Statystyczny Amerykanin między Świętem Dziękczynienia a końcem karnawału przybiera od 3 do 7 kg! Statystyczna Polka też przybiera zimą na wadze, choć mniej - od 1,5 do 3 kg. Dlaczego tak się dzieje? To spadek po czasach, kiedy naprawdę trzeba było zgromadzić spore zapasy podskórnego tłuszczu, by przetrwać chłody. Gdy dzień robi się krótszy, organizm produkuje więcej melatoniny. Automatycznie wzrasta łaknienie, gdyż mózg wysyła sygnał: idą ciężkie czasy, jedz na zapas!
Tymczasem dziś zapotrzebowanie kaloryczne latem i zimą jest niemal takie same. Ba, zwykle to właśnie zimą potrzebujemy mniej kalorii! Żywności w każdym sklepie zawsze mamy pod dostatkiem, nawet na przednówku. W ciepłych domach i ciepłych samochodach nie tracimy już, jak przed wiekami, dodatkowej energii na podnoszenie temperatury ciała. A zimową porą ruszamy się zdecydowanie mniej i trudno się temu dziwić. Słońce pojawia się na krótko i to wtedy, kiedy wypada być w pracy, a nie biegać po parku. Zresztą kto by miał ochotę na spacer po ciemku, w śnieżno-wodnej brei i zacinającym deszczu?
A na dodatek przychodzą święta, czyli ogólnonarodowy festiwal łakomstwa. Lekko licząc, w dni świąteczne pochłaniamy 5-6 tys. kalorii dziennie. Przekłada się to na dodatkowe 350-400 g tłuszczu. Pół biedy, gdyby chodziło tylko o Boże Narodzenie. Jednak zaraz potem nadchodzi przyjęcie noworoczne, które jest tylko wstępem do czasu karnawałowych imprez, kiedy niemal co tydzień na stole pojawiają się koreczki z serem żółtym i owoce morza.
Przed tyciem nie chroni nas nawet to, co pomagało naszym babkom i prababkom - wierność religijnej tradycji. Bo wprawdzie - jak każe zwyczaj - niemal w każdym domu świąteczne stoły uginają się pod wszelkim jadłem, ale kto dzisiaj tak naprawdę pości (czytaj: jest głodny) podczas adwentu czy Wielkiego Postu?
Zaczynamy skromnie. Plan na ten sezon zimowy - nie przytyć ani grama więcej (roczny kalendarz odchudzania znajdziesz na www.gazetawyborcza.pl)! Ale to równie ambitne zadanie, jak zgubić latem dobre osiem kilo. Żeby się powiodło, trzeba zadziałać kompleksowo - oszukać szykujące się do zimowego snu ciało, atakując wszystkie zmysły: smak, słuch, wzrok, dotyk i węch. A więc do dzieła!
Sezon pluchy, ciemności i chłodu to dobra chwila, by postawić na stole jedzenie, którego składniki dodają ekstra energii - przyprawy korzenne. Co ważne - jak udało się ustalić dietetykom z Harvardu - mają one nie tylko działanie rozgrzewające, lecz również przyspieszają metabolizm.
Kapsaicyna, alkaloid odpowiedzialny za pikantność papryki i chili, pobudza trawienie i bardzo gwałtownie rozgrzewa. Ten wymuszony przez korzenie wzrost temperatury ciała oznacza naturalnie spalenie dodatkowych kalorii. Podobne działanie ma czarny pieprz, imbir i kurkuma. Badania wykazały, że danie na ostro, np. talerz meksykańskiego chili podnosi metabolizm o osiem procent w stosunku do poziomu właściwego dla każdego z nas. Osiem procent nie brzmi specjalnie imponująco, ale kapsaicyna ma jeszcze jedną miłą własność - hamuje uczucie głodu. To niezwykłe, prawda? Zwykło się uważać, że pikantne przystawki zaostrzają apetyt. Tymczasem obserwacje kanadyjskich uczonych wykazują, że ludzie poczęstowani przed posiłkiem przystawką w wersji "hot" zjadali podczas przyjęcia średnio 200 kalorii mniej niż ci, u których początek imprezy przebiegał w łagodnej wersji smakowej.
Zimą warto sobie też pozwolić na większą dawkę czosnku w sałatkach. Trzeba pamiętać, że działa on profilaktycznie, a nie leczniczo. Warto go jeść, zanim zachorujemy (a gdy już bierze nas przeziębienie, czosnek lepiej sobie raczej darować - jest ciężko strawny i niepotrzebnie obciąża walczący z infekcją organizm).
Ale uwaga! Pieprzne potrawy powinni darować sobie ci, którzy cierpią na wrzody lub mają kłopoty z sercem.
W nocy, w ciemności, szyszynka - niewielki organ ukryty w naszym mózgu - produkuje melatoninę. Gdy noce stają się długie, melatoniny powstaje więcej, a jej nadmiar wywołuje objawy depresyjne - podwyższoną drażliwość, uczucie smutku, senność i brak motywacji do działania, a także nadmierny apetyt. Przed przygnębieniem nieźle chroni aktywność fizyczna: szybkie spacery, pływanie, taniec. Ale co z tymi, którym sezonowe przygnębienie odbiera wszelką wolę walki i ruchu?
Może im pomóc fototerapia. To bardzo popularna metoda w krajach skandynawskich, gdzie wiele osób cierpi z powodu niedoboru słońca.
Na oddziale neurologii Uniwersytetu w Umea w Szwecji badano wpływ fototerapii na pacjentki z nadwagą. Zaledwie po dziesięciu dniach leczenia światłem (sesja trwała dwie godziny dziennie pod lampą o natężeniu 1500 luksów) 75 proc. chorych straciła od 1,5 do 2,4 kg bez stosowania żadnej dodatkowej diety!
Fototerapię oferują liczne gabinety odnowy biologicznej, centra medycyny naturalnej i wiele niepublicznych ZOZ-ów. Światło, którego używa się podczas zabiegów, nie zawiera promieniowania UV, dlatego też nie jest szkodliwe, nie parzy i nie szkodzi oczom. Koszt dwutygodniowych zabiegów to ok. 250 zł (mniej więcej tyle, ile zapłacimy na allegro.pl za najtańsze lampy do terapii domowej, emitujące światło o natężeniu 10 tys. luksów). By pozbyć się uciążliwych objawów niedoboru słońca, wystarczy codzienne półgodzinne "plażowanie". Można w tym czasie poczytać książkę, pooglądać telewizję czy po prostu spokojnie posiedzieć przy herbacie.
Uwaga! Z leczniczego działania światła nie mogą korzystać osoby przyjmujące leki, które wywołują silną reakcję na światło, i ci, którzy mają problemy z oczami (np. nawracające zapalenia spojówek, chorób siatkówki, jaskry, retinopatii, cukrzycę czy toczeń). Przed zgłoszeniem się na terapię światłem albo zakupem lampy do domu koniecznie należy skonsultować się z lekarzem - objawy depresji mogą mieć bowiem inne podłoże, na przykład niedoczynność tarczycy .
Wiadomo - ruch to zdrowie. Szkoda, że tak trudno jest to hasło wcielić w życie. Kto nie słyszał setek rad, że trzeba poświęcać na gimnastykę choćby pół godziny dziennie? Zwykle słysząc terkotanie budzika, skłonni jesteśmy zdecydować przez sen, że te zbawienne dla zdrowia pół godziny najlepiej spędzić pod kołdrą.
Dobrym sposobem na zimową awersję do ćwiczeń jest taniec. Karnawał stwarza mnóstwo okazji do tańca, a w ramach postanowienia noworocznego możemy obiecać sobie, że żadnej z nich nie przepuścimy. Chudzielce w tańcu stracą niewiele (osoba ważąca 55 kg zaledwie 200 kcal na godzinę), ale już ci z delikatnym nadmiarem sadełka - o połowę więcej (przy wadze 80 kg, tańcząc, spalamy blisko 350 kcal na godzinę). Dodatkowo gdy jesteśmy zajęci tańcem, nie tracimy czasu na jedzenie na imprezach (nawet jeśli podjadasz smakołyki, którym nie potrafisz się oprzeć - natychmiast je spalasz).
Psycholodzy społeczni wykonali niedawno ciekawy eksperyment. Codziennie pytali dużą grupę Amerykanów o samopoczucie i słyszeli tą samą, całkiem nieprawdopodobną odpowiedź: "Czuję się nieco lepiej niż zwykle". To śmieszne, prawda? Nie sposób się bowiem czuć codziennie lepiej niż zwykle! Trochę mniej zabawne są wyniki identycznego eksperymentu przeprowadzonego nad Wisłą przez prof. Dolińskiego. Oto bowiem Polacy codziennie czuli się "nieco gorzej niż zwykle".
No trudno, troszkę usprawiedliwia nas ponury klimat i wrodzona słowiańska skromność, zgodnie z którą nie kłujemy bezczelnie w oczy swoim zadowoleniem (bo przecież ktoś, z kim rozmawiamy, może mieć akurat kłopoty). W przeciwieństwie do Ameryki w Polsce do dobrego tonu należy być - choć troszkę - niezadowolonym. Ale niestety, działa to depresyjnie i demotywująco.
Jak wynika ze światowych rankingów, jednymi z najszczęśliwszych ludzi na świecie są... Latynosi. To dziwne, prawda? Wszak to mieszkańcy krajów biedniejszych od Polski. W czym leży tajemnica ich zadowolenia? Może we wspaniałej muzyce? Spróbujmy - tym bardziej że karnawał to najlepszy po temu czas, by budzić się przy gorących rytmach. Pół godziny porannych ablucji przy dźwiękach samby, rumby czy ognistego cha-cha powinno nas pogodnie nastawić na cały dzień. I dostarczyć odpowiednią dawkę energii.
Wieczorem z kolei pozwólmy dźwiękom nas wyciszyć. Specjaliści od muzykoterapii polecają klasyków, przede wszystkim Mozarta, ale my idźmy za głosem serca. Może być kojący jazz, bossa nova czy jakiekolwiek relaksujące tony, które lubimy i przy których miło będzie zasypiać.
Węch nie jest najmocniejszą stroną homo sapiens. Zmysł ten mamy - jak się niekiedy wydaje - niemal całkowicie w zaniku. Jednak to on najsilniej wiąże się z emocjami i jak żaden potrafi na emocje wpływać. Wiedzą o tym znakomicie specjaliści od marketingu - nie na darmo przed świętami rozpylają w supermarketach i centrach handlowych błogie zapachy kojarzące się z babcinymi wypiekami i gałęziami świeżo ściętej jodły.
Wprawdzie nie ma (na razie) żadnych naukowych dowodów, by aromaterapia miała działanie lecznicze, z pewnością jednak świetnie wpływa na psychikę. Olejek sosnowy i jodłowy poprawiają nastrój, usuwają napięcie, zapobiegają zmęczeniu i senności. Olejki eteryczne o pomarańczowo-korzennym zapachu (woń goździków, cynamonu, pieprzu, gałki muszkatołowej, imbiru, kardamonu, mandarynek i cytryn) lekko pobudzają przy zmęczeniu i poprawiają nastrój. To będą znakomite kompozycje na zimowy poranek. Wieczorem warto sięgnąć po coś odprężającego i uspokajającego - na przykład geranium i lawendę.
Wydaje się proste, prawda? Prawie żadnych wyrzeczeń, tylko lekka zmiana akcentów w diecie, mocna lampa, szaleństwo tańca, nastrojowa muzyka i odpowiednio dobrana symfonia zapachów. Zadziała? Szanse są duże - bądź co bądź na szali jest autorytet współczesnej nauki. Z pewnością jednak wyjdziemy z tej corocznej walki w dużo lepszym nastroju i samopoczuciu.
W 1999 roku w Penn State Uniwersity przeprowadzono badania, z których niezbicie wynika, że ci, którzy rozpoczynają zimowy obiad od zupy najadają się szybciej i w rezultacie pochłaniają mniej kalorii niż miłośnicy samego drugiego dania. Nie do końca wiadomo, dlaczego tak się dzieje - prawdopodobnie woda zawarta w pożywieniu sprawia, że trawimy wolniej i dłużej czujemy się najedzeni. A poza wszystkim nie ma to jak gorąca zupa na zimowe chłody.