EWELINA BŁESZYŃSKA: Zazwyczaj, będąc w dziale żywności gotowej do spożycia i po przeanalizowaniu składu gotowych dań jestem zmuszona odłożyć je z powrotem na półkę. Gdy do ręki biorę produkty eat me! spokojnie mogę włożyć je do koszyka. Gdzie tkwi sekret ich zdrowego składu?
ANNA CHWILCZYŃSKA: To nie żadna tajemnica, a wynik naturalności, do której przywiązujemy bardzo dużą wagę. Dania gotowe zwykły nam się kojarzyć z czymś niezdrowym, tuczącym, nafaszerowanym chemią. A można przecież inaczej. Konserwanty zamieniliśmy na przyprawy i specjalną metodę pakowania. Codziennie rano, wszystkie składniki otrzymujemy od gospodarstwa w Powsinie, pracownicy ręcznie obierają i siekają warzywa. Gotujemy wszystko w gigantycznych garnkach - jak w domowej kuchni, tylko na większą skalę.
Na czym dokładnie polega taka metoda pakowania?
Chcąc zaoferować jak najzdrowszy produkt, zaczęłam interesować się różnymi technologiami. Znalazłam nowoczesną metodę pakowania - tzw. MAP (Modified Atmosphere Packaging), która polega na wysysaniu powietrza, w którym są różne wolno ustroje, bakterie, wilgoć. Jego miejsce zastępują neutralne gazy szlachetne, które są naturalnym konserwantem zapobiegającym psuciu produktu. Dzięki temu ma on trzytygodniową datę przydatności do spożycia.
Była Pani prekursorką, wprowadzając zdrowe gotowe dania na polski rynek. Skąd pomysł na taki biznes?
Ma to związek z moim wieloletnim pobytem we Francji. Będąc studentką żywiłam się właśnie takimi daniami. Na zachodzie asortyment zdrowych, gotowych dań jest bardzo szeroki. Po powrocie do Polski oczywiście zachłysnęłam się tym, czego najbardziej mi brakowało - mowa tu o naleśnikach, pierogach czy kopytkach. Po pewnym czasie zmęczona takim jedzeniem, wiedziałam, że chcę powrócić do zdrowszych posiłków. Mogłam ugotować je jedynie sama, sklepy nie oferowały takich dań. Znalazłam niszę, którą postanowiłam wykorzystać.
Chciała Pani dobre zwyczaje Francuzów przenieść do Polski?
Nie tyle zwyczaje, co swego rodzaju dogodność. Takie jedzenie jest bardzo praktyczne. W dzisiejszych czasach ludzie są bardzo zabiegani, nie mają czasu, jest to więc dla nich dobra alternatywa. Mają okazję zjeść dobrze, szybko i zdrowo.
Początki zapewne nie były łatwe?
Zaczynałam od odwiedzania małych warszawskich sklepów i prowadzenia rozmów z ich kierownikami. Było to dość żmudne zadanie - usiłowałam przekonać osoby, które nigdy wcześniej nie słyszały o tego typu produktach i nie miały pojęcia od takiej metodzie pakowania. Szybko jednak znaleźli się zwolennicy. Już po sześciu miesiącach odezwały się do mnie duże sieci sklepów spożywczych.
Założenie formy nie było Pani pierwszym krokiem w dziedzinie kulinariów. Skąd u Pani tak wielka pasja do gotowania?
Tak naprawdę od zawsze byłam łakomczuchem. Przede wszystkim zainteresowanie gotowaniem odziedziczyłam po dziadkach. Rodzice również bardzo dużo gotują, ale to podpatrując dziadków narodziła się we mnie pasja. Ojciec mojego taty spędził kilka lat w Armii Andersa, stacjonował między innymi we Włoszech. Dziadek nauczył się wtedy gotować inaczej, różnorodniej, przywiózł do domu wiele nowych receptur. Zupa migdałowa, cytrynowa - obydwie były w tamtych czasach kompletną nowością, czymś nieznanym. Wiedziałam, że w przyszłości będę chciała poznawać coraz więcej nowych smaków.
Czy wszystkie receptury oferowanych przez firmę dań są Pani autorstwa?
Tak, przepisy według których przygotowywane są dania zazwyczaj komponuję sama. Wspomagam się także radami moich kucharzy. Pracowali kiedyś w restauracji Hyatt, kulinarne umiejętności opanowali więc do perfekcji.
Swoje zainteresowanie rozwijała Pani również jako konsultantka serialu "Przepis na życie". Jak wspomina Pani to doświadczenie?
To była wspaniała przygoda. Taką formę pracy zaproponował mi producent serialu , który jest moim znajomym. Początkowo miałam wiele wątpliwości, wahałam się, bo absolutnie nie wiedziałam jak to wygląda. Istotnie, okazało się to nie lada wyzwaniem. Na planie często są opóźnienia, więc niejednokrotnie konieczne było przygotowywanie tych samych potraw kilkanaście razy.
Smak czy wygląd? Co było ważniejsze na planie?
Zdecydowanie wygląd. W pierwszych sezonach starałam się, by dania zachwycały formą podania i prezentacją, ale też by były zjadliwe, co bardzo cieszyło ekipę. W kolejnych częściej już oszukiwałam - przykładowo sakiewki wypełnialiśmy watą.
Jak dużą rolę ma dla Pani kaloryczność produktów?
Tak naprawdę nigdy nie liczyłam kalorii, zajmowałoby mi to zbyt wiele czasu. Na pewno, nie jest to dla mnie najważniejszy punkt podczas przygotowywania dań. Uważam, że nie należy się przejadać, a prowadzić zrównoważoną dietę, bogatą w różnorodne składniki. W związku z tym, że nasze produkty składają się głównie z warzyw, są raczej niskokaloryczne. Nasza pani dietetyk skrupulatnie liczy wszystkie kalorie. Przede wszystkim ma być zdrowo. Unikamy potraw ciężkostrawnych, tłustych, pamiętając o tym, że w żadną stronę nie należy przesadzać.
Myśli Pani, że moda na zdrowy styl życia będzie zjawiskiem długofalowym?
Mam nadzieję, że utrzyma się na dłużej. Obserwując swoje trzy córki, widzę zupełnie inne nawyki, sposób gotowania, planowania posiłków. Kiedyś wyglądało to inaczej, brakowało nam świadomości. Młodsze pokolenie przykłada do tego coraz większą wagę, a za nim idzie coraz więcej osób.
Czy zakładając Eat me! miała Pani cichą nadzieję na zmianę niektórych nawyków żywieniowych Polaków?
Tak, towarzyszył mi taki sposób myślenia. Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że w pewien sposób mi się to udaje. Zdrowy styl życia staje się coraz bardziej popularny, mam nadzieję, że choć w małym stopniu przyczyniłam się do tego moją pracą.
Ewelina Błeszyńska, Kobieta.gazeta.pl: Zazwyczaj, po przeanalizowaniu składu poszczególnej dań gotowych do spożycia jestem zmuszona z powrotem odłożyć je na półkę. Gdy do ręki biorę produkty Eat me! spokojnie mogę włożyć je do koszyka. Gdzie tkwi sekret ich zdrowego składu?
Anna Chwilczyńska: To nie żadna tajemnica, a wynik naturalności, do której przywiązujemy bardzo dużą wagę. Dania gotowe zwykły nam się kojarzyć z czymś niezdrowym, tuczącym, nafaszerowanym chemią. A można przecież inaczej. Konserwanty zamieniliśmy na przyprawy i specjalną metodę pakowania. Codziennie rano, wszystkie składniki otrzymujemy od gospodarstwa w Powsinie, pracownicy ręcznie obierają i siekają warzywa. Gotujemy wszystko w gigantycznych garnkach - jak w domowej kuchni, tylko na większą skalę.
Na czym dokładnie polega taka metoda pakowania? - Chcąc zaoferować jak najzdrowszy produkt, zaczęłam interesować się różnymi technologiami. Znalazłam nowoczesną metodę pakowania - tzw. MAP (Modified Atmosphere Packaging), która polega na wysysaniu powietrza, w którym są różne wolne ustroje, bakterie, wilgoć. Jego miejsce zastępują neutralne gazy szlachetne, które są naturalnym konserwantem zapobiegającym psuciu produktu. Dzięki temu ma on trzytygodniową datę przydatności do spożycia.
Była Pani prekursorką, wprowadzając zdrowe gotowe dania na polski rynek. Skąd pomysł na taki biznes? - Ma to związek z moim wieloletnim pobytem we Francji. Będąc studentką żywiłam się właśnie takimi daniami. Na zachodzie asortyment zdrowych, gotowych dań jest bardzo szeroki. Po powrocie do Polski oczywiście zachłysnęłam się tym, czego najbardziej mi brakowało - mowa tu o naleśnikach, pierogach czy kopytkach. Po pewnym czasie zmęczona takim jedzeniem, wiedziałam, że chcę powrócić do zdrowszych posiłków. Mogłam ugotować je jedynie sama, sklepy nie oferowały takich dań. Znalazłam niszę, którą postanowiłam wykorzystać.
Chciała Pani dobre zwyczaje Francuzów przenieść do Polski?
- Nie tyle zwyczaje, co swego rodzaju dogodność. Takie jedzenie jest bardzo praktyczne. W dzisiejszych czasach ludzie są bardzo zabiegani, nie mają czasu, jest to więc dla nich dobra alternatywa. Mają okazję zjeść dobrze, szybko i zdrowo.
Domowa kuchnia o dużym zasięgu - kucharze Eat me! w trakcie przygotowywania zdrowych posiłków Fot. Materiały prasowe Domowa kuchnia o dużym zasięgu - kucharze Eat me! w trakcie przygotowywania zdrowych posiłków/ Fot. Materiały prasowe
Początki zapewne nie były łatwe?
- Zaczynałam od odwiedzania małych warszawskich sklepów i prowadzenia rozmów z ich kierownikami. Było to dość żmudne zadanie - usiłowałam przekonać osoby, które nigdy wcześniej nie słyszały o tego typu produktach i nie miały pojęcia o takiej metodzie pakowania. Szybko jednak znaleźli się zwolennicy. Już po sześciu miesiącach odezwały się do mnie duże sieci sklepów spożywczych.
Założenie firmy nie było Pani pierwszym krokiem w dziedzinie kulinariów. Skąd u Pani tak wielka pasja do gotowania?
- Tak naprawdę od zawsze byłam łakomczuchem. Przede wszystkim zainteresowanie gotowaniem odziedziczyłam po dziadkach. Rodzice również bardzo dużo gotują, ale to podpatrując dziadków narodziła się we mnie pasja. Ojciec mojego taty spędził kilka lat w Armii Andersa, stacjonował między innymi we Włoszech. Dziadek nauczył się wtedy gotować inaczej, różnorodniej, przywiózł do domu wiele nowych receptur. Zupa migdałowa, cytrynowa - obydwie były w tamtych czasach kompletną nowością, czymś nieznanym. Wiedziałam, że w przyszłości będę chciała poznawać coraz więcej nowych smaków.
Odwazsie.pl
Czy wszystkie receptury oferowanych przez firmę dań są Pani autorstwa?
Tak, przepisy według których przygotowywane są dania zazwyczaj komponuję sama. Wspomagam się także radami moich kucharzy. Pracowali kiedyś w restauracji Hyatt, kulinarne umiejętności opanowali więc do perfekcji.
Swoje zainteresowania rozwijała Pani również jako konsultantka serialu "Przepis na życie". Jak wspomina Pani to doświadczenie?
- To była wspaniała przygoda. Taką formę pracy zaproponował mi producent serialu, który jest moim znajomym. Początkowo miałam wiele wątpliwości, wahałam się, bo absolutnie nie wiedziałam jak to wygląda. Istotnie, okazało się to nie lada wyzwaniem. Na planie często są opóźnienia, więc niejednokrotnie konieczne było przygotowywanie tych samych potraw kilkanaście razy.
Na planie serialu "Przepis na życie" Fot. Eatme Na planie serialu "Przepis na życie"/ Fot. Eatme
Smak czy wygląd? Co było ważniejsze na planie? - Zdecydowanie wygląd. W pierwszych sezonach starałam się, by dania zachwycały formą podania i prezentacją, ale też by były zjadliwe, co bardzo cieszyło ekipę. W kolejnych częściej już oszukiwałam - przykładowo sakiewki wypełnialiśmy watą.
Jak dużą rolę ma dla Pani kaloryczność produktów? - Tak naprawdę nigdy nie liczyłam kalorii, zajmowałoby mi to zbyt wiele czasu. Na pewno nie jest to dla mnie najważniejszy punkt podczas przygotowywania dań. Uważam, że nie należy się przejadać, a prowadzić zrównoważoną dietę, bogatą w różnorodne składniki. W związku z tym, że nasze produkty składają się głównie z warzyw, są raczej niskokaloryczne. Nasza pani dietetyk skrupulatnie liczy wszystkie kalorie. Przede wszystkim ma być zdrowo. Unikamy potraw ciężkostrawnych, tłustych, pamiętając o tym, że w żadną stronę nie należy przesadzać.
Myśli Pani, że moda na zdrowy styl życia będzie zjawiskiem długofalowym?
- Mam nadzieję, że utrzyma się dłużej. Obserwując swoje trzy córki, widzę zupełnie inne nawyki, sposób gotowania, planowania posiłków. Kiedyś wyglądało to inaczej, brakowało nam świadomości. Młodsze pokolenie przykłada do tego coraz większą wagę, a za nim idzie coraz więcej osób.
Czy zakładając Eat me! miała Pani cichą nadzieję na zmianę niektórych nawyków żywieniowych Polaków? - Tak, towarzyszył mi taki sposób myślenia. Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że w pewien sposób mi się to udaje. Zdrowy styl życia staje się coraz bardziej popularny, mam nadzieję, że choć w małym stopniu przyczyniłam się do tego moją pracą.
Zdrowe gotowe dania Fot. Krzysztof Kowalski Fot. Krzysztof Kowalski