzie oraz w Valdsztejnskiej jizdarnie oraz "Dziesięć wieków architektury". Ta druga (umieszczona w budynkach Hradu) prezentuje dzieje architektury czeskiej od pierwszych budowli romańskich po ostatnie lata XX wieku. Otwarte do końca października.